Dołączył: 17 Maj 2010 Posty: 2640
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 16:21, 26 Paź '11
Temat postu:
Sikorski napisał:
Zgadzam się z Ordelem. Każdy ponad każdym. Walcz całe życie. Staraj się jebać innych bardziej niż oni ciebie, w granicach przestrzegania prawa oczywiście. Walcz o swoje i miej w dupie innych. Tak mówi twój instynkt, nie człowieczy instynkt, nie zwierzęcy instynkt, ale instynkt każdej żyjącej istoty. EGO.
hm,, z tym sie nie zgadzam . Tak jak są różne gatunki zwierząt w przyrodzie tak też są różne "gatunki " istot ludzkich . Dziś obowiązują prawa wilczego stada jakie opisałeś ( choć też nie do końca , rozwijam sprawę w ostatnim zdaniu ) ale inne większe zwierzaki mają inne zasady i się w taki sposób jebać wzajem nie muszą . Jelenie się tłuką na łby w zasadzie nie robiąc sobie krzywdy - takie prawo. Gdzieś tam jest gatunek ( jakieś wiewiórkowate to są albo susły jakieś ) , który "walczy" o samicę w ten sposób,że robią konkurs kto wyżej nasika . Jest to jakiś sprawdzian kondycji fizycznej , do mordobicia nie dochodzi bo w takim wypadku traci cała populacja ( cały dany gatunek ) . Są wśród mądrych zwierząt jakieś prawa stada - stado sobie pomaga i konkuruje na pewnych polach . Człowiekowi dziś się wszystko pojebało bo się zadeptujemy wzajem. Nie ma "stadnej "/ plemiennej jak u Indian współpracy.
_________________ "istnieje tylko jedno dobro - WIEDZA, oraz tylko jedno zło- IGNOROWANIE WIEDZY "
Dołączył: 13 Paź 2008 Posty: 388
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 16:25, 27 Paź '11
Temat postu:
Cytat:
"Mądrość społeczna" czy jak to nazwać, chęć prowadzenia dialogu w celu wypracowania sposobu poprawy świata nie musi wyniknąć z przeżyć traumatycznych, ani nawet nieprzyjemnych.
Z tym, że w tym systemie kompromisy nic nie zmienią.
Mądrość społeczna, rozumiana przeze mnie jako chęć współpracy społeczeństwa na wspólne dobro, będzie zanikać im więcej załatwiać będzie za nas rząd
Ja nie doradzam ludzi walki między sobą. Jeśli są na tyle rozumni, jak byście chcieli, to za pewne wybiorą współpracę. I w ten sposób osiągną więcej niż Ci, co walczą między sobą. Albo i nie. Byleby było naturalnie.
Wasza myśl o mądrym i milusińskim społeczeństwie jest tak naiwna, że aż się nie dziwie wszystkim mafiom, że wykorzystują ten głupi lud.
Ze złodziejami i zdrajcami się nie rozmawia. Ich się morduje.
_________________ Polityka trucizną dla nas jak i naszych ojców.
Dołączył: 20 Lis 2008 Posty: 410
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 18:11, 27 Paź '11
Temat postu:
Takie myślenie (jak w temacie) powoduje to, że wirus ma się jak najlepiej. Uważajcie bo bardzo mocno ocieracie się o satanizm a stąd już niedaleko do najniższych kręgów samsary..
_________________ Nikt nie ma monopolu na prawdę
www.chomikuj.pl/Filmyprawdy
Dołączył: 17 Maj 2010 Posty: 2640
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 18:19, 27 Paź '11
Temat postu:
Krzysiak napisał:
Takie myślenie (jak w temacie) powoduje to, że wirus ma się jak najlepiej. Uważajcie bo bardzo mocno ocieracie się o satanizm a stąd już niedaleko do najniższych kręgów samsary..
a co ma wspólnego zrobienie porządku wokół,siebie ze spadnięciem na dno samsary ? Chrześcijańskie " nie zabijaj " jest kłamstwem - rozrojeniem ludzi . To jest właśnie satanizm.
Masz prawo się bronić , masz prawo nie dać się krzywdzić.
_________________ "istnieje tylko jedno dobro - WIEDZA, oraz tylko jedno zło- IGNOROWANIE WIEDZY "
Strajk rozpoczęty 21 listopada 1831 r. w wyniku szeregu prowokacji przerodził się w powstanie. Hasłem powstańców były słowa wyszyte na sztandarze koloru czarnego: "Żyć pracując, albo umrzeć walcząc" (Vivre en travaillant, ou mourir en combattant). Po trzydniowej walce zbrojnej wojska rządowe opuściły Lyon, a robotnicy opanowali miasto. Nie posiadając jednak samodzielnej organizacji politycznej, powstańcy nie potrafili wykorzystać swego zwycięstwa i nie przejęli władzy politycznej. Tkacze ograniczyli się do utworzenia tymczasowego sztabu, w którym dominującą rolę odgrywali właściciele drobnych warsztatów.
3 grudnia do miasta wkroczyły oddziały wojska, które stłumiły powstanie. W walkach ulicznych zginęło kilkuset tkaczy, a z Lyonu i jego przedmieść zesłano ponad 10 tysięcy osób.
W kwietniu 1834 r., w czasie kryzysu przemysłowego, wybuchło w Lyonie drugie powstanie, które miało już wyraźnie charakter polityczny. Bezpośrednimi przyczynami drugiego buntu tkaczy było uchwalenie niekorzystnej dla robotników ustawy o związkach zawodowych oraz represje wobec organizatorów powstania z 1831 r. Powstańcy z 1834 r. domagali się reform demokratycznych w całym kraju, widząc w tym szansę na polepszenie ich warunków życia i pracy. Główne walki toczyły się na lyońskim przedmieściu Croix-Rousse (będącym dziś jedną z dzielnic miasta). Tkacze walczyli pod czerwonym sztandarem i hasłem: "Republika albo śmierć". Drugie powstanie również zostało stłumione z całą bezwzględnością. Wojsko wyposażone w artylerię niszczyło domy i atakowało ludność cywilną nie zaangażowaną w powstanie. Po stłumieniu buntu rząd zorganizował olbrzymi proces sądowy (proces monstre), który trwał prawie rok. Wielu oskarżonych skazano na wygnanie, długoletnie więzienie lub roboty przymusowe.
