|
Autor
|
Wiadomość |
JerzyS
Dołączył: 20 Maj 2008 Posty: 4008
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 10:50, 25 Paź '09
Temat postu: Piskorskiego skok na kasę |
|
|
"To jest żenujące i przykre, że muszę to komentować"
- Wczoraj mieliśmy do czynienia z próba starych działaczy Stronnictwa Demokratycznego, aby utrzymać władzę. Wczoraj planowaliśmy demokratyczne wybory na maj. Do tej pory około stu starych członków decydowało o wszystkim. To jest żenujące i przykre, że muszę to komentować - mówił w TVN24 Paweł Piskorski o zamieszaniu w SD.
- Historia jest taka, że działacze SD przyszli do mnie rok temu i prosili żebym zrobił z nich normalną partię polityczną. Ja postawiłem tylko dwa warunki: demokratyzację i sprzedaż nieruchomości SD oraz wpuszczanie ludzi, że ludzie się będą mogli zapisać swobodnie do partii – to nie ma być jakiś zakon. To jest zapisane w statusie zapisane - mówił Paweł Piskorski w TVN24.
- W przyszłym tygodniu miały być sprzedawane dwa pierwsze obiekty SD. Starzy działacze próbują zastopować proces sprzedaży nieruchomości SD, za wszelką cenę, nawet kompromitacji publicznej, chcą utrzymać władzę. Starzy działacze zorientowali się, że dużo straciliby na wprowadzeniu procedur demokratycznych - mówił lider SD.
Z sobotnich obrad Rady Naczelnej SD wyszedł Paweł Piskorski wraz z grupą sprzyjających mu działaczy. Chciał w ten sposób zerwać posiedzenie Rady Naczelnej, gdyż ta skierowała do Naczelnego Sądu Partyjnego wniosek o jego zawieszenie. Za niespełna miesiąc Piskorski miałby zostać odwołany.
Zaraz potem zostały wydane dwa sprzeczne komunikaty. Pierwszy - wydany przez zarząd SD, czyli grupę Piskorskiego - głosi, iż zarząd zawiesił w prawach członka partii ośmiu członków Rady Naczelnej w związku z działaniem na szkodę SD. I dlatego RN "utraciła możliwość podejmowania prawomocnych decyzji, a jej dalsze obrady były nieformalne". Zdaniem zarządu, RN nie podjęła też w sobotę żadnych uchwał.
Inaczej uważa część członków RN. Jej rzecznik Adam Zyzman w wydanym komunikacie ogłosił, iż "Piskorski wprowadził wodzowski model zarządzania partią, łamiący demokratyczne procedury obowiązujące w ugrupowaniu od lat". I dlatego Rada Naczelna SD podjęła uchwałę o zwołaniu na 21 listopada Nadzwyczajnego Kongresu, który oceni dotychczasową działalność przewodniczącego.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
Adwokat Diabła
Dołączył: 15 Lut 2009 Posty: 1279
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 10:40, 05 Lut '11
Temat postu: |
|
|
Ciąg dalszy historyji jednego z największych Wałów (NZS-KLD-UW-PO-SD) III RP:
Cytat: |
Ostatnie dzieło Piskorskiego
- Wie pan, jak się czuję? Jakby ktoś wszedł mi do domu, zrobił balangę, powynosił co cenniejsze rzeczy i zostawił kompletny rozgardiasz - wzdycha Mirosław Tatarczuk, skarbnik Stronnictwa Demokratycznego.
Tatarczuk jest jednym ze "starych" działaczy SD, którzy odzyskali kontrolę nad partią w połowie grudnia ubiegłego roku. Wcześniej niepodzielnie rządził nią Paweł Piskorski. "Starzy" przez ponad rok nie mieli wglądu w partyjne finanse.
Niedawno zdębieli, oglądając historię przelewów. Jeszcze w kwietniu 2010 r. na koncie SD było 5 mln zł (pierwsza rata z 13 mln, które SD dostało za kamienicę we Wrocławiu). W połowie grudnia z tej kwoty zostało tylko 400 tys. zł.
