Na dalekim wschodzie Rosji milicja rozbiła bandę, która do tej pory skutecznie polowała na…milicjantów. Bunt młodych Rosjan przybrał formę ekstremalną, ale doskonale pokazuje, że policyjny reżim coraz bardziej uwiera młode pokolenie.
W piątek zakończyła się prawie dwumiesięczna epopeja buntowników z Kraju Nadmorskiego na dalekim wschodzie Rosji. Milicyjni komandosi osaczyli i zmusili do poddania się, albo samobójstwa, ostatnich watażków w Ussuryjsku. W ten sposób milicjanci uratowali honor i skórę. Bo mieli kogo się bać. Grupa kilkunastu, może nawet 30 młodych buntowników pokazała, że państwo milicyjne jest słabe, że grupa uzbrojonych, sprawnych i zdeterminowanych młodych ludzi może nawet zagrozić przejęciem kontroli nad ogromną prowincją.
Zaczęło się w maju. Roman Muromcew, były komandos, Aleksander Kowtun, Andriej Suchorada, Aleksandr Sładkich i być może nawet kilkunastu innych, młodych mieszkańców Kraju Nadmorskiego wypowiedziało prywatną wojnę milicji. Zdobyli broń napadając na posterunki i milicyjne patrole i wywołali na odległym o siedem tref czasowych na wschód od Moskwy dalekim wschodzie małą Czeczenię, albo raczej rosyjską wersję prywatnej krucjaty Johna Rambo z pierwszej części legendarnej serii. Dwa miesiąca pozostawali nieuchwytni.
Napadali na milicyjne posterunki, zabijali milicjantów i skrywali się w nieprzebytej tajdze. Wypowiedzieli swoją własną wojnę mundurowym nie w imię jakiejś ideologii. Po prostu mieli dość nadużyć, korupcji i samowoli milicyjnej. Każdy z nich, nawet jeśli nie byli grzecznymi chłopcami, spotkał się osobiście z milicyjną wszechwładzą.
Każdy był niesłusznie zatrzymany, bity i torturowany. Droga oficjalnego protestu wydawała im się nieskuteczna. Słyszał ktoś, by — zwłaszcza na dalekiej prowincji — jakikolwiek rosyjski sąd ukarał nadużywającego przemocy milicjanta? Byli żołnierze ze sporym doświadczeniem, nakręceni dodatkowo zalewającymi rosyjską telewizję serialowymi opowieściami o walce bandytów z milicją wzięli sprawy w swoje ręce. Tyle, że inaczej niż w serialach, wzorowali się na bandytach, a „tych złych” widzieli w ludziach w mundurach.
Historia buntu bandy z Kraju Nadmorskiego dla władz w Moskwie powinna być pouczająca. Samowola służb bezpieczeństwa, zwłaszcza na prowincji, jest przerażająca. Zwykli Rosjanie są na tyle bezradni, że niektórzy z nich sięgają po metody terrorystyczne. Codzienne kontrole, wymuszanie łapówek, czy też zwykłe chamstwo milicjantów powoduje, że rozbita ostatecznie dziś banda wcale nie jest potępiana. A na stronach internetowych aż roi się od komentarzy pełnych zrozumienia dla młodych bandytów.
http://www.newsweek.pl/artykuly/sekcje/s.....ow,60188,1
I to jest zdrowe społeczeństwo (niewielka jego częśc). Skurwysyństwo trzeba niszczyc, bez kompromisów.
Muromcew pierwszy raz dał o sobie znać w kwietniu. Do komend milicji w regionie, redakcji prasowych i partii politycznych trafiła wtedy ulotka ultimatum z żądaniem zdymisjonowania do 11 maja skorumpowanych i samowolnych szefów krajowej milicji.
Nikt nikogo z posad nie wyrzucił. Muromcew ogłosił więc w internecie, że wypowiada wojnę przestępcom z milicji. I dwa tygodnie temu z tajgi wyszło kilku uzbrojonych ludzi, którzy wdarli się do gabinetu komendanta posterunku w wiosce Rakitnoje i rozstrzelali go. Zrabowali też mundury, broń, radiostacje i wrócili do tajgi.
Wśród porośniętych bujną tajgą sopek, gdzie króluje tygrys amurski, rozgrywają się sceny jakby żywcem przeniesione z Kaukazu Północnego. Na drogach patrole, wozy pancerne i czołgi, w powietrzu śmigłowce. Uzbrojeni w karabiny maszynowe OMON-owcy próbują przeczesywać dziki las, zbyt tu gęsty, by iść przez niego tyralierą.
Ścigają grupę co najmniej pięciu bardzo młodych osób uzbrojonych w kałasznikowy, pistolety i karabiny myśliwskie. Ich szefem jest 32-letni Roman Muromcew, były komandos, weteran wojny czeczeńskiej."
"Dowódcy milicji są oszołomieni taką reakcją opinii publicznej, ale jej przyczyn nie szukają w swoich szeregach. - Takie wypowiedzi budzą obawy o zdrowie psychiczne społeczeństwa. Ono jest najwidoczniej ciężko chore - powiedział Michaił Konstantinow, oficer milicji we Władywostoku.
Według socjologa Igora Klamkina to, co dzieje się na Dalekim Wschodzie i reakcja zwykłych Rosjan, to poważny "sygnał alarmowy": - Duża część osób widzi w milicji nie obrońcę, lecz ogromne zagrożenie. Ludzie co tydzień, jeśli nie częściej, słyszą, że funkcjonariusze kogoś zabili, zgwałcili, obrabowali, po pijanemu rozjechali na przejściu dla pieszych. Widzimy też, że wielu mundurowych unika kary. Rośnie więc chęć odwetu, agresja skierowana przeciw milicjantom. Coś takiego mieliśmy już w XIX stuleciu, kiedy sympatie społeczeństwa Rosji były po stronie terrorystów zabijających urzędników. A od tego zaczął się rozkład i potem rozpad imperium carskiego
http://www.strategie.net.pl/viewtopic.ph.....9f2002e6c1
_________________
https://www.youtube.com/watch?v=0K4J90s1A2M