Klęska ruchu republikańskiego na początku lat 30. XIX wieku umocniła chwilowo pozycję francuskiego rządu. Bunty tkaczy przyczyniły się jednak do powstania samoświadomości robotników i poczucia wspólnoty ich interesów.
Dołączył: 23 Maj 2011 Posty: 186
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 14:33, 31 Paź '11
Temat postu:
Aż się we mnie zagotowało, przemyślałem to sobie i skwituję krótko:
Zjednoczenie jest środkiem a nie celem.
Walka jest środkiem a nie celem.
Idea jest celem a nie środkiem.
Zjednoczenie ani walka nie mogą być ideą.
Edit: Po krótkiej chwili:
Cel musi być jasny i sprecyzowany.
Dołączył: 04 Lip 2009 Posty: 8682
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 11:27, 01 Lis '11
Temat postu:
tosemja napisał:
Aż się we mnie zagotowało, przemyślałem to sobie i skwituję krótko:
Zjednoczenie jest środkiem a nie celem.
Walka jest środkiem a nie celem.
Idea jest celem a nie środkiem.
Zjednoczenie ani walka nie mogą być ideą.
Edit: Po krótkiej chwili:
Cel musi być jasny i sprecyzowany.
Cel uświęca środki .
Cel jest jasny i sprecyzowany .
Środki ,też są nam znane .
W umyśle walczącego nie ma miejsca na zwątpienie . Świat - w części spraw - jest czarno-biały . Rzeczywistość jest jak pierdolnięcie w ryj , zawsze boli . Ale jak społeczeństwo jest naćpane kłamstwem to nie poczuje pierdolnięcia . Ale skutki prędzej czy później odczuje
Czyż piasek na plaży nie jest fantastyczny latem . Każde ziarenka takie same . Są jak społeczeństwo , równe wobec siebie. A czy kamienie i głazy nie przeszkadzają na plaży ? Kamienie/głazy są jak elity rządzące . Przeszkadzają , dupa od nich boli , zasłaniają widoki , przygniatają swoim ciężarem ziarna pisaku , miażdżąc równość . Ale najbardziej wkurwiające na plaży są małe ostre, kujące kamyki . I jest ich sporo na plaży . Czasem jest ich bardo dużo . Te małe ostre skurwiele to ta część społeczeństwa która pretenduje na jakiekolwiek [i]stanowisko wśród elit . O np taka pani z ekranu .
Bez małych skurwieli nie byłoby dużych skurwieli[/i] _________________ https://www.youtube.com/watch?v=0K4J90s1A2M
Dołączył: 13 Paź 2008 Posty: 388
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 13:04, 01 Lis '11
Temat postu:
Tak mi się skojarzyło:
,,Gdy podchodzisz do skały i widzisz w niej tylko i wyłącznie jedność, czyli kamień, to Twoja wiara, że kiedykolwiek go uniesiesz maleje. Lecz gdy na ten kamień spojrzysz jak na tysiące małych kamyków, które składał latami wiatr deszcz i słońce, dojdziesz do wniosku, że i Ty z rzeczy małych zbudować coś wielkiego, nie do przeniesienia możesz."
_________________ Polityka trucizną dla nas jak i naszych ojców.
Dołączył: 29 Sty 2011 Posty: 2171
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 14:21, 01 Lis '11
Temat postu:
Tosemja,
Generalinie na świecie o swoje trzeba walczyć, jeżeli już nie trzeba, bo ktoś wcześniej to wywalczył, to trzeba stan wywalczony utrzymać. Dlatego gniew jest darem, bo jak ktos Cie chce jebać w dupę, to albo pozwolisz i się przyzwyczaisz, albo wkurwisz i nie pozwolisz.
Dlatego musi być presja z naszej strony, jednak musi być tez pewna równowaga, bo zbytgwałtowne działania mogą przynieść neioczekiwany efekt, to jak z puszczniem pedału sprzęgła, z wyczuciem ale stanowczo.
Czyli nawiązując do tego, że "walka jest środkiem a nie celem" to masz rację, ale walka nigdy się nie konczy.
Dołączył: 23 Maj 2011 Posty: 186
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 21:51, 01 Lis '11
Temat postu:
Wasze słowa są takie... pragmatyczne, życiowe.
W głębi wiem że macie rację, a bardzo bym chciał żeby było troszkę inaczej.
Może naiwny jestem i tyle...
A może jest jakiś sposób by zmienić ludzką mentalność?
Jakby każdy był "frajerem" to nikt by nikogo nie ruchał.
Fajnie byłoby wywalczyć brak konieczności kolejnych walk.
Dołączył: 23 Maj 2011 Posty: 186
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 10:02, 02 Lis '11
Temat postu:
Cytat:
W głębi wiem że macie rację
w świecie w którym żyjemy.
Cytat:
a bardzo bym chciał żeby było troszkę inaczej
= zmienić ludzki egoizm
NWO = świat mrówek, maksymalne wykorzystanie możliwości naszej cywilizacji
ALE
kosztem wolności i szczęścia jednostki (zakładam że w NWO nie chodzi docelowo wyłącznie o dobro elity i zapierdalających na jej zachcianki mrówek, a głównie o "optymalizację" ludzkości i jej wydajności)
Ordel napisał:
Jeśli wolność nie jest podlewana krwią , to marnieje. Nie umiera , ale schodzi na drugi plan , zastąpiona przez bezpieczeństwo pełnych brzuchów . Nie ma nic w tym złego , że ludzie nie są głodni . Ale , nadmiar cukru i tłuszczów , pierdoli ludziom w głowach.
= "Od tego dobrobytu to się wam w dupach poprzewracało"
Nam wszystkim, uogólniając.
Opcja mrowisko jest praktycznie jedyną możliwością niwelacji rozpierdolu z powodu pazernej i egoistycznej mentalności ludzkiej (przynajmniej udemokratyzowanej jej części), ale jest w praktyce systemem skrajnie niewolniczym.
Ideałem byłaby pełna świadomość i mądrość każdej jednostki, poczciwość i uczciwość. Wtedy mógłby powstać prawdziwie szczęśliwy świat bez kopania dołków bliźniemu - ta wersja budzi uśmiech politwania, prawda? Przecież wiemy jacy jesteśmy....
Dlatego uważam że i tak w końcu zostaniemy umrówczeni "dla naszego własnego dobra".
Systemowi nie zależy na optymalizacji szczęścia jednostek, a na optymalizacji ich wydajności - w skali globalnej.
Jedyna szansa w walce z NWO byłaby więc w mądrości społecznej
Alternatyw dla mądrości społecznej jest kilka
- globalny rozpierdol i powrót do struktury plemiennej (reset) - chyba najbardziej realna
- NWO - mrówki
- demokratyczne rozszarpywanie świata w walce o swoje - najmniej stabilna, aktualna alternatywa
Ludzie nie dorośli do wolności.
Czy ktoś nam w tym pomógł czy nie to już inna bajka, ale faktem jest że ludzie nie zasługują na wolność!
Dołączył: 04 Lip 2009 Posty: 8682
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 14:38, 05 Lis '11
Temat postu:
Cytat:
Święta wojna "barbarzyńców"
Każdy nazywa barbarzyństwem to,
co nie należy do jego zwyczajów.
Montaigne, Próby
Apacze przybyli z północy. Podobnie jak inne ludy we wcześniejszych falach migracyjnych. W poszukiwaniu terenów łowieckich ci doskonali myśliwi i wojownicy dotarli do dzisiejszego pogranicza Stanów Zjednoczonych i Meksyku. Byli jednym z wielu koczowniczych plemion strefy półpustynnej, która po konkwiście utworzyła północną prowincję Nowej Hiszpanii. Historia ostatnich lat wolnych Apaczów wpisała się w historię Stanów Zjednoczonych. Były to lata walk, których brutalność i bohaterstwo przerosło wszystko, co widziano na Południowym Zachodzie. Ale zmagania z Amerykanami to ostatni już akt apackich wojen prowadzonych crescendo przez trzy wieki bez mała i kulminujących w tym końcowym, dramatycznym okresie. Pierwsze starcia Apaczów z Hiszpanami sięgają końca XVI wieku; od tamtego czasu, nieustannie zagrożeni na swych ziemiach, porywani, sprzedawani do niewolniczej pracy w mieście Meksyk i za oceanem, poddawani na przemian chrystianizacji i eksterminacji, Apacze prowadzili uporczywą walkę z hiszpańskim najeźdźcą, nie pozwalając mu nad sobą zatriumfować. Zanim stali się amerykańską legendą, naznaczyli historię hiszpańskiej kolonii, a ich wojny wpisały się w długą tradycję wojen Cziczimeków.
Aztekowie nazywali Cziczimekami ludy zamieszkujące dziką, nieurodzajną krainę rozciągającą się na północ od ich imperium. Dla osiadłych społeczeństw Ameryki Środkowej była to kraina mityczna, z nią bowiem wiązały się legendy o ich genezie. Te północne ziemie późniejszej hiszpańskiej kolonii, od Rio Lerma do źródeł Rio Grande, od Zatoki Meksykańskiej do Zatoki Kalifornijskiej, zamieszkiwały niezliczone ludy koczownicze o nazwach dziś prawie zapomnianych. Prawie, gdyż odnajdujemy wśród nich Indian Tarahumara, Seri i Papago, a na północnych krańcach prowincji Komanczów i Apaczów. Nomadzi byli nieujarzmieni, wolni, żyli na nieogarniętych przestrzeniach. Mieszkali w szałasach z gałęzi, czasami w domach z gliny. W większości nie znali rolnictwa. Pojęcie własności ziemi było im obce, ich teren przenosił się wraz ze zwierzyną łowną. Stopniowy zanik bizonów zmusił myśliwych Apaczów i Komanczów do przenoszenia się w regiony, gdzie pojawiła się nowa zdobycz: konie i bydło hiszpańskich osadników. Te wędrujące narody żyły w stanie permanentnej wojny, która stanowiła o ich sile i która doprowadziła do ich zguby. Dzięki sztuce wojennej i sile fizycznej byli najpierw niezwyciężeni, ale ich wewnętrzne podziały i międzyplemienne rywalizacje, umiejętnie wykorzystywane przez najeźdźców, stanowiły o ich słabości i przypieczętowały ich los.
O ile zawojowanie osiadłych społeczeństw Ameryki Środkowej przez Hiszpanów nastąpiło błyskawicznie, o tyle kolonizacja ziem na północy okazała się nadspodziewanie trudna: ludy żyjące na tych terenach stanowiły prawdziwą przeszkodę w triumfalnym marszu zdobywców. Były to narody wytrawnych wojowników o doskonale opanowanej sztuce wojennej i świetnej znajomości terenu. Ich zdolność do przeżycia w niegościnnym środowisku była zdumiewająca. Ci mieszkańcy jałowych ziem, noszący ubrania ze skór zwierząt, żyjący z łowiectwa i zbieractwa, nie znający kleru, ani świątyń, których kulturę Paul Kirchhoff określił mianem "kultury pustynnej", zbliżali się pod wieloma względami do Indian Ameryki Północnej.
W ślad za Aztekami, Hiszpanie poczęli określać te plemiona z północy mianem Cziczimeków, której to nazwy używali jako synonimu barbarzyńców. Nie odnosiła się ona do konkretnych plemion, ani konkretnego języka, lecz do sposobu życia tych ludów i obejmowała narody tak od siebie oddalone jak Zacatekowie, Pame, Seri i Apacze. O właściwych ludach Cziczimeków wiemy mało, tyle tylko, że ich kultura była bardzo stara. Cziczimekowie przybyli z północy. Wszystkie kroniki wielkich cywilizacji opisują ich ataki. Plemiona te zasiliły z czasem rolnicze społeczeństwa Ameryki Środkowej, asymilując się z nimi i przekazując im po części własne zwyczaje. Cziczimekami byli również Uacusechowie, inni nomadzi przybyli prawdopodobnie z północy, świetni myśliwi i wojownicy, którzy zawojowali rolniczo-łowieckie społeczeństwa nad jeziorem Patzcuaro i wymieszawszy się z nimi stworzyli w XIII wieku imperium Purepechów (Tarasków), które miało zginąć pod ciosami Hiszpanów.
Relacja o Michoacanie jest kroniką zdobycia krainy nad jeziorem Patzcuaro przez Uacusechów, nazywanych konsekwentnie Cziczimekami. Jest to dokument niezwykle cenny. Podyktowany hiszpańskim kronikarzom przez kapłanów Purepecha stanowi autentyczny przekaz indiański, wyrażający rozumienie świata tubylców, ich sposób myślenia, odczuwania i mówienia. Co więcej, przekazując nam informacje o tych przybyszach z północy u progu czasów nowożytnych, mówi nam jednocześnie o innych koczowniczych plemionach hiszpańskiej prowincji. Uacusechowie zbliżają się bowiem swymi zwyczajami, religią i technikami wojennymi do ludów zamieszkujących jałowe ziemie Meksyku. Opierając się na Relacji o Michoacanie Jean-Marie Le Clézio kreśli obraz tych ludów w pasjonującym zbiorze esejów Meksykański sen albo przerwana myśl indiańskiej Ameryki [1]. Wiele cech portretu Uacusechów, mówi pisarz, "wojowników dumnych i okrutnych, pełnych cnót i żarliwej wiary", składa się na portret indiańskiego wojownika, który zdominował północ i zachód Meksyku, a którego obraz przekazali nam hiszpańscy kronikarze.
Wojownicy
Społeczeństwo Cziczimeków-Uacusechów sprowadzało się do klanu, nad którym autorytet sprawował wódz. Były to ludy silnie rozdrobnione, nie znające niewolnictwa. Tak jak nomadzi z terenów półpustynnych, Uacusekowie żyli głównie z łowiectwa i zbieractwa. Relacja o Michoacanie przeciwstawia tryb życia i zwyczaje tych ludów zwyczajom ludów osiadłych: "Po co mieszkańcy wysp sprowadzili Cziczimeków nad jezioro? Jaki pożytek może być z ludzi, którzy spędzają czas na polowaniu w górach jak włóczędzy? [...] Cziczimekowie błądzą po lesie, bo nie mają domów"[2] – wyraził swoją obawę przed wojowniczymi przybyszami jeden z osiadłych władców. Były to ludy głęboko religijne, "harmonijnie łączące mistycyzm z surowością obyczajów". Młodzi chłopcy wysyłani byli w góry, by dzięki próbie postu, samotności i medytacji zapoczątkować okres przejścia w wiek męski. Chłopców bardzo wcześnie przyuczano do sztuki łowieckiej i wojennej, do posługiwania się bronią. Dla Hiszpanów Cziczimekowie byli "najlepszymi łucznikami świata". Łuk robiony był z niedościgłą precyzją, a jego wyrabianie miało charakter sakralny. Charakter sakralny miały również strzały o ostrzach w kolorach czterech stron świata: "Te strzały są bogami – mówi wódz Cziczimeków - To nimi nasz bóg zabija i nigdy nie wysyła dwóch strzał na darmo". Sprawność łuczników była zdumiewająca i zachwycała zdobywców. "Są tak zręczni i tak świetnie mierzą, że gdy celują w oko, a strzała trafi w powiekę, mówią, że strzał był zły"[3]. W ich rękach łuk był bronią niezwykle groźną i mógł rywalizować z działami i rusznicami Hiszpanów. Relacja o Michoacanie opisuje, jak wódz Uacuseków ogłuszył strzałą kolibra, nie raniąc go nawet, czym wzbudził podziw osiadłego władcy: "Jesteś prawdziwym Cziczimekiem. Któż mógłby ci dorównać. Ty nie chybiasz nigdy". Kilka wieków później amerykański wojskowy powie o wodzu Apaczów Chiricahua: "Nikt nie potrafi wystrzelić strzały szybciej, dalej i z większą łatwością niż Cochise"[4].
Jedną z cech charakterystycznych tych ludów była nagość. Wytrzymali wojownicy walczący nago zimą i latem symbolizowali męską siłę i pierwotną czystość. To oni, a nie mieszkańcy rolniczych społeczeństw, stali się podstawą mitu "szlachetnego dzikusa". Relacja o Michoacanie przeciwstawia tych prawych wojowników z przepaską na biodrach ostatnim kacykom ludów osiadłych, których ubrania i nadmiar ozdób oznaczały dekadencję, kłamstwo i zepsucie. Wiele lat później, w mroźny lutowy poranek, widok pomalowanych do walki, nagich Apaczów wyda się amerykańskim żołnierzom bardziej przerażający niż widok wojska w pełnym rynsztunku. Nomadów cechowała zręczność i kocia lekkość, odporność na zmęczenie, wytrzymałość na głód, pragnienie i upał, które, w oczach zdobywców, były tyleż godne podziwu, co degradujące, zbliżały ich bowiem do zwierząt. Indianie Cora, Seri, a później Apacze i Komancze uważani byli przez Hiszpanów za bliskich natury. To rodziło pogardę najeźdźców dla tych ludów i usprawiedliwiało okrutną wojnę, niewolnictwo i przywłaszczanie indiańskich ziem. W 1753 r. jezuici wyrażali naglącą konieczność wytępienia Indian Seri: "Dopóki ich rasa nie wygaśnie, dopóty pokój na tych ziemiach będzie niemożliwy". Sto lat później podobną opinię o Apaczach wyrażą mieszkańcy Arizony.
Religia i rytuały
Religia Cziczimeków o dominancie mistycznej miała wiele cech wspólnych z wierzeniami ludów pustynnych i diametralnie różniła się od religii najeźdźców. Relacja o Michoacanie przybliża nam religijne rytuały tych narodów. Charakterystyczny był dla nich kult słońca i strzał. Podział świata na cztery części symbolizowane przez cztery kolory. Kult gwiazd, szczególnie Wenus i Plejad. Rytualna wojna. Kult jelenia i orła. Rola przepowiedni i wizji. Rytuały wywołujące halucynacje. W końcu święta wojna prowadzona z chrześcijańskim najeźdźcą, będąca przedłużeniem wojen rytualnych. Cechy te charakteryzowały koczownicze narody do czasów współczesnych i odróżniały je od ludów osiadłych. To one pozwoliły im wyjątkowo długo opierać się białym zdobywcom i misjonarzom.
Jednym z największych bóstw większości plemion północy i północnego zachodu było słońce. Dla Cziczimeków słońce było ojcem, a ziemia matką. Indianie Pame, Guamare, Otomi, a także Tepehuanowie, Apacze i Komancze wyznawali kult słońca, boga-ojca, któremu składali w ofierze krew pierwszej upolowanej zwierzyny, kadzidło i tytoń. "Krwią jeleni, które zabijamy strzałami, karmimy słońce i bogów z czterech stron świata" - mówi wódz Uacusechów. Ofiara składana bogom na miejscu polowania przywołuje najbardziej antyczne rytuały błagalne. Znane były one ludom na pół osiadłym, przetrwały również u Azteków.
Większość kultur indiańskich zasadza się na wizjach i snach. "Gdzież nie spał ten, który chodził po wszystkich górach w poszukiwaniu wizji", mówi o jednym z wodzów Relacja o Michoacanie. Przez Indian sen uważany był za prawdziwą podróż duszy poza ciało, podczas której człowiek zapoznać się mógł z przyszłością i otrzymać przestrogi. Religia wędrujących plemion nie miała kleru. Wykrystalizowała się przez to szczególna rola wizji, które wprowadzały między boskością i człowiekiem relację zupełnie inną niż w zhierarchizowanych strukturach kościoła chrześcijańskiego. Ekstaza oznaczała indywidualność wiary, bezpośredni kontakt z siłami boskimi. Tożsamość Indian oparta była na tym ekstatycznym stosunku do świata boskiego, kiedy, dzięki widzeniom, każdy człowiek mógł się zjednoczyć ze światem nadprzyrodzonym.
W celu wywołania wizji koczownicze plemiona uciekały się często do środków halucynogennych, które stosowano podczas ceremonii uzdrawiających i rytuałów wojennych. Pejotl, grzyby, bieluń używane były także w kulturach Ameryki Środkowej przy ofiarach składanych z ludzi. Ale rytuały wywołujące wizje miały wielkie znaczenie przede wszystkim wśród plemion północny ze względu na rolę, jaką odgrywały podczas walk powstańczych. Świadectwa hiszpańskich kronikarzy podkreślają zgodnie wagę tych rytuałów i przepowiedni, jakie wywoływały. Wiara w przepowiednie i widzenia przy użyciu pejotlu cementowała duchową jedność Indian i przeciwstawiała ich chrześcijaństwu. W wojnach powstańczych XIX wieku środki odurzające doprowadzały Indian do ekstazy i przekonywały ich o odporności na ciosy.
Jednym z największych i najgwałtowniejszych rytuałów religijnych osiadłych Purepechów było święto wojny związane z kultem nowego ognia i z cyklem Wenus. Było to kosmiczne święto celebrujące zmianę związaną z kalendarzem, wielkie święto ognia i krwi. Wojna stanowiła szczytowy moment religijnego życia Purepechów. Wojownicy prowadzili ją wspólnie z bogami, a jej celem było nakarmienie bogów. Dla utrzymania równowagi między niebem i ziemią kapłani i wojownicy Purepecha składali w ofierze ciała swych wrogów, a czasami swoją własną krew. Tożsamość indiańska zasadzała się na całkowitym zespoleniu wojny i religii. "Podczas wojny i rytuałów ofiarnych - mówi Jean-Marie Le Clézio - tak jak podczas codziennych czynności, Indianin powiązany był z siłami nadprzyrodzonymi, z całym stworzeniem. Był jednocześnie wyobrażeniem i pożywieniem bogów. Śmierć nie była dla niego końcem, nie była też początkiem innego życia. Była ostatecznym połączeniem ze światem boskim".
Również dla Cziczimeków wojna stanowiła część porządku boskiego, który panował nad światem od początków. W rytualnej wojnie zdobywano ziemie dla bogów, szukano drzewa dla świętych stosów. Prowadzono ją z wrogami z czterech stron świata. Praktyki wojenne Cziczimeków były te same, co u wszystkich plemion północnych. Wojownicy byli odważni i napastliwi, a jednocześnie przebiegli i ostrożni. Atakowali przez zaskoczenie, próbowali przerazić przeciwnika swym wyglądem i krzykiem, uderzali brutalnie i znikali w niedostępnych górach. "Podobni są do dzikich lwów", notuje hiszpański kronikarz. "Spadają jak orły, atakują pod osłoną nocy, albo w gorące godziny dnia". Tak walczyli Xiximowie "naród najdzikszy i najbardziej zbuntowany", Seri, którzy atakowali znienacka i przerażali swym krzykiem, oraz Apacze. W XIX wieku tę taktykę Apaczów opisali Amerykanie: w czasie walk widać było nad górami dymy, rzadziej przeciwnika z krwi i kości, a potem, z przerażającym krzykiem wojownicy uderzali tam, gdzie się ich najmniej spodziewano, i równie szybko znikali. Symbolem tych ludów żyjących z polowania i wojny na najdzikszych, najbardziej pustynnych terenach Ameryki był dumny i drapieżny orzeł. Kult orła znany był większości plemion Ameryki Środkowej i Północnej. Nazwa ludu, który zawojował Michoacan jest wymowna: Uacusekowie znaczy orły. Orłami Południowego Zachodu nazwie Worcester Apaczów.
Święta wojna
Konkwista, która pociągnęła za sobą zniszczenie bogów i symboli religijnych, rozbicie odwiecznego porządku i zagrożenie dla wiekowych tradycji, była dla Indian niesłychanym wstrząsem. W okresie po podboju rytualna wojna Cziczimeków przekształciła się stopniowo w świętą wojnę z najeźdźcą. Termin "święta wojna" wprowadzony został przez Philipa Wayna Powella[5] na określenie rozpaczliwego zrywu Indian przeciw Hiszpanom i przeciw śmiertelnemu zagrożeniu, jakie od XVI wieku zawisło nad nomadami północy i północnego-zachodu Meksyku. Charakter tych wojen analizuje obszernie Jean-Marie Le Clézio. Tak jak wojny rytualne, walki powstańcze charakteryzowało totalne połączenie wojny i religii. Wszystkie indiańskie rewolty zaczynały się zawsze jako powstanie bogów. Święta wojna była wojną o zachowanie tradycyjnych wartości i własnej religii, a wiara religijna podtrzymywała Indian w rozpaczliwej walce przeciwko najeźdźcy. Była to święta wojna dla jednych i dla drugich. Dla Hiszpanów Indianie byli "niewiernymi", tak jak niegdyś muzułmanie. Wojna z nimi była sprawiedliwa, gdyż chodziło przede wszystkim o to, by podporządkować "tych barbarzyńskich i okrutnych Cziczimeków świętej wierze katolickiej i majestatowi króla". Dla Indian najeźdźca hiszpański był wrogiem absolutnym, gdyż brutalnie zabierał ziemie, uprowadzał niewolników i głosił religię radykalnie różną od ich własnej.
Tymczasem pierwsze kontakty Indian z Hiszpanami były dobre. Wielu z nich widziało w przybyszach ze Wschodu spełnienie indiańskich przepowiedni i przyjmowało chrzest w akcie poddania. Ale bardzo szybko złe traktowanie, systematyczne niewolnictwo i zabór ziem doprowadziły do rewolty. Powstania Indian wymierzone były tak przeciw władzy Hiszpanów, jak przeciw ich religii. Wielu wodzów ochrzczonych przez misjonarzy odrzuciło nową wiarę i stanęło na czele zbuntowanych.
Odrzucenie chrześcijaństwa - mówi Le Clézio - było gwałtownym i rozpaczliwym potwierdzeniem tożsamości indiańskiej. Wszystko w tych kulturach było inne: zwyczaje, wiara, koncepcja świata. Hiszpanie potępiali to, co było dla nich pogańskie: poligamię, nagość, palenie zmarłych, malowanie ciał i tatuaże, długie włosy i ozdoby, obrzędy prowadzące do odurzenia i rytualne tańce. Ale prawdziwa przepaść dzieliła same koncepty religijne: wielobóstwo, krwawe ofiary i kult zwierząt, które stanowiły zasadę religii Indian. Dla Indian, których filozofia zakładała wojnę i kontakt z bogami, religia chrześcijańska ze swym pojęciem miłosierdzia, kultem pokoju i zasadą miłości, była zupełnie obca. Przesłanie miłości i sprawiedliwości pierwszych misjonarzy spotkało się z niezrozumieniem, a potem z rosnącą nieufnością Indian, w miarę jak zasadom tym przeczyła brutalność Hiszpanów, szukających złota, ziem i niewolników. "Czy mamy żyć według zasad, które Hiszpanie wymyślili, aby nam szkodzić? Ci, którzy są teraz naszymi panami przynieśli nam więzienie, niewolę i straszne kary w postaci dzikich psów pożerających ofiary namaszczone tłuszczem", mówi doradca ostatniego króla Michoacanu.
Narzucanie Indianom obcej religii i obcej moralności prowadziło do protestu i rodziło nienawiść. Na zniszczenie swych wartości i religijnych symboli Indianie odpowiadali zniszczeniem. Palili kościoły, niszczyli ołtarze, zabijali duchownych. Bywało, że rewolty te wybuchały nagle i szybko gasły, ale najczęściej prowadziły do prawdziwej wojny z hiszpańskim najeźdźcą. Święta wojna Cziczimeków była wojną totalną, brutalną i bezlitosną, w której uczestniczyli wszyscy, kobiety i dzieci. Punkt kulminacyjny tych wojen przypadł dla każdego narodu w innym czasie. W 1541 r. na północy Meksyku wybuchło jedno z najkrwawszych powstań w historii hiszpańskiego imperium, powstanie pod Mixtonem, pod duchowym przywództwem czarowników, którzy obwieszczali powrót Tlatola wraz ze wszystkimi zmartwychwstałymi przodkami. Zacięte walki Zacateków i Guachichilów, nacechowane wyjątkowym okrucieństwem, trwały od 1550 do 1590 roku. W 1616 r. w klimacie magii i fanatyzmu wybuchło powstanie Tepehuanów. W 1680 r. powstali Indianie Pueblo pod wodzą proroka apostaty. W 1695 r., w odpowiedzi na złe traktowanie jezuitów, powstali Pimowie, o których Hiszpanie myśleli, że mogą na nich liczyć w walce z Apaczami. Z niszczycielską furią prowadzili swą rewoltę koczownicze plemiona Lacandon na południu Meksyku: "Złapali i zabili wielu ludzi i poświęcili na ołtarzach dzieci; wyrwali im serca i ich krwią pomazali obrazy w kościele, i u stóp krzyża poświęcili inne; i gdy dokonali tych czynów, zaczęli głosić: chrześcijanie, powiedzcie swojemu Bogu, aby was obronił". Ta atmosfera gwałtu i religijnej egzaltacji charakterystyczna była dla większości wojen "barbarzyńców".
Aktywność chrześcijańskich misjonarzy prowadziła do rewolty, ale miała jednocześnie ten efekt, że bardzo szybko święta wojna Indian nabrała charakteru mesjanistycznego. Mesjanizm Indian był synkretyczną zbitką religii indiańskiej, w której przez szamana, czy czarownika przemawiało bóstwo, i religii chrześcijańskiej ze swym motywem inkarnacji. Od XVI wieku większość wojen indiańskich w Meksyku miało charakter mesjanistyczny. Pojawili się indiańscy prorocy głoszący nieśmiertelność dla wszystkich, którzy staną do walki z hiszpańskim zaborcą. W 1616 roku Tepehuanów podburzył do świętej wojny stary Indianin, apostata, który stał się prawdziwym mesjaszem i w mistycznej furii przyrzekał Indianom zwycięstwo nad Hiszpanami. Chodził od wioski do wioski i podnosił ludzi do walki. "Jego przemowa była tak dobrze przemyślana i tak skutecznie wzruszała smutną duszę Indian, że ledwo go wysłuchali, natychmiast zapalali się gniewem przeciw Hiszpanom, odrzucając prawa, jakie im wpajano i sposób życia, jaki im narzucano". Rewolta Indian Jano, Suma, Jacome, atapasków uważanych przez Hiszpanów za Apaczów, prowadzona była przez Indianina, który "podawał się za boga, który wszystko stworzył, i nie chciał już sprzedawać kukurydzy Hiszpanom i mówił, że trzeba spalić Hiszpanów, żeby wszystkim żyło się lepiej". Powstanie Zapoteków wywołane zostało przez wizję o charakterze mesjanistycznym: na placu w mieście Oaxaca pojawił się nowy bóg, aby ogłosić nadejście trzech tubylczych wodzów, którzy wygnają Hiszpanów i położą kres niewoli. Wojny powstańcze prowadzone były w atmosferze magii, a zacięty opór Indian podtrzymywała wiara w nieśmiertelność wojowników i w ostateczne zwycięstwo. "Wierzyli do tego stopnia, że będą mogli zmartwychwstać, że rzucali się na ostrza mieczów, na lance Hiszpanów i z barbarzyńską odwagą szli na ich działa". Tak jak podczas wojen w Ameryce Północnej, wpływ i sława religijnych wodzów rozlewały się błyskawicznie, co dowodziło głębokiej potrzeby tych ruchów.
Od powstania pod Mixtonem w 1541 r., które było jednym z najtragiczniejszych, po ostatnie epizody wojen Apaczów, wojny indiańskie następowały po sobie naznaczone tą samą gwałtownością. Rok po roku rewolty te tłumione były brutalnie przez armię hiszpańską, a potem meksykańską. Religijni przywódcy zostali straceni bez sądu podczas okrutnych represji. Dla narodów, które uczestniczyły w tej totalnej wojnie, klęska oznaczała śmierć. Bo zaangażowanie Indian było totalne. Pod Mixtonem walki toczyły się w dzikim, mistycznym gniewie. "Barbarzyńcy o nagich, pomalowanych ciałach, przystrojeni w pióra, pijani pejotlem", prowadzeni byli do walki przez czarowników i wodzów wojennych. Ich religijny zapał zderzył się z religijnym zapałem Hiszpanów, którzy atakowali Peñol de Nochistlan prowadzeni przez cudowną wizję białego jeźdźca, w którym rozpoznali archanioła Michała.
Wobec przeważającej siły Hiszpanów, sześćdziesiąt tysięcy Indian zamknęło się w naturalnej fortecy z kamieni, by wytrzymać straszliwą blokadę. Ich wola śmierci była jednomyślna. Mówili, że "nie chcą się poddać, ani zawierać pokoju, gdyż są na własnych ziemiach, a Hiszpanie powinni powrócić na swoje i tam mieliby pokój". Zdobycie jednej z tych twierdz, Peñol de Cuina, zamieniło się w dziką rzeź. Tym większą, że Indianie popełniali masowe samobójstwa, aby nie dostać się do niewoli. Widząc, że będą wzięci "zaczęli się zabijać jeden po drugim, rzucali się w przepaść i zabijali własne dzieci zrzucając je ze skał, na co nie można było patrzeć, i w ten sposób zginęło lub zabiło się 4 tysiące Indian, nie licząc kobiet i dzieci". Okrucieństwo Hiszpanów często prowadziło Indian do rozpaczliwych czynów. Jeden z encomenderos "miał charty i polował na ludzi jak na zwierzęta, a psy rozrywały ich na kawałki. Widząc te okrucieństwa godne piekła, wszyscy Indianie z prowincji Culiacan powstali, podpalili swoje wioski i zapasy żywności, i zabiwszy własne dzieci, których nie mogli zabrać ze sobą, ukryli się w górach". Ta sama rozpaczliwa brutalność naznaczy większość walk północnych plemion, aż do kapitulacji Apaczów.
Od 1821 r. wojna Apaczów staje się szczególnie bezwzględna i rozpaczliwie beznadziejna. Hiszpańską wojnę zastępuje wojna Meksykanów, a w 1854 roku na arenę wkraczają Amerykanie. Zaciętym walkom Mangasa Coloradas, a potem Cochise'a odpowiadają bezlitosne ekspedycje armii dwóch krajów i czterech stanów. W 1862 roku generał James Carleton wysyła pułkownikowi Carsonowi rozkaz, który równoznaczny jest z wyrokiem śmierci na Apaczów: "Należy pokonać ich decydująco, nie wdając się w żadne rokowania. Wszystkich mężczyzn tego plemienia zabijać bez względu na czas i miejsce. Kobiety i dzieci oszczędzać, ale brać do niewoli"[6]. Wypierani przez amerykańską armię, wycofując się przed wojskiem Meksykanów, Apacze sięgają po wypróbowaną taktykę Cziczimeków: chowają się w niedostępnych górach i żyją dzięki grabieży. Nieuchronności historii przeciwstawiają ciągle odnawianą przysięgę Netdahe (śmierć obcym), którą ich przodkowie składali w obliczu hiszpańskiego zagrożenia. Wojownicy groźnej grupy Chiricahua skupiają się wokół wojennych wodzów, którzy tworzą historię ostatnich walk Apaczów. "Ta totalna wojna – mówi Le Clézio - jest wojną beznadziejną. Jest czymś więcej niż starciem ras i ludów: to prawdziwe starcie myśli i kultur, w którym zwarły się w nierównym boju społeczeństwo pierwotne sławiące odwagę, siłę fizyczną i religijny zapał i społeczeństwo materialistyczne, dla którego najważniejsze są pieniądze i sukces." Wynik tej wojny nie mógł być inny. Walki, które prowadzą Cochise, Juh, Victorio i Geronimo, to ostatni już akt świętej wojny "barbarzyńców", akt brutalny, rozpaczliwy i beznadziejny, który załamie się pod ciosami sto razy liczniejszej armii Amerykanów i Meksykanów.
Tu też śmierć była ostatnim wyjściem dla tych doskonałych myśliwych i wojowników, którzy w nowej rzeczywistości mogli być tylko wyjęci spod prawa. Choroby, bieda, głód, alkohol, deportacje, bohaterska śmierć bezlitośnie zdziesiątkowały szeregi Apaczów. Umarł Cochise, zginął Victorio, z wysokiej skały spadł Juh. Tak jak niegdyś Indianie z Nochistlanu, okrążeni, pozbawieni amunicji wojownicy Victorio popełniali samobójstwa, żeby nie dostać się do niewoli. Garstka "dzikich – jak określił ich amerykański oficer - na pół uzbrojonych i jeszcze mniej ubranych" ukryła się w swych rodzinnych górach, by uniknąć zamknięcia w San Carlos. Gdy poddał się w końcu Geronimo z grupką wygłodzonych wojowników, gdy ostatni apaccy renegaci zesłani zostali na Florydę, a dumę pozostałych łamano w rezerwatach, gdy serce i duszę Indian pochowano pod Wounded Knee, zginęli bogowie, zamilkły wyrocznie, duchowa moc opuściła przyrodę. Cisza zapadła na indiańskich ziemiach i nastał cywilizowany pokój. "Od kiedy są tu biali, przestaliśmy śnić" - głos tubylcy zabrzmi jeszcze jak skarga. Ale nowi ludzie trzeźwo patrzyli na świat i życie mogło przybrać swój materialistyczny, pragmatyczny charakter.
[1] Jean Marie G. Le Clézio, Le Rêve mexicain ou la pensée interrompue, Gallimard, Paris, 1988.
[2] Relation de Michoacan, Gallimard, Paris, 1984.
[3] Cytaty kronikarzy hiszpańskich za pracą J.M.G. Le Clézio, op. cit.
[4] Edwin Sweeney, Cochise, Chiricahua Apache Chief, University of Oklahoma Press, 1991.
[5] Philip Wayne Powell, Soldiers, Indians and Silver: Norht America’s First Frontier War, Arizona State University, 1975.
[6] Donald Worcester, Apacze, Orły Południowego Zachodu, TIPI, Wielichowo, 2002.
Artykuł opracowany na podstawie bibliografii:
- Jean-Marie G. Le Clézio, Le Rêve mexicain ou la pensée interrompue, Gallimard, Paris, 1988
- Relation de Michoacan, tłumaczenie na francuski i opracowanie J.M.G. Le Clézio, Gallimard, Paris,1984
- Donald Worcester, Apacze, Orły Południowego Zachodu, TIPI, Wielichowo, 2002
- Edwin Sweeney, Cochise, Chiricahua Apache Chief, University of Oklahoma Press, 1991.
... Bo oto tysiące Europejczyków zostało Indianami, a nie mamy ani jednego przykładu na to, by któryś z tubylców zechciał dobrowolnie zostać Europejczykiem". (Listy amerykańskiego farmera, 1782)
Dołączył: 04 Lip 2009 Posty: 8682
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 15:27, 05 Lis '11
Temat postu:
Jaime Zapata — malarz ur. w 1957 roku w Quito, Ekwador.
Studiował w akademii Sztuk Pięknych w Quito. Pracował w atelier Miguela Gayo (Peru), Thomasa Daskama (Chile) et Carmen Silva (Ekwador). W 1984 osiedlił się w Paryżu, gdzie związał się z Galerią de Nesle. W 1998 stworzył Espacio Taller Jaime Zapata w Quito.
Jednym z jego najsłynniejszych płócien jest Spotkanie, namalowane w 1992 roku z okazji 500 rocznicy odkrycia Ameryki obchodzonej przez Zachód. _________________ https://www.youtube.com/watch?v=0K4J90s1A2M
Dołączył: 17 Maj 2010 Posty: 2640
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 10:46, 06 Lis '11
Temat postu:
Ordel napisał:
............. "Nikt nie potrafi wystrzelić strzały szybciej, dalej i z większą łatwością niż Cochise"[4].
Jedną z cech charakterystycznych tych ludów była nagość. Wytrzymali wojownicy walczący nago zimą i latem symbolizowali męską siłę i pierwotną czystość. To oni, a nie mieszkańcy rolniczych społeczeństw, stali się podstawą mitu "szlachetnego dzikusa". Relacja o Michoacanie przeciwstawia tych prawych wojowników z przepaską na biodrach ostatnim kacykom ludów osiadłych, których ubrania i nadmiar ozdób oznaczały dekadencję, kłamstwo i zepsucie. Wiele lat później, w mroźny lutowy poranek, widok pomalowanych do walki, nagich Apaczów wyda się amerykańskim żołnierzom bardziej przerażający niż widok wojska w pełnym rynsztunku. ............
świetne to jest . Dzięki za ten tekst -wczoraj przeczytałem, połowę , zaraz z radością zagłębiam sie dalej .
_________________ "istnieje tylko jedno dobro - WIEDZA, oraz tylko jedno zło- IGNOROWANIE WIEDZY "
Dołączył: 18 Kwi 2010 Posty: 2310
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 15:10, 22 Gru '11
Temat postu:
easy russian napisał:
Temat filmu ....zresztą - nie ma co tłumaczyć , kto zrozumie - ten zrozumie . Zgrywajcie bo filmik bo co jakiś czas znika z You Tube http://www.megaupload.com/?d=AMED19FA
Dołączył: 04 Lip 2009 Posty: 8682
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 13:01, 19 Mar '12
Temat postu:
Lubie takie sondaże
Cytat:
Użycie siły wobec polityków uzasadnione?( dobrze , że postawili znak zapytania , bo ktoś gotowy pomyśleć , że coś sugerują )
Badania przeprowadzone przez grecki Uniwersytet Panteion przy współpracy uczelni z Portugalii, Hiszpanii, Włoch i Irlandii wskazują niezmiennie na wysoki poziom gniewu społecznego w krajach objętych kryzysem. Niepewność i obawa o przyszłość, ciągłe podwyżki cen i rosnące podatki, bezrobocie i cięcia płac, sprawiają, że ludzie gotowi są „eksplodować” gniewem przy pierwszej napotkanej okazji. Wielu z nich uznało zastosowanie przemocy wobec polityków za „skuteczną metodę”.
Naukowcy odnotowali radykalizację postaw wśród osób znajdujących się na dwóch krańcach ekonomicznego spektrum: biednych i bogatych, ci drudzy obawiają się „upadku na dno oraz redukcji rozmiaru grupy społecznej, do której należą”.
Dane badawcze wskazują, że dawniej pokojowo nastawieni obywatele skłonni są teraz aktywnie reagować i otwarcie wyrażać swój gniew. Większość respondentów zadeklarowała swój udział w demonstracjach przeciwko działaniom oszczędnościowym oraz odmawia płacenia nowych podatków.
30,4% badanych uznało obrzucanie polityków jajami i jogurtami za „efektywne”.
21,2% wierzy, że użycie siły przeciwko politykom jest „uzasadnione”.
17,1% popiera podpalenia aut należących do parlamentarzystów, 14,1% powiedziało „tak” dla ataków na siły represji, 7,9% wyraziło aprobatę dla ataków bombowych, a 6,2% dopuszcza niszczenie własności „publicznej”.
26,8% ankietowanych rzuciłoby jogurtem bądź jajem w polityka gdyby miało taką okazje, a 16,1% przyznaje się do chęci pobicia dowolnego członka rządu.
12,5% badanych wyraziło chęć podpalenia samochodu posła lub ministra, a 12,6% nie ma nic przeciwko atakom na policję. 5% przyznało się do podjęcia próby ataku wymierzonego w osobę publiczną, a 5,1% będzie uczestniczyć w próbie uszkodzenia mienia publicznego.
67,7% respondentów przejawia bierną postawę wspartą negatywnymi emocjami (poniżenie, strach, poczucie winy, lęk, frustracja, smutek, poczucie bezradności…), natomiast 25,7% nie akceptuje takiej postawy.
35,6% badanych wskazało na aktywny udział i pozytywne emocje (solidarność, zaufanie, optymizm, duch walki).
Dołączył: 27 Sty 2010 Posty: 203
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 22:11, 21 Kwi '12
Temat postu:
The Mike - I o to chodzi - bardzo racjonalna wypowiedź...100% poparcia. Tak szczerze mówiąc to teraz nie mam co mówić bo już wszystko powiedziałeś.
_________________ Brak ideologii jest najlepszą ideologią.
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa) Strona: « 1, 2, 3 »
Strona 2 z 3
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz moderować swoich tematów