Indeks stron zakazanych, czyli spis lektur.
Od najdawniejszych czasów usiłowano poddanym uniemożliwić dostęp do wiedzy o znaczeniu strategicznym, wiedzy na temat utrzymania władzy lub jej zdobycia. Umiejętność taka mogłaby im poprzestawiać porządek społeczny zakodowany w głowach i dlatego stąd taka troska rządzących o swych poddanych sięgająca korzeniami starożytnego Egiptu a następnie poprzez wszystkie następne możliwe epoki historyczne aż do dnia dzisiejszego.
W starożytnym Egipcie tajną bronią władców była wiedza astronomiczna. Umiejętność wyliczenia, kiedy nastąpi zaćmienie słońca była zarezerwowana tylko dla kapłanów. Dlatego poddany był przekonany, że na rozkaz faraona, który był władcą i równocześnie - w zależności od okresu w którym rządził - albo bogiem, albo człowiekiem o przymiotach boskich, regulującym nie tylko wymiar ziemski, ale i kosmiczny. Należy przypuszczać, że obalenie wiary w ponad naturalne przymioty faraona spowodowało zawalenie się całej cywilizacji egipskiej.
W czasach kultury chrześcijańskiej odnotowujemy również próby utrudniania dostępu do niektórych ksiąg. W pierwszej fazie kultury chrześcijańskiej zakazy takie miały charakter czysto moralny, bez konsekwencji prawnych. Indeks ksiąg zakazanych podawał lektury, które należy unikać, aby nie splamić sobie duszy niewłaściwymi myślami. Wraz z ruchem kontrreformacyjnym listę lektur zakazanych nie tylko rozszerzono, ale przede wszystkim zaopatrzono w sankcje karne. Wraz z rozszerzeniem się czytelnictwa i rozwojem oświaty w XIX wieku lista ksiąg zakazanych stawała się coraz to bardziej kuriozalna. W wielu przypadkach rozchodziło się o dzieła teologiczne wywołujące ciekawość u pozostałych teologów, którzy chcieli przetestować umiejętności cenzorskie Świętego Oficjum. Z czasem księgi znajdujące się na indeksie uznawano jako rekomendacje. Nieznajomość dzieła z indeksu lektur zakazanych świadczyła o braku profesjonalizmu. Sprawa z księgami zakazanymi stawała się coraz to bardziej absurdalna i w końcu zrezygnowano ostatecznie z indeksu pozostawiając jedynie pozytywne podejście do problemu poprzez podanie listy dzieł godnych - z moralnego punktu widzenia - przeczytania lub zobaczenia.
W systemach totalitarnych sprawa była jeszcze bardziej zaostrzona. Za czytanie lub posiadanie zakazanego dzieła na przykład Sołżenicyna „Archipelag Gułag” można było mieć - skromnie napisawszy - spore kłopoty. Przeszmuglowanie takiego dzieła do Związku Sowieckiego lub innego kraju demoluda uchodziło za wyczyn bohaterski.
Jak wspomniałem w czasach posoborowych zrezygnowano z indeksu ksiąg zakazanych, natomiast nasi władcy charakteryzują się ciągle jeszcze myśleniem przedsoborowym sięgającym czasów kontrreformacji i są święcie przekonani, że można zabronić dostępu do wiedzy i żyć sobie w aureoli boga-faraona lub przynajmniej kapłana egipskiego mogącego może już nie tyle decydować o zaćmieniu słońca, ale zapewne mogącego dokonać zmian klimatycznych mających uchronić naszą planetę przed szykującą się katastrofą. Okazuje się bowiem, że w czasach współczesnych główne przecieki wiedzy mogące zachwiać podstawami systemu władzy pochodzą od samej techniki, głównie internetu. Jest to obecnie słaby punkt stabilności establishmentu, bowiem bez internetu wierzylibyśmy w oficjalne bajki na temat 11/9 równie bezkrytycznie jak w podobne opowieści o Pearl Harbor, gdzie cała armada japońskiej floty przepłynęła przez cały Pacyfik i nikt tego - podobno - nie zauważył, tak jak gdyby to był pan Maluśkiewicz z bajki Juliana Tuwima przeprawiający się w łupince od orzecha. Internet staje się tak samo niebezpieczny dla establishmentu jak wspomniane wyżej księgi w dawnych czasach. Oczywiście autorzy układając strony zakazane kierują się oficjalnie sprawami moralności, jakże by inaczej i troską o nasze wspólne dobro. Któż śmiałby wątpić, że może być inaczej ?
Indeks stron zakazanych nie jest jeszcze opublikowany, ale niektórzy już przebierają nogami ze zniecierpliwienia, bo nie mogą się doczekać na spis stroniczek na topie, które można by sobie poczytać lub pooglądać. Przypuszczalnie efekt będzie zupełnie odmienny od zamierzonego, czyli dokładnie taki sam jak to było z księgami na indeksie. Taki spis stronniczek zakazanych może stać się spisem lektur obowiązkowych szanującego się internauty. Oczywiście, jeżeli z jakiegoś mniej lub bardziej totalitarnego kraju nie będzie można odczytać jakieś stronniczki, to trzeba będzie się pofatygować do kafejki internetowej w kraju bardziej liberalnym. Władza oczywiście może się wtedy zezłościć i wprowadzić dodatkowe zaostrzenia. Wolę na ten temat lepiej nie pisać, bo nie wiadomo, co jeszcze władcom może przyjść do głowy, aby bronić się przed utratą swej władzy, ale o takim chipie wszczepionym pod skórę dla naszego dobra ma się rozumieć, i który by rejestrował nie tylko numer niewolniczy, ale i historię odwiedzonych stroniczek nie musi być w dobie zarówno postępu technicznego jak i załamania moralnego jakimś pomysłem science-fiction. Powstanie wtedy system totalitarny na podbudowie tego poprzedniego, w którym nie wolno było czytać Sołżenicyna. Pierwszy krok w tym kierunku już uczyniono. Gratulacje.
Maciej Jachowicz
Wersja do druku