Kto skorzystał na śmierci ŚP. Roberta Larkowskiego?
aW sobotę 20 lipca A.D. 2013 zmarł nagle R. Larkowski, który był publicystyczną ikoną Obozu Wielkiej Polski, a w zasadzie ruchu narodowego w Polsce jako całości. Losy medialne Roberta Larkowskiego, który w godzinę śmierci miał 47 lat, były dosyć różne, ale zawsze polskie, można nawet powiedzieć, że był rzecznikiem cywilizacji polskiej, która faktycznie chyba kiedyś istniała, a może nawet resztki jej iskier jeszcze gdzieś się tlą na tej strasznej pustyni, jaką jest dzisiaj żydowski obóz koncentracyjno-uchodźczy, któremu na imię RP – uciekaj z Polski albo giń.
Larkowski po latach gadania do obrazu, co było typowym losem wszystkich Polaków i katolików epoki pontyfikatu Karola Wojtyły, a którzy z tym wadowickim prorokiem się nie zgadzali, po śmierci tego odkrywcy dobroci znalazł w końcu swą suwerenną medialną pozycję, która systematycznie wzrastała. Po śmierci proroka z Wadowic przestał już być – co prawda – traktowany jako ten, który „rani serce ojca świętego”, ale z kolei zaczął być otwarcie prześladowany przez wysoko zorganizowanych bojówkarzy uśmiechu. Obecne, postwojtyłowe społeczeństwo jednak normalnieje i dzień po dniu pozbywa się toksyn fałszywych nauk soborowego papieża Jana Pawła II, pod którego wytrenowaną maską skwapliwej dobroci kryła się bezwzględna wrogość wobec tego wszystkiego, co było duchem polskości czy wolnością od zażydzenia. W atmosferze takich zmian Larkowski – już jako dojrzały człowiek – uchwycił właśnie tę okazję, zajął swą pozycję w mediach i rozpoczął zagospodarowywanie tej nowej przestrzeni, a co za życia JPII nie było tak prosto możliwe.
Cmokierom Wojtyły, którzy w dalszym ciągu tkwią w oparach jego krętactw, można tu przypomnieć choćby tylko jeden fakt: pominięcie przez JPII nazwiska Romana Dmowskiego przy uroczystym wymienianiu polskich twórców Układu Wersalskiego. Już to samo tylko świadczy zarówno o tym, kim był Wojtyła – na płaszczyźnie intelektualnej, a i tym, kim są jego wyznawcy na płaszczyźnie rozumu również.
www.gazetawarszawska.com/2012/05/31/jedrzej-giertych-list-do-0jca-swietego/
Negatywny wpływ Wojtyły na życie polityczne w Polsce przejawiał się w Polsce na wielu płaszczyznach, a bardzo wymiernie i jednoznacznie uwidocznił się szczególnie już w „pierwszych dniach wolności” – podczas „wolnych” wyborów do Sejmu, gdzie z wielkim trudem jednorazowo sklecona formacja Stronnictwa Narodowego, dwojąc się i trojąc, nie weszła jednak do Sejmu z powodu małej liczby głosów. To ryzyko „wstydu za Polaków” czy „przykrości” wyrządzonej „ojcu świętemu” masowo szeptane do ucha Polakom, miało wielki wpływ na decyzje wyborcze i zniechęciło wyborców do glosowania na partie „antysemickie”, a ciężko stygmatyzowało tych, którzy widzieli Polskę inaczej niż z perspektywy żydowskich kolegów Lolka z Wadowic. Tu dla przypomnienia: charakterystyczne było to, że Wojtyła bez najmniejszej żenady podzielał poglądy i praktyczny stosunek na Stronnictwa Narodowego z najgorszymi wrogami Kościoła Świętego czy Polski, takimi jak np. Leszek Kołakowski, który to po tych przegranych dla Stronnictwa Narodowego wyborach – powiedział że tym samym polskie społeczeństwo przezwyciężyło swój „kołtunizm narodowy”.
Teraz już Wojtyły nie ma na tym świecie, poznał w końcu prawdę, a i Kołakowski też otrzymał swoją zapłatę, ale rany zadane wtedy tamtym młodym, nielicznym i osamotnionym Larkowskim w wielu wypadkach nigdy się nie zabliźniły i przypadek Roberta Larkowskiego jest tego dowodem. Całe młodzieńcze życie Larkowskiego było negatywnie dotknięte tym szerokim społecznym odrzuceniem moralno-politycznym, które to szkody w jego psychice pozostały u niego aż do śmierci. To wszystko musiało go bardzo boleć, bo do dnia śmierci bardzo źle znosił napaści różnych bandziorów internetowych, terroru telefonicznego, czy też wiszącego ciągłego ryzyka napaści – terroru!!! – antypolskiego systemu sądowego ścigającego Polaków za bronienie Polski przed żydami.
Współpracownicy Larkowskiego, którzy byli z nim w kontakcie – w ostatnim tygodniu jego życia – zgodnie podkreślają jego cierpienie z powodu licznych ataków skierowanych na osobę Zmarłego, a to łącznie z rozpowszechnianiem pogłosek o tym, że właśnie popełnił samobójstwo przez powieszenie. Tak cierpiąc trwał jednak na posterunku i może cierpienie trwania na Placówce nie było jego jedynym bólem, bo był chyba dodatkowo szarpany syndromem Latarnika. Chyba każdy aktywny narodowiec polski głęboko ukrywa w sobie krzyczący wyrzut sumienia mówiący, że jednak uciekł on z Polski, że ją zdradził, bo prostym tego dowodem jest straszna klęska Ojczyzny i to jest jego wyłączna wina. W tekstach Larkowskiego można było wyczuć jakąś gorycz i jakieś poczucie niespełnienia w skuteczności jego walki o Polskę, które to uczucia mogły o tym świadczyć.
Od roku Robert Larkowski leczył się na cukrzycę, którą u niego zdiagnozowano. Innych chorób nie miał. Gdzieś parę tygodni temu, na blogu w NE jeden z komentatorów zwrócił Larkowskiemu uwagę na to, że ten pisze dużymi literami, a co jest odbierane przez czytelników, jako „krzyk”. Larkowski odpowiedział, że zepsuła mu się klawiatura i nic nie może zmienić. Na to odpowiedziano mu z kolei, że powinien wbić zapałkę na klawiszu shift i w ten sposób będzie miał na stałe „małe” litery. Larkowski nie zareagował i pisał dalej versalitas.
Kiedy człowiek otrzymuje nowoczesne środki psychotropowe, to bardzo wiele działań ubocznych, jakie one wywołują, najczęściej nie są zauważalne dla otoczenia. Osobnik taki może popaść w depresję, skutkiem czego nagle popełni samobójstwo, lub też staje się niesłychanie agresywny w jakiejś niecodziennej sytuacji i dopuszcza się czynów, o które nikt nigdy by go nie podejrzewał, nawet najbliżsi.
Nie wiemy, czy Larkowski został otruty, czy też jedynie zamęczony na śmierć przez bojówkarzy cywilizacji wojtylian. Zauważmy jednak, że jak Larkowski nie umiał sobie poradzić z klawiszem na komputerze, to był z tą obniżoną przenikliwością lub złym refleksem wysoce podobny do bliźniaczego braku przenikliwości u kapitana Wrony, który nie wiedział jak sobie poradzić z klawiszem od bezpiecznika do sterowania wypuszczaniem podwozia w samolocie. A Wrona żyje i zatoru nie dostał, a i ma się dobrze. Co jednak dodatkowo ciekawe: Wrona nie był sam w kabinie, był tam i drugi pilot, i inżynier pokładowy, ci wszyscy razem okazali się „nieroztropni” i lądowali bez podwozia, bo nie rzucili okiem na klawisz bezpiecznika elektrycznego, a co robi przeciętna ciotka, kiedy zauważa, że nagle odkurzacz przestaje pracować. Jest niewątpliwe to, że załoga Boeing B-767-300 była odurzona psychotropami, a samolot miał się rozbić, zaś lot samolotu kapitana Wrony był poddany sabotażowi, który się nie powiódł – jest to absolutnie niewątpliwe.
Oczywiście, to że Larkowski tylko jeden raz zachował się tak jak narkotycznie odurzony kapitan Wrona to nie przesądza jeszcze tego, że i on był pod wpływem środków psychotropowych.
Nikt tak nie może twierdzić.
Jest jednak wiele okoliczności wskazujących na to, że śmierć Larkowskiego nie była przypadkiem odosobnionym, którego okoliczności zewnętrzne nie wpisywałyby się w większą całość. Odejście Larkowskiego bardzo kojarzy się odejściem Andrzeja Leppera – tam samobójcy koncesjonowanego przez prokuraturę, która w szabas jest przepisowo zamknięta i zwłoki odkryte w piątek muszą czekać na obdukcję, która ma miejsce w poniedziałek. I nie chodzi nam tu tylko o to, że Larkowski zmarł w sobotę – dniu skrytobójstw w Polsce.
Dla porządku weźmy wszystko od początku:
Chyba wszystkie wybory parlamentarne i prezydenckie w Polsce pookrągłostołowej są nie tylko manipulowane, ale i ordynarnie fałszowane. Zauważa się to w dwóch cechach (sytuacjach).
Pierwsza: następna władza, która przejmuje rządy jest ideologicznym przeciwieństwem tej poprzedniej, ale tylko werbalnie czypersonalnie, bo nic się w rzeczywistości nie zmienia. Nagle jak piorun z nieba, hołubiony rząd (z własną prasą) do niczego się już nie nadaje i musi ustąpić, i to w trybie pilnym.
Druga: sondaże robione na krótko przed wyborami pokazują nagle czarnego konia, który pojawia się tak jakby przybył znikąd. W później przeprowadzonych wyborach okazuje się, że ten czarny koń był rzeczywiście dobrze wytypowany. Sytuacja taka jest rezultatem tego, że ”prognozy”, choć są fałszywe i w pełni kretyńskie, to spełniają swą rolę: informują i przyzwyczają społeczeństwo do tego, że czarny koń ukazał się na widnokręgu, a potem okazuje się nawet, że „prognostycy” mieli rację. Tzn. wyborca nie podejrzewa już oszustwa wyborczego, bo rezultat okazał się zgodny z przewidywaniami. Choć nikt nie zauważa prostej odwrotności, że to fałszywe wybory zostały zweryfikowane przez ustawione prognozy, a nie ew. odwrotnie, kiedy rezultat uczciwych wyborów może potwierdzić ewentualną słuszność prognoz.
Polska scena polityczna jako widowiskowo dwubiegunowa i absolutnie hermetyczna, jest niemożliwą do sforsowania przez środowiska niemałe nawet, ale starające się być niezależne od tej ukrytej przestępczej koterii, która liczy głosy, no i robi „prognozy”.
Wybór Palikota i jego zboczeńców tak właśnie się odbył. Gdyby nie było prognoz wskazujących na korzystne trendy przedwyborcze Palikota, to wszyscy podejrzewaliby oszustwo przy urnach, ale skoro było to przewidziane w prognozach, to nie ma się czemu dziwić – mamy małpy w parlamencie, bo tak głosowaliśmy.
Aby jednak można było wylansować Palikota, trzeba było usunąć z horyzontu jego rywala u potencjalnej klienteli Leppera, która to grupa wyborcza była – w pewnych cechach – dość podobna do klienteli Palikota. Andrzej Lepper ze swoją retoryką, jakąś tam charyzmą i liczebnością pospolitych działaczy dawał ryzyko wystąpienia problemów przy „prognozach” i ich skutkach wyborczych, i to dlatego go zamordowano. Morderstwa jego współpracowników, razem trzech osób, całkowicie rozbiły Samoobronę jako ew. dodatkowy i nieprzewidywalny element w grze oszustwa wyborczego.
Obecnie Polska stoi wobec podobnej sytuacji; nagle Tusk okazał się chłopcem do bicia i nikt go nie chce, bo zauważano, że jego rządy są złe, a on sam nieudolny. Aby temu zaradzić rozpoczęto okres „dobrych notowań” PIS. Oczywiście jest to proste – zmanipulowane – parcie do nowych przedterminowych wyborów, bo PO „straciła mandat zaufania”, aby móc dłużej rządzić w „demokratycznym” społeczeństwie.
Aby jednak wprowadzić większe zmiany do ewentualnej koalicji z PIS, należy dokleić jakichś innych „szowinistów”, „narodowców”, którzy w dramatycznej sytuacji społecznej przeszliby z populizmu haseł liberalnych na populizm haseł nacjonalistycznych. Są już wylansowani wodzowie np. Winnicki, Zawisza, a może nawet i straszydło Wildstein. To własnie to „nacjonalistyczne” ugrupowanie jest czarnym koniem w przyszłych wyborach, które u boku PIS ma odegrać podobną rolę jak Palikot w obecnym bezprawiu rządów Tuska.