Piskorski rządził Stronnictwem od lutego 2009 do grudnia 2010 r. Wcześniej przez trzy lata partią kierował Krzysztof Góralczyk. W grudniu 2010 decyzją sądu odebrał partię Piskorskiemu.
Czysty jak łza
Cofnijmy się. W 2007 r. Góralczyk usiłował reaktywować partię. Jeździł po regionach przekonywać działaczy, że SD powinno wejść do polityki, że trzeba poszukać ludzi, którzy partię rozruszają i wprowadzą na Wiejską. Łatwo nie szło. Niektórzy leciwi działacze mieszkali w kamienicach należących do SD i żyli z ich wynajmu, a Góralczyk chciał je sprzedać.
Ostatecznie jego plan się powiódł. SD podjęło uchwałę, deklarując sprzedaż kamienic i start w wyborach.
Jesienią 2008 r. z warszawskimi działaczami SD kontaktuje się Paweł Piskorski. Są nim zachwyceni. Młody, energiczny, z doświadczeniem politycznym. Przedstawiają go Góralczykowi. Ten chciał wiedzieć, czy za Piskorskim nie ciągną się sprawy karne. Pamiętał, że niejasności wokół pieniędzy Piskorskiego doprowadziły do usunięcia go z PO w 2006 r. Piskorski nie umiał wtedy wyjaśnić, skąd wziął finanse na zakup ponad 300 ha ziemi na Pomorzu Zachodnim.
Piskorski zapewniał Góralczyka, że jest czysty jak łza.
W lutym 2009 r. zjazd SD zmienił specjalnie pod niego statut partii. Powołali dodatkowy organ - zarząd. Umowa była taka: "starzy" zatrzymują radę naczelną i rady regionalne - organ kontrolny SD, a "piskorczycy" dostają nowo powołane zarządy - organ wykonawczy.
SD wprowadziło też ważniejszą zmianę: zarząd główny większością głosów może zawieszać dowolnego członka partii. Miało to zapobiec buntowi "starych", gdyby chcieli blokować zmiany na lepsze. Partia podjęła uchwałę w spokoju ducha, bo większość w zarządzie głównym mieli "starzy". Przez myśl im nie przeszło, że kręcą bicz na siebie.
Dziesięć dni po kongresie, na którym Piskorski został szefem, zwołano radę naczelną. Skład zarządu głównego poszerzono o sześciu ludzi Piskorskiego. Stosunek sił "starych" do "piskorczyków" wyrównał się na 7:7. Dziś "starzy" mówią, że byli naiwni.
Wierna ekipa szefa
Wśród "piskorczyków" czterej to szczególni zaufani szefa. Jan Artymowski zaczynał karierę polityczną jako jego asystent i odtąd podąża za nim krok w krok. Maciej Białecki to wiceszef mazowieckiej Platformy w czasach Piskorskiego w PO i wiceburmistrz dzielnicy Warszawa-Wola. Sławomir Potapowicz - były wiceburmistrz Pragi Południe. Marcin Kalek przedstawiał się jako rzecznik polskiej delegacji europarlamentarnej grupy ALDE, gdy Piskorski europosłował.
Artymowski i Potapowicz zostali usunięci z PO razem z Piskorskim w 2006 r.; wkrótce odszedł też Białecki. "Piskorczykom" zarzucano konflikt interesów. Ale zastrzeżenia dotyczące łączenia stanowisk samorządowych z działalnością gospodarczą nie stały się nigdy niczym więcej niż sugestiami. Dzisiaj już nikt albo dokładnie nie pamięta, o co wtedy w PO chodziło, albo woli się nie wypowiadać. Nieoficjalnie mówi się tylko, że "piskorczycy" byli butni i zarabiali za dużo jak na swój wiek w instytucjach i spółkach samorządowych.
Kiedy "piskorczycy" wyrównali siły ze "starymi" w zarządzie, ci drudzy pojęli swój błąd. Byli już o kroczek od utraty jakiegokolwiek wpływu na partię. Walkę o odzyskanie pola zaczęli od sprzeciwu wobec sprzedaży nieruchomości.
Dzisiaj Góralczyk tłumaczy: - Byliśmy zwolennikami sprzedaży, ale nie za wszelką cenę. Panował kryzys na rynku i ceny, jakie moglibyśmy dostać, były znacznie niższe niż początkowa wycena.
Ich opór zdał się na nic. W czerwcu 2009 r. Piskorski przeforsował uchwałę o natychmiastowej sprzedaży wszystkich nieruchomości SD. Do zarządu głównego wprowadził dodatkowych ludzi, m.in. Bogdana Lisa. Miał już większość. Mógł zawiesić, kogo chciał.
"Starzy" przygotowali odwet na październikowe posiedzenie rady naczelnej. Do porządku obrad wprowadzili punkt o odwołaniu Piskorskiego. Na posiedzeniu rady z godziny na godzinę robiło się goręcej, bo Piskorski przegrywał wszystkie wcześniejsze głosowania. Widząc, co się święci, zerwał obrady i wyszedł z grupą członków rady. Zawiesił też ośmiu niepokornych jej członków (zrobił to zwołany tegoż dnia w innym pokoju zarząd główny). Ale rada obradowała dalej, bo na sali było kworum.
Piskorski nie złożył broni. Zarząd pod jego przewodnictwem zawieszał dalej: członków komisji rewizyjnej, sądu partyjnego i 30 kolejnych członków rady naczelnej. A później - 76 z ponad 100 delegatów na kongres. Wyrzucił z partii wszystkich niepokornych "starych".
Wylani odwołali się do sądu, który w listopadzie 2009 r. przyznał rację Piskorskiemu. Taki stan prawny trwał ponad rok. Dopiero sąd okręgowy w grudniu 2010 uznał wyrok z 2009 r. za niesłuszny.
Fundacja lepsza od dobrej
W marcu 2010 (gdy Piskorski miał jeszcze pełną władzę w SD) zaczyna się historia przelewów bankowych; wpływają wtedy pierwsze raty za sprzedaż wrocławskiej kamienicy. Kończy się zaś w grudniu, gdy Piskorski zostaje usunięty z SD.
Zabytkową kamienicę w centrum Wrocławia kupuje trójka lokalnych biznesmenów. W marcu na konto SD wpłacają blisko 5 mln zł. Część tych pieniędzy natychmiast wędruje na prywatne konta ludzi Piskorskiego.
Pierwszy przelew za umowę o dzieło dostaje Jakub Łosoś-Czernicki, zastępca skarbnika SD. To 26-letni aplikant adwokacki, który do partii wstąpił dwa lata wcześniej. Przyznaje, że zdecydowała znajomość z Piskorskim jeszcze z czasów Młodych Demokratów. Łosoś-Czernicki dostał zadanie zarządzania nieruchomościami SD. W kwietniu założył w Lublinie (skąd pochodzi) fundację Demokratyczna. Został jej wiceprezesem.
Po co SD nowa fundacja, skoro od lat ma fundację Samorządność i Demokracja? Bo ta obarczona jest wieloma sprawami sądowymi, które wytaczają i "starzy", i "piskorczycy", walcząc o przejęcie w niej władzy. A jest to władza strategiczna, bo Samorządność i Demokracja zarządza niektórymi kamienicami partii w Polsce. Do dziś rządzi tam frakcja Piskorskiego.
Demokratyczna ma w statucie zapis, że jej rada składa się wyłącznie z członków zarządu głównego SD, którym - gdy tę fundację zakładano - rządził Piskorski. Demokratyczna przejęła nieruchomości na ul. Chmielnej w Warszawie. Jej prezesem został Waldemar Prusak. Do SD przyszedł w 2007 r.
I Prusak, i Łosoś-Czernicki otrzymują z tytułu zasiadania w fundacji wynagrodzenie - ponad 4 tys. zł na rękę. 15 grudnia 2010 r. - dwa dni po wykreśleniu przez sąd zarządu Piskorskiego z rejestru w SD - Łosoś-Czernicki i Prusak dostają na konto po 14 tys. zł za umowy o dzieło.
Tłumaczą nam, że to zaliczka na publikacje, które mają wydać. Łosoś-Czernicki nie wie dokładnie, o czym ma być jego praca; przyznaje, że nie powstała. Prusak mówi: - Ja piszę o aktywizacji społecznej w kraju, a pan Łosoś-Czernicki o komercyjnym rynku nieruchomości. Ale nie wiadomo jeszcze, czy te książki powstaną, bo najpierw muszą przejść akceptację.
Obaj zarzekają się, że wyłączyli się z decyzji o zleceniach dla siebie. Co nie zmienia tego, że Łosoś-Czernicki musiał zaakceptować zlecenie dla Prusaka, a Prusak - dla Łososia. Nic zdrożnego w tym nie widzą.
Łosoś-Czernicki ma również kłopot z odpowiedzią na pytanie, czego dotyczyły umowy o dzieło, które wykonał dla SD ("Musiały to być jakieś opracowania"). W 2010 r. dostaje za to w sumie blisko 30 tys. zł.
Wysyp umów o dzieło
Twórczość komercyjna na rzecz SD za kadencji Piskorskiego przeżywa rozkwit. Celują w tym jego najbliżsi współpracownicy. Jan Artymowski, zastępca sekretarza generalnego, zarabia więcej niż sekretarz. Poza stałym wynagrodzeniem (ok. 5,5 tys. zł) dostaje siedem zleceń na umowy o dzieło, za które inkasuje po 8,5 tys. zł. Dodatkowo w lipcu ub.r. dostaje 30 tys. zł jako zaliczkę na poczet tworzenia bazy danych członków SD. Od kwietnia do grudnia to w sumie ponad 140 tys. zł. Nie potrafi powiedzieć, jakiego rodzaju zlecenia przyjmował. Obiecał, że odpowie, gdy sprawdzi umowy. Ale później telefonu nie odbierał.
Marcin Kalek żył w SD z samych umów o dzieło. Dostał za nie w ubiegłym roku ponad 135 tys. zł. Większość była wyceniana na 9,1 tys. zł na rękę, a pozostała część na ok. 8,5 tys. zł. Nie wiadomo za co. Kalek telefonu nie odbiera.
Nieco bardziej rozmowni, choć nie bez kłopotów z pamięcią, są inni członkowie zarządu, którzy weszli do niego, gdy Piskorski objął stery w SD. Sławomir Potapowicz dostał w kwietniu 22 tys. zł. Nie pamięta za co. - To moja prywatna sprawa - ucina.
Maciej Białecki regularnie dostawał co miesiąc blisko 4,5 tys. zł na rękę. Do tego dwa zlecenia w sumie na 18 tys. zł. - Napisałem deklarację programową dla woj. mazowieckiego i uczestniczyłem w szkoleniach kandydatów do wyborów samorządowych.
- Czy to nie złamanie ordynacji wyborczej, która mówi, że wydatki na cele samorządowe mogą być finansowane tylko z funduszu wyborczego, a nie z konta partii? - pytam.
- Nie, bo tę działalność można potraktować znacznie szerzej niż tylko w kategoriach kampanii wyborczej - odpowiada Białecki.
Piskorski tłumaczy, że gdyby mógł, dałby tym ludziom znacznie więcej: - Oni niesamowicie harują od momentu, gdy przyszli do Stronnictwa. Na stawki warszawskie to nie są duże kwoty. Pieniędzy, które dostali w ubiegłym roku, nie można dzielić tylko przez 12 miesięcy. Dostali je z wyrównaniem za 2009 rok, gdy w partii w ogóle nie było pieniędzy. Papier sami musieliśmy kupować.
- Czyli potwierdza pan, że te umowy o dzieło mogły być fikcyjne?
- Niech pan tak nie pisze, bo podadzą pana do sądu. Jeśli były umowy o dzieło, to na pewno wszystko jest w należytym porządku i te dzieła zostały wykonane - mówi Piskorski.
Dzieła tworzył też Piotr Krośnicki (dawniej PO), który został skarbnikiem SD, gdy w 2009 r. zrezygnował z tej funkcji Robert Smoktunowicz. Były to trzy umowy na ponad 25 tys. zł. - Musiałem od początku stworzyć dokumenty, których nie było, np. instrukcję finansową dla partii - mówi Krośnicki. Więcej szczegółów nie pamięta i prosi, żeby go nie pytać.
- To skandal - mówi Krzysztof Góralczyk. - Instrukcja finansowa w Stronnictwie została stworzona już kilka lat temu. A zresztą nawet gdyby jej nie było, to jej sporządzenie należy do obowiązków skarbnika, który pobiera przecież za to osobne wynagrodzenie.
"Starzy" domyślają się, jak były sporządzane umowy o dzieło. - Na podstawie informacji do nas docierających podejrzewamy, że były fikcyjne. Pisano w umowie np. "analiza lokalnej sceny politycznej", a w rzeczywistości nic takiego nie powstawało - mówi Góralczyk.
Dzieła wyborcze
Umowy o dzieło dostawał nie tylko zarząd główny, ale też lojalni wobec Piskorskiego działacze regionalni. Część z nich kandydowała w wyborach samorządowych. Pieniądze na ich konta wpływały na krótko przed pierwszą turą.
Przemysław Kazaniecki, prezes zachodniopomorskiego zarządu regionalnego SD, dostał 18 listopada ponad 12 tys. zł z umowy o dzieło. Startował do szczecińskiej rady miasta z lokalnego komitetu. - Wykonywałem długoterminowe zlecenia na przestrzeni wielu miesięcy. Nie finansowałem z tych pieniędzy mojej kampanii wyborczej, a o szczegóły, za co te pieniądze zostały wypłacone, proszę pytać w Warszawie - mówi.
Daniel Kleszcz był kandydatem komitetu SLD (popierany przez SD) w Częstochowie do rady miejskiej. 9 listopada na jego konto wpłynęło prawie 12 tys. zł z umowy o dzieło. - Skąd pan ma takie informacje? Muszę to sprawdzić. Oddzwonię.
Nie oddzwonił.
Pieniądze na konta dostawali też członkowie SD, którzy kandydowali na Śląsku, Pomorzu, Warmii i Mazurach, w ziemi świętokrzyskiej, w Lubelskiem i Warszawie. Chyba najbardziej szczere było wyjaśnienie Dariusza Munio, prywatnie męża Katarzyny Munio, która kandydowała z poparciem SD na prezydenta Warszawy. Munio dostał 7485 zł. - Nie wiem za co, coś tam zrobiłem, tu zrobiłem. Pojechałem na jakąś delegację w pizdu i dostałem. I finał - wyjaśniał mi Munio.
Wszyscy zaprzeczają, że wydawali pieniądze z umów o dzieło na swoje lub cudze kampanie wyborcze.
Pieniądze przestały płynąć na konta działaczy SD, gdy "starzy" zablokowali konto Demokratycznej po wygranej w sądzie w grudniu ub.r.
Góralczyk: - Każdy z tych przelewów nadaje się na osobne postępowanie prokuratury. Ale nie możemy złożyć doniesienia, bo nie widzieliśmy umów. Leżą w siedzibie SD na Chmielnej. Oni nie chcą nas tam wpuścić, mimo że jesteśmy prawowitymi władzami partii.
http://wyborcza.pl/1,75478,9057830,Ostat.....;startsz=x
|
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz moderować swoich tematów
|
|