Nie kradnie, nie zabija, przestrzega dekalogu. Kto to taki? Rodzimowierca oczywiście.
Grube, gładkie buki, prawie białe na tle krwistego zachodu słońca. Przebijające grunt ostre skały i urwiste zbocza.
Niewielka płaska półka, a na niej wybrukowany kamieniami krąg. Posadzka z motywem krzyża słońca.
W myślach niemal automatycznie wyświetlają się obrazki z Stonehenge. Tyle że zamiast monstrualnych kamieni, na obwodzie wielkiego koła stoją 3 rzeźby zwrócone do siebie twarzami.
Podparty na mieczu mężczyzna – słowiański woj. Kobieta z krągłymi piersiami i wydatnym brzuchem – oznaką błogosławionego stanu. I sędziwy, wąsaty starzec.
Surowe postacie o grubych, ostrych rysach, każda wyciosana w pniu potężnego drzewa. Co robią w środku dzikiego lasu, na samym niemal wierzchołku Lubonia?
Leśne straszydła? A może prasłowiańskie bóstwa strzegące świętego gaju?
*
Schronisko na Luboniu to jakby jeden wielki Światowid. Graniasta wieża z oknami niczym twarze pogańskiego bóstwa wychodzącymi na cztery strony świata. Toporne, drewniane rzeźby świetnie tu pasują.
„Pilnujący” węgła budynku „Domownik” i zapatrzony w dolinę Świętowit to „obowiązkowe” tło pamiątkowych fotek z szczytu Lubonia.
– Jeden pan zachodzi tu regularnie raz w roku. Ustawia się pod posągiem i każe sobie zrobić zdjęcie. Zawsze to samo ujęcie, w tym samym miejscu – opowiada Krzysztof Knofliczek.
Gospodarz schroniska jest zadowolony z „Światowidów”. Rzeźby koło schroniska i „krąg” w pobliskim lesie to niewątpliwa atrakcja turystyczna.
Krzysztof ma też jak najlepsze zdanie o budowniczych tajemnych instalacji. – Porządni ludzie i spokojni. Nie sprawiają żadnych kłopotów.
Pojawiają się od czasu do czasu. Popracują, porzeźbią, zawsze chętnie pomogą. Porządni, choć może trochę zakręceni – poprawia się.
– Rodzimowiercy – rzuca intrygująco brzmiącym terminem. Na koniec podaje numer telefonu Duszana – to mój pierwszy kontakt z Rodzimą Wiarą.
Telefon milczy uparcie przez kilka dni. W końcu jednak głos Duszana rozlega się w słuchawce.
– Pan z Tygodnika? Wiem, wiem, Krzysiek wspominał. Wie pan… My nie jesteśmy zainteresowani rozgłosem. Dotąd unikaliśmy kontaktu z prasą. Ale spotkamy się, skoro Krzysiek zaręczył…
*
– Moja wiara wzięła się chyba z przywiązania do natury, po prostu z ekologii – zastanawia się Duszan, sącząc płowe piwo z oszronionej szklanki.
Po drugiej stronie stolika hałaśliwego krakowskiego pubu siedzi pozornie zwyczajny mężczyzna: młody (przed trzydziestką), długie włosy, ubrany w wojskową kurtkę i skórzane spodnie.
Mówi trochę bez przekonania. Jakby wychodził z założenia, że tego, co oczywiste dla rodzimowiercy, katolik i tak nie zrozumie.
Starannie dobierając słowa, kreśli swoją historię. A może raczej kończy opowieść o Rafale i o tym, jak leśne bóstwa wyparły z jego życia wyznanie katolickie.
Bo zanim Duszan znalazł wiarę w lesie za domem, był konserwatywnym chrześcijaninem Rafałem.
Jak każde dziecko w swej wsi – regularnie chodził do kościoła. Gdy podrósł, zaczął myśleć samodzielnie, także – o wierze i religii.
Próbował się modlić, ale jakoś nie mógł znaleźć wspólnego języka z Panem Bogiem. - Zadawałem pytania, ale nie uzyskiwałem odpowiedzi – dziś zwala winę na tę drugą stronę. Kiedy dał sobie spokój?
Właśnie wtedy, gdy odkrył bardziej rozmowne bóstwa. Mieszkały w lesie, za domem. Kryły się w krzakach, w ziemi, za każdym kamieniem.
Proboszcz w rodzinnej wiosce Duszana nie potrafił zrozumieć jego wyboru. Gdy dziesięć lat temu chłopak zameldował się w kancelarii parafialnej i oznajmił, że chce się „wypisać”, poczciwy kapłan oniemiał.
Próbował przekonywać, grozić, przemawiał do rozsądku podczas kolędy. Ostatecznie – nie wskórał nic.
Także rodzina nie chciała zrozumieć Duszana. Mama jeszcze dziś ma do niego pretensje, nie szczędzi uszczypliwości.
Pewnie trochę na przekór tym przeciwnościom, Duszan postanowił sformalizować swoją przynależność do jednego z czterech zarejestrowanych w Polsce prasłowiańskich Kościołów – Związku Wyznaniowego Rodzima Wiara.
*
Włodek ożywia się zawsze, gdy dyskusja dotyka sedna rodzimej wiary. Wie, o czym mówi. Nie bez powodu grupa właśnie jego wybrała na żercę, czyli: kapłana, przywódcę.
Włodek przewodzi uroczystościom, składa ofiary. Oczywiście, nie kończył żadnego seminarium.
Dlaczego właśnie on? To raczej kwestia charyzmy. A tej Włodkowi nie brakuje.
Prawie zawsze, gdy żerca dyskutuje o swej wierze z chrześcijanami, rozmowa kończy się na porównaniach. – Takie próby są karkołomne. Nasze wyznania tak bardzo się różnią, że wszelkie porównania prowadzą na manowce – zaznacza.
Przykład? Podejście do modlitwy. Rodzimowierca zbyt często nie zawraca głowy swym bóstwom.
Silny człowiek powinien radzić sobie sam i prosić o pomoc jedynie w wyjątkowych okolicznościach.
Oczywiście, to są bardzo osobiste sprawy. Trzeba brać pod uwagę, że jeden człowiek jest bardziej uduchowiony, inny mniej.
Do bardziej uduchowionych zalicza się dziewczyna Duszana. „Słaba istota” (tak mówi Duszan) ciągle czegoś potrzebuje i próbuje sobie zaskarbić przychylność duchów obiatą (ofiarą – przyp. red.).
Analogie? Wbrew pozorom sporo ich, choćby w obrzędach, które chrześcijaństwo przejęło bezkrytycznie z pogańskich ceremonii.
Święto Zmarłych, Zielone Świątki, malowanie jajek, strojenie choinki – to tylko niektóre. Włodek uważa, że opowieści o reaktywowaniu rodzimej wiary po wielu wiekach są nieporozumieniem.
– Ta wiara cały czas żyła. My nic nie budujemy na nowo, tylko powracamy do korzeni. Każdy czytał Mickiewicza, Słowackiego, Starą Baśń.
Przez całe wieki ludzie, wychodząc z rezurekcji, szli prosto do świętych gajów, by składać ofiary dawnym bóstwom.
Są przekazy o takich praktykach jeszcze z okresu międzywojennego. Nawet dzisiaj na wsiach słyszy się opowieści o boginkach, duchach – to jest właśnie rodzima wiara – zaznacza. Duszan ma kolegę, Białorusina. Jego babka do dzisiaj zostawia obiad Domownikowi.
Najważniejsze święta? Oczywiście, że dla rodzimowiercy każdy dzień jest godzien osobnej celebry. Jednak kilka dni w roku ma szczególnie uroczystą oprawę.
To daty świetnie znane w astrologii. Przesilenie letnie – czas Kupały, równonoc wiosenna (wagary i topienie Marzanny) – to w pogańskim kalendarzu wielkie święto wiosny: Jare Gody.
Inne uroczystości przypadają w czasie równonocy jesiennej i przesilenia zimowego (okolice Bożego Narodzenia). Jest też Święto Dębów (1 maja) i późnopaździernikowe Dziady – czas rozpamiętywania zmarłych przodków.
*
Internetowe opisy, prasowe i telewizyjne relacje przedstawiają rodzimowiercze święta jako bardzo radosne, malownicze, nieco teatralne ceremonie.
Na zdjęciach i filmowych migawkach widać ludzi w zgrzebnych szatach z pochodniami, wznoszących okrzyki ku czci Swaroga, Peruna, Mokoszy czy Welesa. Opisy święta Kupały szczególnie działają na wyobraźnię: młodzieńcy i dziewice tańczący w blasku ogniska.
Dyskretnie łączący się w pary, a w końcu – znikający w mroku nocy. Słuchając tego rodzaju relacji Duszan tylko tęsknie wzdycha. – Oj, żeby to była prawda – uśmiecha się rubasznie.
– Kupała to święto przesycone seksualnością – przyznaje w końcu, jednak stanowczo odmawia „kontynuowania wątku”. – Powiem tylko, że ja staram się w tę noc pobaraszkować ze swoją dziewczyną. Najpierw z pochodnią szukamy kwiatu paproci…
– Rodzima Wiara to religia życia. Nie ma tu umartwień, nadmiernej pobożności, nadstawiania drugiego policzka. U nas się liczy duma, siła, witalność – przytakuje Włodek, kreśląc przy okazji portret „statystycznego” wyznawcy rodzimej wiary.
– To normalny obywatel. Popatrz na mnie. Żyję przyzwoicie. Nie kradnę, nie zabijam – bo nie muszę. Właściwie, mógłbym powiedzieć, że przykładnie przestrzegam dekalogu. Mam normalną rodzinę, z tą może różnicą, że żona też wyznaje rodzimą wiarę, a dzieci nie zostały ochrzczone.
Na pewno nie jestem gorszym człowiekiem, niż przeciętny chrześcijanin. Może nawet – jestem lepszy – zastanawia się żerca.
Duszan przytacza statystyki, z których wynika, że dzisiaj w Polsce około 4 tys. ludzi przyznaje się, że czci Świętego Wita.
W Krakowie jest około 200 wyznawców Rodzimej Wiary, skupionych w kilku dość hermetycznych grupach.
Kim są? – Trudno generalizować. Członkowie naszej grupy wywodzą się z różnych warstw społecznych. Są ludzie z wyższym wykształceniem, studenci i prości robotnicy, tacy jak ja czy Włodek.
Są ludzie bardzo młodzi, nawet – dzieci wprowadzane przez rodziców. Mamy też w swoim gronie 70-latka Gontymira, który niegdyś piastował wysoką funkcję publiczną.
*
Duszan, Włodek i Michał, który właśnie do nas dołączył, przygotowują się do Jarych Godów. Zapewne nie będą świętować na Luboniu. Nie chcą zdradzić miejsca uroczystości.
Dawniej tego nie kryli, a nawet ogłaszali się w internecie. Zrezygnowali, bo „przypadkowe” osoby nie potrafiły się zachować.
Zapewniają jednak, że jeszcze tej wiosny wrócą na Luboń. Mają robotę do skończenia. Krąg rodzinny wymaga uzupełnienia o jeszcze jedną postać – dziecka…
Marek Kalinowski
|