Oczywiście jak na nacjonalistów przystało, będą oni posługiwać się inną demagogią. Walka z islamem i żydami będzie szła tam w najlepsze, ale wprowadzi się rozróżnienie: będą dwa rodzaje żydów; żydzi źli i żydzi dobrzy. Żydów złych to my już znamy i nie trzeba ich tu wyliczać. Zaś żydzi dobrzy to tacy żydzi, którzy „są jeszcze lepszymi polakami niż Polacy”. Okaże się, że tacy wspaniali żydzi mieszkają w Izraelu, który „na rubieżach „naszej wspólnej cywilizacji” prowadzą samotną walkę przeciw islamowi, i Izraelowi trzeba pomóc. Tamci żydzi to w końcu nasi polacy i trzeba ich wspomóc, militarnie i socjalnie. Bojówki polskich nacjonalistów będą przeszkolone przez Krav Maga i pilnie wyjadą do Izraela, polskie F-16 już tam przecież są.
Oczywiście wymiana będzie się toczyła w obie strony. Polacy wyjadą do Izraela, aby tam bronić granic, sprzątać ulice i pacyfikować Palestyńczyków, a żydzi z Izraela przyjadą do Polski i zajmą wszystkie pustostany, których w Polsce jest już ogromna ilość i byłoby niedobrze, aby postępowała jakaś dekapitacja domów i mieszkań, które przecież i tak nie były polskie, ale żydowskie. A gdy – ewentualnie – jacyś nieprzystosowani Polacy będą przychodzili po odbiór swoich domostw, to dobrzy żydzi będą do nich strzelać, tak jak strzelają do Palestyńczyków, którzy mają do żydów podobne pretensje.
Mówiąc krótko: Polacy wyjadą do Izraela, aby żyć i pracować dla Izraela, a żydzi z Izraela przyjadą do Polski po to, aby – podobnie – też żyć i pracować dla Izraela.
Ktoś by zapytał: cóż zatem taki mały Larkowski mógłby uczynić przeciw temu molochowi? Komu była potrzebna jego likwidacja? Jaki w tym sens?
Odpowiedzi mogą być różne, ale wszystkie potwierdzają przypuszczenie co do zasadności likwidacji.
Na samym przodzie idzie tu Talmud, który naucza, że; “..wybitnych gojów trzeba likwidować, a dotyczy to również „dobrych” gojów”.
Robert Larkowski stawał się jakąś ikoną już nawet nie nacjonalizmu „hard” , ale zwykłym Polakiem, który pisał z polskim zrozumieniem spraw. A polskie myślenie to przecież agresywny antysemityzm! W końcu wszystko, co nie jest wyklepane przez rabina, jest antysemityzmem. Czy takim można pozwolić żyć? A praktyka, jakiej Larkowski został poddany; te telefony, napaści i wyzwiska, akcje internetowe. To nie były akcje indywidualnych osób, ale front sterowany odgórnie, który ma wszędzie typowy przebieg: napaści, obrzucenie błotem, ewentualne sądy, no i śmierci samobójcza lub „zwykła” typu „szlag go trafił”.
Robert Larkowski jako ciągle wzrastający w popularności publicysta narodowy stał się niebezpieczną przeszkodą dla takich „endeków” przyszłej koalicji, jak Ziemkiewiczów, Wildsteinów, Winnickich, Zawiszów etc., który jako taki mógł zebrać obok siebie jemu podobnych i w takiej większej grupie dokonać destrukcji w politycznych planach żydoendeków.
Na samym końcu idzie tu Talmud , który naucza: „…jeżeli tylko jakiś żyd jest w potrzebie przeciw gojowi, to wszyscy żydzi muszą pomagać temu żydowi, i nie przebierać w środkach, a ten żyd w potrzebie nie musi nawet prosić o taką pomoc.”
Chryste Królu, przyjmij do Twej Wiecznej Warowni Twego żołnierza Roberta, przyjmij go, a na wrogach wyciśnij okrutne piętno Twej zemsty, zemsty za Roberta i nasze cierpienia.
(-) Krzysztof Cierpisz
Źródło:
http://gazetawarszawska.com/2013/07/25/k.....kowskiego/
Data publikacji: 25.07.2013
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles