Pan Clete jest przewodniczącym Gildii Muzyków. Poważny, witalny mężczyzna o owadziej posturze, która jest odwzorowaniem jego charakteru – wrednego owada. Pan Clete bardzo cieszy się z zasad Gildii. Panuje ona w mieście – Ankh Morpork. Wygląda to mniej-więcej tak:
jeżeli jesteś muzykiem, musisz zapłacić honorarium na rzecz Gildii, by móc śpiewać Problem nie byłby to żaden, gdyby honorarium nie kosztowało kilka tysięcy dolarów, zakładając że przeciętny mieszkaniec zarabia około 10 dolarów miesięcznie. Nowym muzykom których nie stać na składkę, Clete śmieje się w twarz swoim owadzim śmiechem, mówiąc że „ hat-hat-hat - to ich problem”. Jeżeli natomiast zaczniesz grać bez pozwolenia, „członkowie gildii” (czytaj: goryle) wytłumaczą ci pałami, przy okazji niszcząc instrumenty do grania i narząd którym grasz (ręce) byś zrozumiał swoje „błędy i nieprawość”. Taki obraz rodem z horroru mamy w jednej z książek Pratchetta „Muzyka Dusz”. Niestety na książce nie zamyka się ten problem. Niniejszy artykuł, czy opowieść opieram na własnych doświadczeniach i obserwacjach. Takich Panów Clete'ów w ojczystym kraju – Polsce, przybywa nam niczym grzybów po deszczu. Przerażającym wydaje się fakt, że cokolwiek chciałbyś zrobić, w którąkolwiek stronę działać, bądź robić coś dla siebie, a nawet społeczeństwa, masz tylko jedno – związane ręce.
Wyobraź sobie taką sytuację – uwielbiasz jeździć na rowerze. Jeździsz na rowerze codziennie od kilku lat. Każdy weekend jest dla ciebie nowym wyzwaniem. Okolice w promieniu 50 km znasz jak własną kieszeń. Każdy zakamarek nie stanowi tajemnicy. Za doświadczeniem i poświęconym czasem podąża kunszt, jak i wiedza. Przecież wiesz jak się zachować na drodze, którego skrótu użyć, gdzie jest coś fajnego. Jesteś mistrzem zarówno okolicy, jak i samej jazdy. Pojawia się problem: brakuje ci kasy na cokolwiek. Chciałbyś dorobić na własną rękę, nie kradnąc i nie robiąc nikomu krzywdy, a przy okazji w sposób który sprawi ci przyjemność, czyli zebrać osoby na wycieczkę. Niestety, nie możesz. Pomimo wszystkich twoich umiejętności, doświadczenia, państwo wie lepiej, i stawia ci mur. Mur się nazywa „uprawnienia”. Nań się składa:
„ogólny kurs rekreacji ruchowej” - na którym uczysz się anatomii. Podczas nudnych wykładów tracisz kilka miesięcy czasu i około 500 zł. Ponieważ nie jesteś jeszcze obdarty do żywego, musisz zrobić „Specjalizację” na „Turystykę rowerową”, która kosztuje w granicach 1500 zł. Tyle płacisz za kilka weekendów na których dowiesz się, że trzeba krzyknąć na grupę: „Grupo, teraz jeden za drugim skręcamy w lewo”. Oczywiście gdybyś chciał zabrać grupę kolarzy, to na to jest wymagany oddzielny kurs (specjalistyczny – cena podobna do turystyki rowerowej). To samo się tyczy każdej innej dziedziny sportów – oprócz Nordic Walking, ale nie bój się, zaraz i na to przyjdzie czas wraz z nowym Panem Clete'em na czele.
Załóżmy bardziej ekstremalny przykład – nie chcesz jeździć sam, czy biegać sam i zbierasz sobie ekipe – wyobraź sobie że bez kursu robisz to nielegalnie.
Chciałbyś zrobić coś dobrego dla starszych ludzi w twojej okolicy? Chociażby zafundować im spływ kajakowy np. w ramach jakiejś fundacji działającej w twojej okolicy? Najpierw musisz mieć papier albo specjalistę. Związane ręce. Zastanawiam się tylko kiedy wprowadzą zakaz uprawiania sportu, bez „odpowiedniego przygotowania”.
Przez spory czas byłem pracownikiem jednej z warszawskich fundacji. Można powiedzieć że byłem znawcą Wisły, specem od rzeki. Dosyć dużo wiedziałem. Znałem międzywale na odcinku warszawskim (60 km) na tyle, że każdego mogłem oprowadzić po co ciekawszych i bezpieczniejszych miejscach. Dlaczego nie mogłem oprowadzać ludzi? Do tego potrzeba papieru przewodnika po Warszawie (6 miesięcy w plecy i ponad 2000 zł), chociaż de facto z samym miastem nie ma to nic wspólnego.
Pracując również w tej fundacji miałem przykłady skostniałości urzędników, jak i orężu który urzędnicy potrafią wyciągnąć względem organizacji i zwykłych ludzi. Fundacja robiąc projekty dla miasta (zagospodarowanie przestrzeni publicznej, organizacja działań kulturowo-edukacyjnych) popadła w konflikt z pełnomocnikiem do spraw Wisły. Po spektakularnych działaniach i sukcesach fundacji, gazety się rozpisywały, przy okazji objeżdżając gówniane działania samego nieudolnego miasta. Konflikt zaowocował: regularnym przysyłaniem tajniaków na imprezy fundacji (kina plenerowe, koncerty), wypytujących młodych ludzi o „trawkę” by potem zaaresztować jednego chłopaka za posiadanie jakiejś ilość narkotyku i sieknąć soczysty artykuł w „Życiu Warszawy” nt. „Na imprezach Fundacji […] ćpa młodzież”. Szef fundacji był inwigilowany przez tajniaków, próbowano mu zarzucić masę wymyślnych zarzutów, nie dawali rady. W końcu po miesiącu znaleźli haczyk, otóż łodzią którą zabierał ludzi w wycieczki, kilkakrotnie zabrał więcej niż dopuszczalne dwanaście osób. Nasłany patrol straży miejskiej i policji rzecznej, skonfiskował wielką drewnianą niezatapialną łódź, wyrzucił ludzi z wycieczki na brzeg, przewodnika wycieczki (prezes fundacji) i sternika (mój kolega) zabrano na komisariat i przetrzymywano 24 h, gdzie nawet nie przedstawiono im własnych praw (czyli było to porwanie). Potem po zwolnieniu usłyszeli z gazet zarzuty, że grozi im pozbawienie wolności do 5 lat za narażenie życia pasażerów... na niezatapialnej łodzi. Ówczesny rzecznik policji podał kaczkę do wiadomości publicznej, że niby dzieci na łodzi były przywiązywane linami. Do dziś nikt z policji nie przeprosił za cały incydent i kłamstwa. Ostatecznie policja po 4 miesiącach bezprawnego przetrzymywania łodzi wycofała się z oskarżeń. Wszystkie rozkazy dla policji szły odgórnie.
Polityka.
Jakiś czas temu poznałem Marcina i Sławka. Chłopaki z Pomarańczowej Alternatywy. Opowiedzieli mi oni ciekawą historię. Myślę że będzie ona pouczająca dla wszystkich co chcą pomnika dla Kaczyńskiego. Podczas wyborów prezydenta stolicy, oni zrobili happening. Zarejestrowali się jako partia „Gamonie i Krasnoludki” na którą można głosować. Wszystko było ok. W wyborach pobili partię Wierzejskiego i wtedy zaczęły się problemy. Kaczyński z zemsty za swojego kolesia nasłał bandytów z jakiejś policji, którzy z agresją i przemocą aresztowali dziewczynę pracującą nad papierami, na 24 godziny. Zarzuty dla partii były naprawdę ciekawe, m.in. „Podrobienie podpisu”, tylko po zapytaniu którego, nie potrafili stwierdzić. Zarzuty wyssane z palca. Jednoznaczne: nie wchodź w naszą władze.
Ci sami Panowie próbowali założyć związek zawodowy, niestety nieskutecznie, za każdym razem kiedy poprawili papiery „Jakaś formalność była źle.”
Pan Clete
Podobnych przypadków, zakazów, czy nakazów można by mnożyć. Zastanawiający jest natomiast fakt samego Pana Clete. Skoro pojawia się jakiś kolejny „Kurs” czy „uprawnienie” to skąd się bierze taki Pan i na jakiej zasadzie on ma mi udzielać kursu, skoro często taki człowiek ma do powiedzenia na temat o którym prawi mniej niż amator zainteresowany tematem? Obawiam się, że za kilka lat namnoży się tyle takich pijawek że bez odpowiedniego kursu nie będę mógł się podrapać w dupę, bo „Opiekuńcze Państwo” boi się że jeszcze sobie krzywdę zrobię. Gdyby Państwo zadbało tak o bezpieczeństwo i szacunek dla pracowników (w końcu skądś trzeba wziąć pieniądze na taki kurs, pracując w sklepie dla systemu jako niewolnik za 800 zł), to skończyłoby się molestowanie kobiet w pracy, wyzywanie pracowników przez szefa, wyzyskiwanie ludzi wchodzących do pierwszych prac w życiu, a i oczywiście – walenie w pampersa przez pracowników marketów, którzy nie mogą się wysrać podczas pracy.
|