Jak sobie wyobraża demokracjhe pan Wojciech Jóźwiak?
Nu, tak:
http://www.taraka.pl/posel_osobisty
17-22 czerwca 2011
Wojciech Jóźwiak
Poseł osobisty czyli sejm bez partii, okresowych wyborów i okręgów wyborczych
Przedstawiam sposób, jak zachować demokrację pozbywając się jednocześnie partii - które są jej-demokracji najsłabszym punktem.
Tak jak każdy ma (lub mieć chciałby, lub powinien) swojego dentystę, swojego adwokata, doradcę podatkowego, weterynarza, hydraulika, lekarza (o tego dziś akurat trudno) - tak też powinien mieć swojego posła. (Byłaby to sytuacja przeciwna do obecnej, kiedy nie znamy posła ze swojego okręgu, bo po co.) Każdy powinien mieć swojego posła, który będzie go reprezentować w sejmie. Jak również powinien móc w każdej chwili zmienić tego posła na innego lub wycofać swoje poparcie dla niego. W każdej chwili i konkretnie, a nie raz na cztery lata i w bladej abstrakcji, jak teraz.
Wyobraźmy sobie, że każdy obywatel - uprawniony do głosowania itd. - ma jeden głos. Ów głos mógłby mieć postać imiennego druku ścisłego zarachowania, z odpowiednimi numerami-identyfikatorami i zabezpieczeniem przed fałszerstwem, jak banknoty lub akcje. Ten głos powierza osobie, która odtąd będzie reprezentować go w sejmie. Osoba zbierająca głosy nie musi nigdzie się rejestrować, w żadnym urzędzie. W jaki sposób zbierze głosy i kiedy - to sprawa jej i tych, którzy jej oddają/powierzają swoje głosy. Zapewne założy swoją stronę w Internecie, grupę na Facebooku, zwoła wiec w swoim miasteczku lub t.p. Poseł lub pre-poseł może zbierać głosy w każdym czasie - przestaje istnieć instytucja jednodniowych okresowych wyborów.
Żeby pre-poseł, czyli osoba zbierająca głosy, został posłem, muszą być spełnione dwa warunki: musi przekroczyć ustawowy próg powierzonych mu głosów (np. 10 tysięcy) i, po drugie, w sejmie musi być wakat czyli wolne miejsce. Bo zakładam, że sejm zachowuje obecną liczbę 460 posłów.
Jest określona ustawowo maksymalna liczba głosów, jakie może dzierżyć (mieć powierzone sobie) jeden poseł. Przypuśćmy, że jest to 100 tysięcy. Poseł, któremu powierzono stutysięczny głos, przerywa nabór - staje się posłem nasyconym.
Poseł, którego liczba głosów - czyli zwolenników - stopnieje do połowy progu (czyli do przykładowych 5 tysięcy) traci mandat - przestaje być posłem. Wtedy zwraca głosy ich właścicielom, którzy mogą (ale nie muszą) powierzyć swój głos komuś innemu - aktualnemu posłowi lub komuś, kto dopiero startuje do (tych permanentnych) wyborów czyli jest pre-posłem.
Poseł byłby, jak i teraz, opłacany z podatków: dostawałby wynagrodzenie-dietę plus fundusz na prowadzenie kancelarii. Zabronione byłoby - jako korupcja - zarówno branie od kogokolwiek pieniędzy itd. za bycia posłem, jak i skup głosów.
Za to taki jawny, znany i osobiście wybrany poseł stawałby się naturalnym punktem skupienia wszelkich inicjatyw społecznych. Można wyobrazić sobie np. gazetę, serwis internetowy, radiostację, system publicznych dyskusji lub kwest na dobre cele, organizowany i prowadzony, ochotniczo i społecznie, przez wyborców pewnego posła, którzy w tym modelu czuliby się ideowo związani ze sobą.
Przy wyborze posła - "komu powierzę swój głos?" - nie ma ograniczeń terytorialnych czyli obecnych okręgów wyborczych. Ale należy się spodziewać, że naturalnie wybierani byliby ludzie nie tylko pokrewni poglądami i duchem, ale również bliscy terytorialnie. Ja np. powierzyłbym swój głos posłowi (lub pre-posłowi), który jest libertarianinem, medytuje (a nie się modli) i mieszka między Pruszkowem a Żyrardowem.
Tak wybrany, a właściwie nieustannie wybierany sejm składałby się z "twardego rdzenia", czyli grupy popularnych posłów nasyconych, następnie z "miąższu" czyli posłów wprawdzie wciąż pożądających nowych głosów, ale pewnych swojego statusu, oraz z niestabilnej otoczki, czyli posłów którzy tracą swoich wyborców i zbliżają się do usuwającego progu 5 tys. głosów, plus do tego pre-posłowie, którzy przestępując z nogi na nogę czekają na wakat. W razie zaistnienia wakatu, do sejmu wchodzi ten z pre-posłów, który ma najwyższa liczbę popierających go głosów.
Każdy poseł ma w sejmie jeden głos-mandat. (Posłowie mający więcej zwolenników nie są silniejsi od tych "uboższych". Oddawanie swojego głosu posłowi, który i tak ma wielu zwolenników, jest marnowaniem głosu.)
Tych posłów, którzy robiliby coś, co nie spodoba się ich wyborcom, opisany mechanizm wyrotowywałby z sejmu.
Tak wybierany sejm miałby za zadanie tylko stanowienie i konserwację prawa, i okresową ocenę rządu. Nie mógłby prowadzić bieżącej polityki (co obecny niestety czyni) - to byłoby wyłącznym zadaniem rządu. Z kolei rząd nie mógłby narzucać sejmowi ustaw (co też niestety czyni obecny) - nie miałby prawa inicjatywy ustawodawczej. Skąd brałby się rząd, pozostawiam na razie do namysłu: czy kreowałby go sejm, czy osobno wybierany prezydent. Ale raczej w opisanym modelu instytucja prezydenta z powszechnych wyborów przestaje być potrzebna.
Partie nie byłyby do niczego potrzebne i albo rozwiązałyby się same, albo musiały znaleźć sobie inną rację bytu. Posłowie mogliby "namawiać się" do poszczególnych głosowań nad ustawami; ale gdyby nawet zawiązała się wśród nich jakaś nieformalna partia, to mogłaby istnieć tylko dopóty, dopóki ich wyborcy to tolerowaliby.
Poseł, który nim był już co najmniej 10 lat (może 15?), mógłby, gdyby taka była jego wola, zostać senatorem - przejść do senatu; także pod warunkiem, że w senacie byłby wakat. Wtedy trwale przestawałby być posłem, a senatorem byłby dożywotnio.
Wakaty w sejmie i senacie mogłyby pozostawać, gdyby nie było uprawnionych ani chętnych do ich zapełnienia.
Wszystkie kwestie techniczne związane z działaniem tego systemu byłyby łatwe do rozwiązania przy pomocy Internetu.
* * *
- Jak ten model ma się do JOW'ów - jednomandatowych okręgów wyborczych?
W modelu "posła osobistego" nie ma ogóle żadnych okręgów wyborczych, więc pomysł JOW'ów nie ma zastosowania. Co łączy się z tym, że JOW'y nie likwidują podstawowej słabości demokracji opartej o jakiekolwiek okręgi, czyli tego, że jeśli z mojego okręgu wejdzie do władz osoba, której nie popieram, to nie będę mieć we władzy żadnego reprezentanta. JOW jak i jakikolwiek system wyborów z okręgów opiera się na błędnej bo przestarzałej przesłance, że mieszkańcy pewnego wydzielone terytorium poczuwają się do znaczącej solidarności. Jest to pozostałość czasów - średniowiecze - kiedy większe państwa powstawały tak, że jeden dynasta pod wspólną koroną łączył wiele mniejszych prowincji, które były już wcześniej wewnętrznie zintegrowane i miały swoje wyraźne lokalne interesy. (Oczywiście mam na myśli pewien model idealny.) Tak było np. w dawnej Polsce w epoce sejmików lub w młodych Stanach Zjednoczonych. Do dzisiejszej zwłaszcza polskiej rzeczywistości ten model "małych ojczyzn" po prostu nie przystaje.
- Czy nie warto, w oparciu o internetową technikę, sięgnąć po więcej i zamiast modelu "posła osobistego" od razu zaprowadzić demokracje bezpośrednią - gdzie każdy obywatel głosuje nad ustawami, a nie tylko delegaci-pośrednicy, wybrani tak lub inaczej?
Zgadzam się, że demokracja bezpośrednia jest już technicznie możliwa, lub będzie możliwa w ciągu kilku lat. Żeby podejmować decyzje co do państwa, trzeba się na tym znać. Nie wydaje się, żeby "pospolite ruszenie" było sprawną legislaturą. Przeciwnie, demokracja bezpośrednia byłaby okazją do trudnych do wyobrażenia nadużyć i zapewne szybko by oddała władzę kryptokracji, tym trudniejszej do zlokalizowania, bo oficjalnie nieistniejącej.
- Czy przedstawiona reforma parlamentu nie jest zbyt radykalna?
Reforma jest faktycznie radykalna, ponieważ zrywa z fikcją, wyrażoną w konstytucji, że każdy poseł reprezentuje "cały naród", z czego wynika, że nie reprezentuje swoich lokalnych wyborców, a więc i "nie ma prawa" zostać odwołany przez nich odwołany ani rozliczony. W przedstawionym modelu poseł byłby czyimś posłem, mianowicie osób, które oddały mu swoje głosy. Byłby ich faktycznym i konkretnym reprezentantem w parlamencie.
- Czy ta reforma jest możliwa?
W bliskiej przyszłości pewnie nie; nie mam tu złudzeń. Jest jednak prawdopodobne, że demokracja, lub raczej łżedemokracja taka, jaką mamy teraz i pewnie będziemy mieć przez najbliższe dziesięć lat, będzie się coraz bardziej wyradzać i wypaczać, aż skokowa zmiana ustroju stanie się koniecznością. W takich momentach należy mieć pewną pulę znanych rozwiązań co do ustroju państwa, żeby mieć z czego czerpać w razie konieczności zaprowadzenia nowego ustroju. W PRL taka pula była znana w postaci rozwiązań demokracji Zachodu. Obecnie sprawdziliśmy w działaniu przynajmniej niektóre z rozwiązań z tamtej puli i wobec ich widocznych wad, koniecznie trzeba wymyślić coś innego. Pora gromadzić warianty i sprawdzać je na razie w doświadczeniach myślowych, póki nie można w realu.
Wojciech Jóźwiak
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles