Dołączył: 22 Sty 2011 Posty: 144
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 20:03, 22 Sty '11
Temat postu:
Osho mówił o stanie obserwatora, uważności i życiu chwilą obecną. Osobiście bardzo go cenię i przekonałam się, że nie ściemnia.
Zdarzyło mi się być w takim stanie przez kilka dni, ale świadomie z niego zrezygnowałam. Przeraziła mnie cisza, spokój, totalnie wyostrzone zmysły i ale najbardziej to, że nikt mnie nie rozumie
To było bardzo fajne, patrzysz na wszystko jak na matrix, nikt Cię nie jest w stanie zdenerować, podejmujesz przemyślane decyzje, widzisz i wiesz więcej.
Niestety nie mam tyle odwagi, żeby żyć z tym na codzień, tymbardziej, że to była tylko namiastka tego, co można odkryć...Jeszcze nie teraz.
Póki co, powrót na glebę i ogarnianie spraw doczesnych
p.s. w podaniu rejestracyjnym napisałam coś innego, wiem, ale często zmieniam zdanie, jak to każda osobniczka płci pieknej
Dołączył: 06 Mar 2008 Posty: 163
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 18:26, 23 Sty '11
Temat postu:
Aza napisał:
Zdarzyło mi się być w takim stanie przez kilka dni, ale świadomie z niego zrezygnowałam. Przeraziła mnie cisza, spokój, totalnie wyostrzone zmysły i ale najbardziej to, że nikt mnie nie rozumie
To było bardzo fajne, patrzysz na wszystko jak na matrix, nikt Cię nie jest w stanie zdenerować, podejmujesz przemyślane decyzje, widzisz i wiesz więcej.
Niestety nie mam tyle odwagi, żeby żyć z tym na codzień, tymbardziej, że to była tylko namiastka tego, co można odkryć...Jeszcze nie teraz.
Dołączył: 17 Maj 2008 Posty: 2461
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 10:48, 20 Lip '11
Temat postu:
Tak OSHO mówi to dokładnie co psychoanaliza ,że w nieświadomości jest zawarta o wiele głębsza wiedza o nas samych aniżeli w świadomości i podświadomości. Psychologia również potwierdza, że im człowiek posiada więcej konfliktów wewnętrznych tym śni bardziej bogate i różnorodne sny.
Nie do końca rozumiem jak można nie posiadać nieświadomości i chyba rzeczywiście Freud by się tu zadziwił chociaż być może by stwierdził ,że OSHO to osobowość narcystyczna bo np. ja nie kupuję takich kawałków:
Nigdy nie zrobiłem niczego wbrew sobie.
Cokolwiek chce powiedzieć to mówię.
Cokolwiek chce zrobić to zrobię.
Ja nigdy nie poświęciłem niczego.
Nigdy nie naśladowałem nikogo, nigdy nie brałem niczyjej rady.
To by oznaczało ,że OSHO nie jest istotą społeczną ,nie ma żadnych konfliktów wewnętrznych, żadnych wyrzutów sumienia oraz ,że nigdy nie był dzieckiem urodził się już oświecony i sam wiedział od razu jak się używa papieru toaletowego, w jakis sposób się komunikować i używa języka nigdy nie naśladował nikogo nawet jak był dzieckiem jasne
Wypisz wymaluj osobowość narcystyczna i nawet blisko mu do psychopaty chyba ,że się mylę jeśli jest psycholog na sali albo lepiej psychoanalityk to poproszę o ewentualną konsultację i weryfikację tego co napisałam.
Dołączył: 21 Cze 2012 Posty: 174
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 07:54, 20 Lip '12
Temat postu:
okropny film, już tytuł dobrze wskazuje, że ma na celu głównie wzbudzić w oglądających strach
Osho był bardzo skupiony na sobie, to co mówił ma sporą wartość, co można zweryfikować czytając książki,
to jakich ludzi przyciągną do siebie, odzwierciedliło się patologiach tego ashramu,
w książce "Autobiografia" są jego wypowiedzi, że chociaż był oświecony popełnił błąd, wybierając się na pustkowie z założeniem komuny, myślę że teraz spróbowałby gdzieś na przedmieściach i inwestował w jakąś sensowną produkcję, to by im było wszystkim lżej
istotne jest też to, że bodajże przez 3 lata przebywał w odosobnieniu zachowując milczenie, to chyba wskutek ciągłych problemów, starzenia się, wycofał się, znając go można w to uwierzyć i w to, że w niektórych przypadkach lub w pewnym końcowym okresie nie wiedział co się dzieje z ludźmi,
jak to określił, nie miał pojęcia co dokładnie wyprawiała rządna władzy Sheela, kiedy to do niego dotarło pozbył się jej ale było już za późno
sądzę, że trzeba dążyć do takiego stanu umysłu w jakim był Osho, w sensie jego wglądu w sprawy i bezpardonowości, niekoniecznie trzeba za nim, jak i za jakimkolwiek oświeconym podążać,
jest taka powszechna opcja i Osho sam tak powiadał "jak będziesz miał to niesamowite szczęście i spotkasz kogoś oświeconego padnij mu do stóp i błagaj by cię wziął", że można od kontaktu z mistrzem doznać objawienia, spośród oświeconych których i tak jest bardzo niewielu (tysiące, głównie buddyści ?) znaczna większość musiała otrzymać bezpośredni przekaz od mistrza, a tylko jednostki doszły do czegoś samodzielnie albo z książek
ale w takim tłumie wywrotowców życiowych, renegatów i ćpunów na pewno nie będzie się w odpowiednim kontakcie z guru, równie dobrze można do takiego przyjść raz pogadać i do widzenia, ci wyznawcy w większości faktycznie mieli nierówno pod sufitem, a Osho rzeczywiście robił eksperymenty, no i tak się skończyło
Dołączył: 23 Lut 2009 Posty: 940
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 23:29, 22 Lip '12
Temat postu:
"Nigdy nie zrobiłem niczego wbrew sobie.
Cokolwiek chce powiedzieć to mówię.
Cokolwiek chce zrobić to zrobię.
Ja nigdy nie poświęciłem niczego.
Nigdy nie naśladowałem nikogo, nigdy nie brałem niczyjej rady."
i jest to złota recepta na wyleczenie się z obłudy i życia w iluzji bycia kimś.
zazwyczaj kazdy przeciętny człowiek reaguje na to z pewnego rodzaju konsternacją , jesli nie odrazą. Ale to norma , bo własnie na tym polega przeciętność i brak zrozumienia czegos, co przeciętnęmu człowiekowi brakuje. Jeśli uważacie , że chodzi tu o próżnośc lub pychę to jestescie w błędzie. On był taki, jak niejeden z was chciałby być, gdyby mógł w ogóle chcieć być.
Co do oświecenia, to jest to termin zupełnie bezpodstawnie narzucony przez new agowe, jak to zwiecie naleciałości, a jak już raz ktoś coś przypnie to wlecze się w nieskończonosć.
Co oznacza oświecenie? że ktoś , kto przychodzi na ten świat będzie od razu inaczej reagował na wszelkie bodźce zewnętrzne, bo co ...bo będzie supermenem?
Nie bedzie, i jest zazwyczaj takim samym ludzkim dzieckiem, a później człowiekiem tyle że ma bardziej wyostrzone zmysły i wrażliwość na wszystko co dookoła go otacza. Zauważa więcej niż inni, co nie oznacza że lepiej przez to układa mu się życie. Poza dzieki tym wrodzonym , a nie nabytym predyspozycjom potrafi zadawać trafniejsze pytania i analizować istotę sprawy , a nie jej detale.
Cytat:
istotne jest też to, że bodajże przez 3 lata przebywał w odosobnieniu zachowując milczenie, to chyba wskutek ciągłych problemów, ...
to że przebywał w odosobnieniu to wcale nie dziwne, ponieważ w ten sposób oszczędzał siły dystansując się od tego co nie miało dla niego żadnego znaczenia. W ten sposób przedkłądał korzyść swojego rozwijania widzenia, nad wartości płynące z przebywania w stałym kontakcie z otoczeniem.
Cytat:
sądzę, że trzeba dążyć do takiego stanu umysłu w jakim był Osho, w sensie jego wglądu w sprawy i bezpardonowości, koniecznie trzeba za nim, jak i za jakimkolwiek oświeconym podążać
wcale nie trzeba, wręcz jest to niewskazane. Ty/wy macie podążać za głosem wewnętrznej mądrości ...pytanie tylko czy potraficie ją wydobyć na tyle aby ją usłyszeć.
Cytat:
jest taka powszechna opcja i Osho sam tak powiadał "jak będziesz miał to niesamowite szczęście i spotkasz kogoś oświeconego padnij mu do stóp i błagaj by cię wziął", że można od kontaktu z mistrzem doznać objawienia, spośród oświeconych których i tak jest bardzo niewielu (tysiące, głównie buddyści ?)
a to bajerant ten Osho, chyba za dużo lulek wypalił i łoświecił go chyba dym z cybucha.
Cytat:
znaczna większość musiała otrzymać bezpośredni przekaz od mistrza, a tylko jednostki doszły do czegoś samodzielnie albo z książek
no i gdzie ta większość? co robią z tym przekazem, przekazują dalej czy się odrealnili i lewitują już w nirwanie...a może zaczęli książki pisać.
Cytat:
Ja jestem ciekaw czy Osho rzeczywiście chciał pomóc ludzią czy raczej zrobić z nich swoich niewolników
ani jedno , ani drugie.
chciał stąd spie....szno jak najdalej, pytanie tylko czy wiedział jak ;p
_________________ nie konwersuje z babochłopami.
*miarą twojej wiedzy jest zasięg twojej intuicji* astrit
Dołączył: 21 Cze 2012 Posty: 174
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 04:15, 23 Lip '12
Temat postu:
Ken Wilber - medytacja z encefalografem. Gość jest ekspertem jeśli chodzi o te stany umysłu, dużo osób go nie lubi ale to chyba raczej za styl pisania, ewentualnie ci którzy wierzą że mają lepszą intuicję na temat czegoś o czym nie mają pojęcia, jak np artist
wilber zrobił karierę, najpierw ogarniając temat z książek, później trochę praktykował, aż wreszcie przekroczył jakieś tam granice pod okiem jakiegoś mistrza, gdzie to już nie jest jakieś uniesienie czy lepsza percepcja ale odnalezienie tego co niby wszyscy szukają ale mają przez cały czas, co kończy się płaczem i śmiechem
wymieniał iluś tam autentycznych guru, osho nie wymienił, zastanawiało mnie czy nie uważa go za oszusta ale tak czy owak mówią w pewnym sensie to samo,
odnośnie stanu oświecenia to z jednej strony osho mówi że jak raz się to wydarzy to nie można tego utracić,
wg wilbera można raz być na najwyższym poziomie takiej percepcji i wrócić do zwykłej, i znów się wznieść
jak pokazuje na tym filmiku ma sporą wprawę, pisze też (wilber), że przypuszcza iż niektórzy mistrzowie z którymi się spotkał mogą cały czas znajdować się w takim stanie i nie wychodzić,
tolle też najpierw jakoś tam załapał niby we śnie i rano było mu inaczej i pisze że dalej pod okiem mistrzów poznał dużo głębsze stany
osho ciągle tego niby poszukiwał, żył w bardzo surowej dyscyplinie (za młodu) i jak dał sobie spokój to miało mu się to przydarzyć, jako temu którego nikt nie instruował
na wikipedii jest nawet o tym artykuł jak już ktoś zupełnie nie ma pojęcia o zasadności tego terminu oświecenie
Dołączył: 08 Gru 2007 Posty: 133
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 16:51, 24 Lip '12
Temat postu:
Aza napisał:
Osho mówił o stanie obserwatora, uważności i życiu chwilą obecną. Osobiście bardzo go cenię i przekonałam się, że nie ściemnia.
Zdarzyło mi się być w takim stanie przez kilka dni, ale świadomie z niego zrezygnowałam. Przeraziła mnie cisza, spokój, totalnie wyostrzone zmysły i ale najbardziej to, że nikt mnie nie rozumie
To było bardzo fajne, patrzysz na wszystko jak na matrix, nikt Cię nie jest w stanie zdenerować, podejmujesz przemyślane decyzje, widzisz i wiesz więcej.
Niestety nie mam tyle odwagi, żeby żyć z tym na codzień, tymbardziej, że to była tylko namiastka tego, co można odkryć...Jeszcze nie teraz.
Póki co, powrót na glebę i ogarnianie spraw doczesnych
p.s. w podaniu rejestracyjnym napisałam coś innego, wiem, ale często zmieniam zdanie, jak to każda osobniczka płci pieknej
Tańcząca napisał:
To by oznaczało ,że OSHO nie jest istotą społeczną ,nie ma żadnych konfliktów wewnętrznych, żadnych wyrzutów sumienia oraz ,że nigdy nie był dzieckiem urodził się już oświecony i sam wiedział od razu jak się używa papieru toaletowego, w jakis sposób się komunikować i używa języka nigdy nie naśladował nikogo nawet jak był dzieckiem jasne Very Happy
Wypisz wymaluj osobowość narcystyczna i nawet blisko mu do psychopaty chyba ,że się mylę jeśli jest psycholog na sali albo lepiej psychoanalityk to poproszę o ewentualną konsultację i weryfikację tego co napisałam. Very Happy
Z dwoma powyższymi wypowiedziami, przyszedł mi na myśl rozdział "Oświecenie" z Autobiografii OSHO, będzie niejako współgrał i rozjaśni kilka kwestii...
Cytat:
[...] Od dzieciństwa kochałem ciszę. Dopóki mogłem, po prostu siedziałem w ciszy. Rzecz jasna moja rodzina sądziła, że żadnego pożytku ze mnie nie będzie - i mieli rację! - na pewno udowodniłem, że nie ma ze mnie żadnego pożytku, ale nie żałuję.
Doszło do tego, że czasami siedziałem, a matka przychodziła do mnie, mówiąc coś w rodzaju: "Chyba nie ma nikogo w domu. Potrzebuję, żeby ktoś poszedł na bazar po warzywa". Siedziałem przed nią, ale mówiłem: "Jeżeli kogoś zobaczę, powiem mu o tym". Przyjęło się, że moja obecność nic nie znaczyła, czy byłem, czy mnie nie było. Spróbowali raz czy dwa razy, ale stwierdzili potem, że "lepiej go zostawić w spokoju i nie zwracać na niego uwagi". Rankiem wysyłali mnie po warzywa, a wieczorem wracałem ze słowami: "Zapomniałem, po co mnie wysłaliście, a teraz bazar jest zamknięty..."
Matka powiedziała: "To nie twoja wina, ale nasza. Przez cały dzień czekaliśmy, ale w ogóle nie powinniśmy cię wysyłać. Gdzie byłeś?"
Odpowiedziałem: "Jak wyszedłem z domu, tuż obok zauważyłem bardzo piękne drzewo bodhi". Pod takim drzewem Gautama Budda dostąpił przebudzenia. To drzewo nazwano bodhi właśnie ze względu na Guatamę Buddę. Nie wiadomo, jak je nazywano przed Gautamą Buddą, musiało mieć inną nazwę, ale od czasów Buddy nazywa się je jego imieniem.
To piękne drzewo bodhi bardzo mnie kusiło. Pod nim zawsze panowała taka cisza i chłód, nikt mnie tam nie niepokoił, kiedy więc tylko przechodziłem obok, musiałem na chwilę przy nim usiąść. Wydaje mi się, że te chwile pokoju czasami rozciągały się na cały dzień.
Po kilku takich rozczarowaniach pomyśleli wreszcie, żeby lepiej mi nie przeszkadzać. Byłem ogromnie szczęśliwy, że zaakceptowali to, że prawie nie istniałem. Dało mi to ogromną wolność. Nikt niczego ode mnie nie oczekiwał. Gdy nikt niczego od ciebie nie oczekuje, zapadasz się w ciszy. Świat cię zaakceptował, nie ma wobec ciebie oczekiwań.
Gdy czasem spóźniałem się do domu, szukali mnie w dwóch miejscach. Jednym był dom mojej Nani(babci), a drugim to drzewo bodhi. Ponieważ zaczęli mnie szukać mnie pod tym drzewem, wspinałem się na nie i siedziałem na gałęziach. Przychodzili rozglądali się i mówili: "Chyba go tu nie ma".
Potakiwałem odpowiadając: "Tak to prawda, nie ma mnie tutaj".
Moje pierwsze doznanie poza ciałem nastąpiło przy upadku z drzewa. Medytowałem za budynkiem uniwersytetu, gdzie było piękne wzgórze i trzy wysokie drzewa, było tam bardzo cicho i nikt tamtędy nie chodził. Siadywałem na jednym z tych drzew i medytowałem. Któregoś dnia nagle zobaczyłem, że siedzę na drzewie, a równocześnie moje ciało spadło na ziemię. Przez chwilę nie wiedziałem, jak znowu w nie wejść. Zbiegiem okoliczności kobieta, która zwykle przynosiła mleko na uniwersytet z sąsiedniej wioski, zobaczyła, jak moje ciało spada i podeszła do niego. Musiała usłyszeć, że gdy ciało wewnętrzne oddziela się od ciała zewnętrznego, należy potrzeć miejsce między oczami, trzecie oko, to właśnie są drzwi. Duch, który opuścił ciało, zdoła do niego z powrotem wejść.
Potarła moje trzecie oko. Widziałem jak pociera moje czoło i po chwili otworzyłem oczy, podziękowałem jej i zapytałem, skąd o tym wie.
Ona po prostu o tym słyszała. To była prymitywna wioska, ale zasłyszała gdzieś, że trzecie oko jest miejscem, przez które następuje wyjście ducha z ciała i powrót do niego.
Odkąd pamiętam, zawsze szukałem drzwi do oświecenia - od wczesnego dzieciństwa. Musiałem zachować tę koncepcję z poprzedniego żywota, ponieważ nie pamiętam ani jedno dnia z mojego dzieciństwa w tym życiu, w którym bym nie szukał oświecenia. Rzecz jasna, wszyscy uważali mnie za szalonego. Nigdy nie bawiłem się z dziećmi. Nigdy nie umiałem znaleźć kontaktu z dziećmi w moim wieku. Dla mnie wyglądały głupawo, gdy robiły wszystkie te idiotyczne rzeczy. Nigdy nie grałem w piłkę nożną, siatkówkę czy w hokeja. Oczywiście uważano mnie za szalonego, a ja, gdy dorastałem, zacząłem widzieć cały ten świat jako szalony.
Ostatni rok, gdy miałem dwadzieścia jeden lat, był dla mnie czasem załamania nerwowego i przełomu. Ci którzy mnie kochali, moja rodzina, przyjaciele i profesorowie, trochę rozumieli, co się ze mną działo - dlaczego byłem tak inny od pozostałych, godzinami siedziałem z zamkniętymi oczami, dlaczego siedziałem nad brzegiem rzeki i patrzyłem w niebo całymi godzinami, czasem cały wieczór. Ludzie, którzy nie rozumieli takich rzeczy, uważali mnie za wariata - nie oczekiwałem od nich zrozumienia.
W moim domu stałem się prawie nieobecny. Stopniowo przestano prosić mnie o cokolwiek, a ja zacząłem się czuć tak, jakby mnie nie było. Uwielbiałem to, jak stałem się nicością, nikim, nieobecnością.
Ten jeden rok był niezwykły. Otaczała mnie nicość i pustka. Straciłem wszelki kontakt ze światem. Gdy ktoś przypominał mi, żebym wziął kąpiel, siedziałem w kąpieli całymi godzinami. Musieli pukać do drzwi i mówili: "Wyjdź już z łazienki. Ta kąpiel wystarczy ci na cały miesiąc! Wyjdź już". Gdy przypomnieli mi, żebym coś zjadł, jadłem, inaczej całymi dniami nie brałem nic do ust. Nie stosowałem głodówki, po prostu nie przychodziło mi na myśl jedzenie czy głodowanie. Jedyną moją troską było zapadanie się coraz głębiej. Te drzwi były tak magnetycznie przyciągające, niesamowite jak to, co fizycy nazywają czarnymi dziurami.
Podobno istnieje coś takiego jak czarne dziury. Jeżeli jakaś gwiazda znajdzie się w pobliżu czarnej dziury, zostanie przez nią wciągnięta, nie może tego uniknąć, a wchłonięcie przez czarną dziurę oznacza zniszczenie. Nie wiemy, co dzieje się po drugiej stronie. Według mnie, a jakiś fizyk musi znaleźć na to dowód, czarna dziura po tej stronie jest białą dziurą po drugiej. Dziura nie może być jednostronna, jest tunelem. Sam tego doświadczyłem. Może na większą skalę tak samo dzieje się we wszechświecie. Gwiazda umiera - dla naszego wzroku znika. Ale w każdej chwili rodzą się nowe gwiazdy. Skąd? Gdzie jest ich łono? To prosta arytmetyka, że czarna dziura jest po prostu łonem - znika w nim stare i rodzi się nowe.
Doświadczyłem tego w sobie, ale ja nie jestem fizykiem. W tamtym roku ogromna siła coraz bardziej odciągała mnie od ludzi, tak bardzo, że nie rozpoznawałem własnej matki ani ojca. Czasem zapominałem własnego imienia. Próbowałem sobie przypomnieć, ale mi się nie udawało. W ciągu tego roku dla każdego wyglądałem na szaleńca. Dla mnie to szaleństwo stało się medytacją, a szczyt tego szaleństwa otworzył drzwi.
Zabrano mnie do "vaidya", lekarza ajurwedyjskiego. Wożono mnie do wielu lekarzy, ale tylko ten powiedział do mojego ojca: "On nie jest chory. Nie trać czasu". Oczywiście prowadzono mnie od jednego do drugiego. Wielu dawało mi jakieś leki, a ja pytałem ojca: "Dlaczego tak się przejmujesz? Czuję się bardzo dobrze". Ale nikt nie wierzył w moje słowa. Mówili: "Bądź cicho. Weź leki, nie zaszkodzą ci". Brałem więc je wszystkie.
Był tylko jeden "vaidya", który miał wgląd, nazywał się Pundit Bhaghirath Prasad. Ten starzec już odszedł, ale był rzadko spotykanym człowiekiem wglądu. Spojrzał na mnie i powiedział: "On nie jest chory". Zaczął płakać, mówiąc: "Sam szukałem tego stanu. Nigdzie go nie zabierajcie. On wraca do domu". Płakał łzami szczęścia.
Był poszukującym. Jeździł po całym kraju w poszukiwaniu. Całe jego życie było poszukiwaniem. Miał pewne wyobrażenie o tym, o co w tym chodziło. Stał się moim protektorem, był przeciwny innym lekarzom. Powiedział do ojca: "Zostawcie go mnie. Zajmę się nim". Nigdy nie dawał mi żadnych leków. Gdy mój ojciec nalegał, dawał mi tabletki cukrowe: "To są tabletki z cukru. Możesz je brać, żeby ich uspokoić. Nie zaszkodzą, nie pomogą. Tak naprawdę żadna pomoc nie jest tu możliwe".
Gdy wchodzisz w świat nie-umysłu, wygląda to na szaleństwo, ciemną noc duszy, szaloną noc duszy. Wszystkie religie to stwierdzają, dlatego wszystkie religie podkreślają potrzebę znalezienia mistrza, zanim wejdziesz do świata nie-umysłu, bo mistrz będzie ci pomagał, wspierał cię. Będziesz rozpadał się na kawałki, ale on doda ci odwagi, nadziei. Wytłumaczy ci to nowe; na tym polega rola mistrza: tłumaczenie tego, czego nie da się przetłumaczyć, wskazywanie tego, czego nie da się wypowiedzieć, pokazywanie tego, co jest niewyrażalne. Mistrz będzie wymyślać sposoby, abyś wytrwał na ścieżce, bez tego możesz zacząć z niej uciekać.
Pamiętaj, że nie ma ucieczki. Jeśli zaczniesz uciekać, po prostu oszalejesz. Sufi nazywają takich ludzi "masta". W Indiach nazywa się ich szalonymi "paramahansa". Nie możesz zawrócić z drogi, bo tej drogi już nie ma, i nie możesz iść dalej, ponieważ wszędzie jest ciemno. Utknąłeś w miejscu. To dlatego Budda powiada: "Szczęśliwy ten kto znalazł mistrza".
Ja sam podjąłem tę pracę bez mistrza. Szukałem, ale nie znalazłem. Nie chodzi o to, że nie szukałem - szukałem bardzo długo, ale nie znalazłem. Bardzo rzadko można znaleźć mistrza, istnienie, które stało się nie-istnieniem, obecność, która jest prawie nieobecnością. Rzadko można znaleźć człowieka, który jest drzwiami do boskości - który nie będzie przeszkadzał ci, przez którego możesz przejść. Jest to bardzo trudne.
Sikhowie nazywają swoje świątynie "gurudwara", drzwi mistrza. Tym właśnie jest mistrz - drzwiami. Jezus raz po raz powiada: " Ja jestem bramą, jestem drogą, jestem prawdą. Pójdź za mną, a przejdziesz przeze mnie. Dopóki przeze mnie nie przejdziesz, nie dotrzesz".
Tak, czasami można podjąć tę pracę bez obecności mistrza. Jeżeli nie ma mistrza, trzeba podjąć tę pracę bez niego, ale wtedy ta podróż jest bardzo niebezpieczna.
Przez rok byłem w takim stanie, że rozpoznanie, co się działo, było prawie niemożliwe. Przez cały rok trudno mi było nawet utrzymać się przy życiu, ponieważ nie miałem w ogóle apetytu. Dni mijały, a ja nie czułem głodu, nie czułem żadnego pragnienia. Zmuszałem się do jedzenia i do picia. Ciało było tak bardzo nie-egzystencjalne, że musiałem ranić się, aby w ogóle odczuwać, że jestem w ciele. Musiałem uderzać głową o ścianę, aby odczuć, czy mam głowę czy nie. tylko wtedy, gdy pojawił się ból, byłem odrobinę w ciele.
Każdego ranka i wieczora przebiegałem od ośmiu do dwunastu kilometrów. Ludzie myśleli, że zwariowałem. Po co tak biegałem? Dwadzieścia kilometrów co dzień! Było to po to, żebym czuł siebie, moje istnienie, żebym nie stracił kontaktu ze sobą, aby zaczekać, aż moje oczy przywykną do tego nowego, które się działo.
Musiałem być bardzo blisko siebie. Z nikim nie rozmawiałem, bo wszystko stało się tak niespójne, że sformułowanie nawet jednego zdania było trudne. W środku zdania zapominałem, co chciałem powiedzieć. W środku drogi zapominałem, dokąd szedłem. Wtedy musiałem wracać. Czytałem jakąś książkę, a po pięćdziesięciu stronach nagle zdawałem sobie sprawę, że nie wiem, co czytam i nic nie pamiętam. Tak to wyglądało...
Do gabinetu psychiatry s hukiem wbiega mężczyzna.
-Lekarza! - woła. - Musicie mi pomóc. Chyba straciłem swój umysł.
Niczego nie pamiętam, ani tego, co było rok temu, ani tego, co stało się wczoraj. Chyba zwariowałem!
-Niech mi pan powie - rzekł lekarz - kiedy zdał pan sobie sprawę z tego problemu?
- Z jakiego problemu? - pyta zdziwiony mężczyzna.
To właśnie stało się ze mną! Miałem problem nawet z jednym pełnym zdaniem. Musiałem zamykać się w pokoju. Starałem się nic nie mówić, ani słowa, bo samo mówienie pokazywało, że zwariowałem. Trwało to przez rok. Po prostu leżałem na podłodze, patrzyłem w sufit i liczyłem od jednego do stu, a potem od stu do jednego. Nawet ta możliwość liczenia już była czymś niezwykłym, raz po raz zapominałem. Rok mi zajęło odzyskanie zdolności koncentracji, zyskanie perspektywy.
To się zdarzyło. Cud. Ale było to trudne. Nikt mnie nie wspierał, nikt nie mówił mi, dokąd zmierzam i co się dzieje. Tak naprawdę wszyscy byli temu przeciwni - nauczyciele, przyjaciele, ci, co mi dobrze życzyli. Wszyscy byli temu przeciwni. Nic jednak nie mogli zrobić, mogli mnie tylko potępiać, mogli tylko pytać, co robię.
Nic nie robiłem! To działo się poza mną, było zdarzeniem, które samo się działo. Niczego nie zrobiłem, nie wiedząc o tym, zapukałem do drzwi, które się otworzyły. Medytowałem przez wiele lat, po prostu siedziałem w ciszy i nic nie robiłem, i stopniowo zacząłem zapadać się w tę przestrzeń, w której i ty jesteś, a ty też nic nie robisz, po prostu jesteś, sama obecność, obserwujący.
Nie jesteś nawet obserwującym, ponieważ nie obserwujesz, jesteś samą obecnością. Słowa tego nie oddadzą, gdyż użycie słowa sugeruje, jakby coś było robione.
Nie, ja tego nie robiłem. Po prostu leżałem, siedziałem, spacerowałem, ale w głębi nie było tego, kto by to wszystko robił. Straciłem wszelką ambicję, nie było pragnienia bycia kimkolwiek, pragnienia osiągania. Zostałem po prostu wrzucony w siebie. Była pustka, a pustka doprowadza człowieka do szaleństwa. Pustka jest jedynymi drzwiami do Boga. Oznacza to, że tylko ci dostąpią, którzy są gotowi oszaleć - nikt inny.
Pytasz, co stało się, gdy stałem się oświecony.
Roześmiałem się prawdziwie głośnym śmiechem, gdy zobaczyłem całą absurdalność starania się o oświecenie. Wszystko to jest śmieszne, gdyż rodzimy się oświeceni, a usiłowanie czegoś, co już jest faktem, to coś najbardziej absurdalnego. Skoro już to masz, nie możesz tego osiągnąć, czego się nie ma, co nie jest integralną częścią twojego istnienia. A oświecenie jest twoją naturą, więc jak masz do tego dążyć? Nie można uczynić z tego ambicji.
Umysł jest pełen ambicji - pieniędzy, władzy prestiżu. A potem, któregoś dnia, gdy znuży się tymi wszystkimi ekstrawertycznymi działaniami, zaczyna mieć ambicje dotyczące oświecenia, wyzwolenia, nirwany i Boga. Ale to są takie same ambicje, tylko przyszły tylnym wejściem, tylko ich przedmiot się zmienił. Najpierw ich przedmiot był na zewnątrz, teraz jest wewnątrz. Twoje nastawienie, podejście nie zmieniło się, ty jesteś taką samą osobą, żyjącą tymi samymi rytuałami, tą samą rutyną.
"Dzień, w którym stałem się oświecony" to po prostu dzień, w którym uświadomiłem sobie, że nic nie ma do osiągania, nie ma gdzie iść, nie ma nic do zrobienia. Już jesteśmy boscy i doskonali - tacy, jacy jesteśmy. Nie potrzeba żadnych usprawnień, naprawdę żadnych. Bóg nigdy nie tworzy kogoś niedoskonałym. Nawet jeśli spotkasz człowieka niedoskonałego, przekonasz się, że jego niedoskonałość jest doskonała. Bóg nigdy nie tworzy niczego niedoskonałego.
Pewien mistrz zen. Bokuju, głosił swoim uczniom tę prawdę, że wszystko jest doskonałe. Wstał pewien bardzo stary i garbaty mężczyzna, pytając: " A ja? Jestem garbaty. Co powiesz o mnie?" Bokuju odpowiedział: " Nigdy w życiu nie widziałem tak doskonałego garbatego człowieka".
Gdy mówię: "Dzień, w którym dostąpiłem oświecenia", używam niewłaściwych słów, bo nie ma innych, ponieważ to my tworzymy nasz język. Ten język zawiera słowa takie, jak dostąpienie, osiąganie, cele, doskonalenie, postęp, ewolucja. Naszych języków nie tworzą ludzie oświeceni, tak naprawdę nie mogliby stworzyć języka, nawet gdyby chcieli, ponieważ oświecenie zdarza się w ciszy. Jak masz wprowadzić ciszę w słowa? Cokolwiek zrobisz, słowa zniszczą coś z tej ciszy.
Lao Tzu powiada, że gdy prawda zostaje wypowiedziana, staje się fałszem. Nie ma możliwości komunikowania prawdy. Trzeba używać języka, nie ma innego sposobu. Zawsze musimy używać języka pod warunkiem, że nie będzie odpowiadał doznaniu. Dlatego mówię: "dzień, w którym dostąpiłem mojego oświecenia". Ale to nie jest ani dostąpienie, ani moje.
Śmiałem się tego dnia ze wszystkich moich głupich, śmiesznych wysiłków, by to osiągnąć. Śmiałem się tego dnia z siebie i śmiałem się tego dnia z całej ludzkości, ponieważ każdy usiłuje osiągać, każdy stara się gdzieś docierać, doskonalić się.
W moim przypadku stało się to w stanie totalnego odprężenia - to zawsze zdarza się w tym stanie. Próbowałem wszystkiego. Potem, widząc próżność wszystkich wysiłków, porzuciłem je. Zapomniałem o wszystkim. Przez siedem dni żyłem tak zwyczajnie, jak to tylko możliwe.
Ludzie, z którymi przebywałem, byli bardzo zaskoczeni, gdyż wtedy po raz pierwszy widzieli mnie żyjącego zwyczajnym życiem. Całe moje życie wcześniej było doskonałą dyscypliną.
Przez dwa lata żyłem z tą rodziną i oni wiedzieli, że wstaję o trzeciej nad ranem, potem idę na długi, sześcio- albo ośmiokilometrowy spacer lub przebieżkę, potem kąpię się w rzece. Wszystko było absolutną rutyną. Nawet jeżeli miałem gorączkę albo byłem chory, nie było różnicy. Po prostu robiłem to samo, co zwykle.
Wiedzieli, że siedzę w medytacji całymi godzinami. Do tego dnia mało jadłem. Nie piłem herbaty ani kawy, a wybierając pożywienie przestrzegałem ścisłej dyscypliny. Gdy przez tych siedem dni odprężyłem się, kiedy wszystko to porzuciłem i pierwszego dnia obudziłem się o dziewiątej rano oraz wypiłem herbatę, rodzina była zdumiona. Zapytali: "Co się stało? Nie udało ci się?" Uważali mnie za wielkiego jogina.
Jedna scena z tych dni wciąż ze mną jest. Używałem tylko jednego kawałka tkaniny jako ubrania. Za dnia okrywałem nim ciało, wieczorem używałem go jak koca. Spałem na bambusowej macie i to był cały mój komfort - ten koc i ta mata. Nic nie miałem, żadnych innych rzeczy. Byli zdumieni, gdy obudziłem się o dziewiątej. Stwierdzili: "Coś jest nie tak. Jesteś bardzo chory, poważnie chory?"
Odpowiedziałem: "Nie, nie jestem poważnie chory. Byłem chory przez wiele lat, teraz jestem doskonale zdrowy. Teraz będę budzić się tylko wtedy, gdy sen odejdzie i będę kładł się spać tylko wtedy, gdy sen do mnie przyjdzie. Nie będę już dłużej niewolnikiem zegara. Będę jadł wszystko, co moje ciało będzie chciało jeść i będę pił wszystko, na co mi przyjdzie ochota. Co za dużo, to nie zdrowo". W ciągu tych siedmiu dni zupełnie zapomniałem o całej dyscyplinie, zapomniałem na dobre.
Siódmego dnia to się stało - stało się po prostu znikąd. Gdy roześmiałem się, usłyszał to ogrodnik. Myślał, że jestem nieco szalony, ale nigdy nie widział, żebym tak się śmiał. Przybiegł i zapytał: "Co się dzieje?"
Odparłem: "Nie martw się. Wiesz, że jestem szalony, teraz oszalałem całkowicie! Śmieje się z siebie. Nie czuj się urażony. Wracaj spać".
Przez wiele żywotów podejmowałem tę pracę, pracę nad sobą, zmagania, robienie wszystkiego, co można było zrobić - i nic się nie zdarzyło. Teraz rozumiem, dlaczego nic się nie zdarzyło. Barierą był sam ten wysiłek, samo pragnienie poszukiwania było przeszkodą. Nie chodzi o to, że można dotrzeć bez poszukiwania - poszukiwanie jest potrzebne - ale przychodzi taka chwila, gdy poszukiwanie musi zostać porzucone. Łódź jest potrzebna do przepłynięcia rzeki, ale przychodzi chwila, gdy musisz zejść z łodzi, zapomnieć o niej i zostawić ją. Wysiłek jest potrzebny, bez wysiłku nic nie jest możliwe. Ale i z samym wysiłkiem nic nie jest możliwe.
Tuż przed dwudziestym pierwszym marca 1953 roku, siedem dni wcześniej, przestałem pracować nad sobą. Przychodzi taka chwila, gdy widzisz całą próżność wysiłku. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś i nic się nie stało. Zrobiłeś wszystko, co człowiek może zrobić. Co jeszcze mógłbyś zrobić? Porzucasz całe poszukiwanie w czystej bezradności. W dniu, w którym ustało poszukiwanie, w dniu, w którym nie szukałem niczego, nie oczekiwałem, by coś się stało, zaczęło się to dziać, Pojawiła się nowa energia - znikąd. Nie pochodziła z jakiegoś źródła. Przychodziła znikąd i ze wszech stron. Była w drzewach i skałach, w niebie, w słońcu, w powietrzu, była wszędzie. Szukałem tak usilnie i myślałem, że to było bardzo odległe, a to było tak blisko! Wzrok skupił się na tym odległym, na horyzoncie, i stracił zdolność dojrzenia tego, co jest bliskie.
W dniu, w którym ustał wysiłek, ja też przestałem istnieć, ponieważ nie możesz istnieć bez wysiłku, bez pragnienia i bez usilnych starań. Zjawisko ego, jaźni, nie jest czymś chwilowy, jest pewnym procesem. Nie jest to coś, co jest w tobie, musisz tworzyć to z każdą chwilą. Przypomina to jazdę rowerem: pedałując, jedziesz przed siebie, jeżeli przestaniesz pedałować, zatrzymasz się. Rower może kawałek drogi przejechać siłą bezwładu, ale gdy przestaniesz pedałować, zatrzyma się. Straci energię, nie będzie miał mocy, musi zatrzymać się i przewrócić.
Ego istnieje, ponieważ stale podsycamy pragnienie, czynimy wysiłki, aby coś osiągnąć, wciąż wyprzedzamy samych siebie. Na tym polega zjawisko ego, na wychodzeniu przed samego siebie, wskakiwaniu w przyszłość, w jutro. Wejście w to, co nie-egzystencjalne, przypomina miraż. Składa się tylko z pragnień, niczego innego.
Ego nie jest w teraźniejszości, jest w przyszłości. Jeżeli jesteś w przyszłości, ego wydaje się bardzo rzeczywiste. Jeżeli jesteś w teraźniejszości, ego jest mirażem, zaczyna znikać.
W dniu, w którym zaprzestałem poszukiwania...powiedzenie, że zaprzestałem poszukiwania nie jest najlepsze, lepiej mówić o ustaniu poszukiwania. Jeśli ja zaprzestaję poszukiwania, to "ja" znowu jest. Zatrzymanie staje się moim wysiłkiem, pragnieniem, które trwa w bardzo subtelny sposób.
Nie możesz zatrzymać pragnienia, możesz tylko je zrozumieć. Jego zatrzymanie tkwi w samym zrozumieniu. Pamiętaj - nikt nie może przestać pragnąć, a rzeczywistość zdarza się tylko, gdy pragnienie ustaje.
Mamy więc dylemat. Co robić? Jest pragnienie, a buddowie wciąż mówią, że pragnienie ma ustać, a zaraz za tym przypominają, że nie możesz go powstrzymać. O co chodzi? Co mam robić? Stawiasz ludzi w obliczu dylematu. Mają pragnienie, to pewne. Mówisz, że powinno ustać - w porządku. Lecz zaraz potem mówisz, że nie można go powstrzymać. Co więc można zrobić?
Trzeba zrozumieć to pragnienie. Możesz je zrozumieć, zobaczyć jego próżność. Potrzeba bezpośredniego spostrzegania, przeniknięcia.
W dniu, w którym pragnienie ustało, czułem się bardzo bezradny i bezbronny. Żadnej nadziei, ponieważ nie ma przyszłości. Na nic nie można mieć nadziei, gdyż cała nadziej okazał się próżna, do niczego nie doprowadziła. Krążysz bez końca - ta nadzieja mami cię, stwarza nowe miraże, stale cie woła: "No chodź, biegnij, zaraz dotrzesz do celu". Obojętnie, jak szybko będziesz biegł, nigdy nie dotrzesz do celu. Przypomina to horyzont: widać go, ale on nie istnieje. Jeżeli pójdziesz w jego kierunku, będzie od ciebie uciekał. Im szybciej będziesz biegł, tym szybciej horyzont będzie się oddalał. Im wolniej idziesz, tym wolniej się oddala. Jedno jest pewne: odległość między tobą i horyzontem pozostaje taka sama. Nie możesz zmniejszyć jej nawet o centymetr.
Nie możesz zmniejszyć odległości między sobą i swą nadzieją. Nadzieja jest tym horyzontem. Próbujesz zdobyć horyzont z nadzieją, z projektowanym pragnieniem. Pragnienie jest pomostem, pomostem ze snów, gdyż horyzont nie istnieje. Nie możesz z niego uczynić pomostu, możesz jedynie o nim śnić. Nie możesz połączyć się z czymś, co nie istnieje.
W dniu, w którym pragnienie ustało, gdy spojrzałem w głąb i zrozumiałem jego różność, byłem bezbronny, bez nadziei. W tamtej chwili coś zaczęło się dziać. Zaczęło się dziać to, nad czym pracowałem przez wiele żywotów, co wcześniej nie przychodziło. W braku nadziei jest jedyna nadzieja, w braku pragnienia jest jedyne spełnienie, a w twojej ogromnej bezradności nagle cała egzystencja zaczyna ci pomagać.
Egzystencja czeka. Gdy widzi, ze pracujesz nad sobą, nie przeszkadza. Czeka. Może czekać w nieskończoność, ponieważ dla egzystencji nie ma pośpiechu. Ona jest wiecznością. Z chwilą gdy przestajesz być samodzielny, gdy porzucasz, znikasz, egzystencja biegnie do ciebie, wpływa w ciebie. Po raz pierwszy wszystko zaczyna się dziać.
Przez siedem dni żyłem w stanie wielkiej beznadziei i bezbronności, ale równocześnie coś zaczynało się pojawiać. Gdy mówię "beznadzieja", nie myślę o tym, co ty rozumiesz przez to słowo. Mam na myśli po prostu brak nadziei we mnie. Nadziei nie było. Nie mówię, że byłem w stanie beznadziejnym, smutny. Byłem szczęśliwy, bardzo wyciszony, spokojny i scentrowany. Bez nadziei, ale w zupełnie innym sensie. Nie było nadziei, jak więc mógłby istnień brak nadziei? Znikło jedno i drugie.
Brak nadziei był absolutny i totalny. Nadzieja znikła, a razem z nią znikł brak nadziei. Było zupełnie nowe doznanie: istnienie bez nadziei. Nie był to stan negatywny. Muszę używać słów, ale nie był to stan negatywny, wręcz przeciwnie. Nie była to zwykła nieobecność, odczuwalna była obecność. Coś we mnie wzbierało, zalewało mnie. Gdy mówię, że byłem bezbronny, nie mam na myśli dosłownego znaczenia, Mówię tylko, że byłem bez jaźni. Rozpoznałem to, że mnie nie ma, dlatego nie mogę na sobie polegać, nie mogę stać na własnych nogach. Nie było gruntu pode mną, byłem w otchłani...otchłani bez dna. Nie było lęku, ponieważ nie było nic, co miałbym chronić. Nie było lęku, ponieważ nie było nikogo, kto miałby się bać.
Tych siedem dni było ogromną przemianą, totalną przemianą. A ostatniego dnia była zupełnie nowa energia, nowe światło i nowa rozkosz, stało się to tak intensywne, że było prawie nie do zniesienia, jakbym eksplodował, jakbym oszalał z błogości. Młodsze pokolenie ma na to odpowiednie określenie w języku angielskim: blissed out albo stoned (czuć się odlotowo, oniemieć z wrażenia).
Nie mogłem zrozumieć tego co się działo. Był to świat bez sensu, trudny do zrozumienia, ujęcia w kategorie, w którym trudno było używać słów, języka i objaśnień. Wszystkie święte pisma wydawały się martwe, a wszystkie słowa, którymi określano to doznanie, były wyblakłe, anemiczne. To doznanie było tak żywe jak zalewająca mnie fala błogości.
Przez cały dzień czułem się dziwnie, byłem zdumiony, to doznanie rozbijało mnie na najmniejsze części. Przeszłość znikała, jakby nigdy do mnie nie należała, jakbym o niej gdzieś tylko czytał i śnił, jakby to była opowieść kogoś innego, którą tylko słyszałem. Traciłem kontakt z moją przeszłością, byłem odcięty od mojej historii. Traciłem swoją autobiografię. Stawałem się nie-istnieniem, tym, co Budda nazywa anatta. Granice znikały, a różnice się zacierały.
Umysł znikał, był odległy o miliony kilometrów. Trudno go było uchwycić, uciekał coraz dalej i dalej, a nie było chęci, by utrzymać go w pobliżu. Byłem po prostu obojętny na to wszystko. Do niczego nie było to przydatne. Nie było chęci zachowania ciągłości z przeszłością. Wieczorem stało się to bardzo trudne do zniesienia, było bolesne. Przypominało poród, gdy dziecko ma się narodzić i kobieta odczuwa ogromny ból narodzin.
W tamtym czasie chodziłem spać około północy lub o pierwszej w nocy, ale tego dnia nie mogłem dotrwać do tej godziny. Moje oczy zamknęły się, trudno było utrzymać je otwarte. Coś miało się zdarzyć lada chwila, coś się działo. Trudno było powiedzieć, co to było, może nawet moja śmierć, ale nie było lęku. Byłem na to gotowy. Tych siedem dni było tak pięknych, że byłem gotowy umierać, niczego już nie potrzebowałem. Te dni były tak pełne błogości, czułem się tak spełniony, że nawet gdyby to śmierć przyszła, powitałbym ją z radością.
Coś miało się zdarzyć, coś przypominającego śmierć, bardzo drastycznego, co miało być śmiercią albo nowymi narodzinami, ukrzyżowaniem albo zmartwychwstaniem - lada chwila miało się zdarzyć coś ogromnie ważnego. A ja nie mogłem utrzymać otwartych oczu, byłem otępiały.
Poszedłem spać około ósmej. To nie był sen. Teraz rozumiem, co Patanjali ma na myśli, gdy powiada, że sen i samadhi są do siebie podobne. Tylko z jedną różnicą: w samadhi jesteś w pełni przebudzony i równocześnie śpiący. Całe ciało jest odprężone, każda jego komórka, a jednak płonie w tobie światło uważności...czyste, żadnego dymu. Pozostajesz uważny i równocześnie odprężony, odprężony, ale w pełni przebudzony. Ciało jest w najgłębszym możliwym śnie, a świadomość jest u szczytu swoich możliwości. Spotykają się szczyt świadomości i dolina ciała.
Poszedłem spać. Miałem bardzo dziwny sen. Ciało spało, a ja byłem przebudzony. Było to dziwne uczucie, jakby rozdzierano mnie w dwóch kierunkach, w dwóch wymiarach, jakby polaryzacja stała się całkowicie skupiona, jakbym był oboma biegunami na raz...spotkało się pozytywne z negatywnym, sen i uważność, śmierć i życie. W takiej chwili możesz powiedzieć, że spotyka się stwórca i stworzenie.
Było dziwne. Przede wszystkim porusza cię to do samych korzeni, drżą twoje fundamenty. Nigdy już nie będziesz taki sam po tym doznaniu, wnosi ono w twoje życie nową wizję, nową jakość.
Około północy moje oczy nagle otworzyły się - ja ich nie otwierałem. Sen został przerwany przez coś innego. Czułem wokoło mnie, w pokoju, jakąś wielką obecność. Pokój stał się bardzo mały. Wszędzie wokoło czułem tętniące życie, wielką wibrację, prawie jak huragan, wielką burzę światła, radości i ekstazy. Tonąłem w tym.
Było to tak ogromnie prawdziwe, że wszystko inne stało się nierzeczywiste. Ściana pokoju stała się nierzeczywista, dom stał się nierzeczywisty, moje ciało też. Wszystko było nie rzeczywiste, gdyż rzeczywistość nastąpiła teraz po raz pierwszy.
Właśnie dlatego trudno jest nam zrozumieć, gdy Budda i Shankara mówią, że świat to maya, miraż. Ponieważ znamy tylko ten świat, nie mamy żadnego porównania. Znamy tylko tę jedną rzeczywistość. O czym oni mówią - maya, iluzja? To jedyna rzeczywistość. Dopóki nie poznasz prawdziwej rzeczywistości, nie zrozumiesz ich słów. Ich słowa pozostaną teoretyczne, będą przypominać hipotezy...może ci ludzie sugerują jakąś filozofię, według której "świat jest nierzeczywisty".
Gdy Berkeley powiedział, że świat jest nierzeczywisty, spacerował z jednym ze swych przyjaciół, człowiekiem wielkiej logiki, prawie sceptykiem. Podniósł on kamień z drogi i uderzył Bereleya mocno w stopę. Ten krzyknął, krew napłynęła, a sceptyk zapytał: "Świat jest nierzeczywisty? Mówisz, że świat jest nierzeczywisty? To dlaczego krzyczysz? Ten kamień jest nierzeczywisty? Dlaczego trzymasz się za nogę i widać ból na twojej twarzy? To wszystko jest nierzeczywiste".
Ten typ człowieka nie może zrozumieć, co Budda ma na myśli, gdy powiada, że świat jest mirażem. On nie mówi, że możesz przechodzić przez ściany. Nie mówi, że możesz jeść kamienie i nie będzie różnicy, czy jesz chleb czy kamienie. On tego nie mówi. Mówi, że istnieje pewna rzeczywistość, którą kiedyś poznasz, a tak zwana rzeczywistość po prostu blednie, staje się nierzeczywista. Dopiero wtedy pojawia się porównanie twojej wizji z wyższą rzeczywistością.
We śnie marzenia senne są prawdziwe. Śnisz co noc, a co rano mówisz, że to było nierzeczywiste. a gdy wieczorem znowu zasypiasz, sen staje się prawdziwy. Trudno jest we śnie pamiętać, że to tylko sen, rano jest to łatwiejsze. Co się dzieje? Jesteś takim samym człowiekiem. We śnie jest tylko jedna rzeczywistość. Jak ją porównać? Jak powiedzieć, że jest nierzeczywista? Z czym ją porównać? Jest jedyną rzeczywistością. Jest tak nierzeczywista jak wszystko inne, więc nie ma porównania. Rano, gdy otwierasz oczy, jest inna rzeczywistość. Możesz wtedy mówić, że sen był nierzeczywisty, staje się taki w porównaniu z tą rzeczywistością.
Następuje przebudzenie - w porównaniu z rzeczywistością tego przebudzenia, cała ta rzeczywistość staje się nie rzeczywista.
Tej nocy po raz pierwszy zrozumiałem znaczenie słowa maya. Nie żeby nie znał tego słowa wcześniej, żebym nie zdawał sobie z niego sprawy. Tak samo jak ty zdawałem sobie sprawę z jego znaczenia, ale nigdy go nie rozumiałem. Jak masz zrozumieć, nie znając doznania? Tej nocy inna rzeczywistość otworzyła swe drzwi, dostępny stał się inny wymiar. Nagle pojawiła się inna rzeczywistość, odrębna rzeczywistość, nazwij ją rzeczywiście prawdziwą albo jakkolwiek inaczej. Nazwij ją Bogiem, prawdą, dhamma, Tao, czymkolwiek. Ona nie ma nazwy. Istniała tak przezroczysta i zarazem tak wyrazista, że można byłoby ją dotknąć. Prawie się dusiłem w tym pokoju. Było tego za wiele, nie byłem w stanie wszystkiego wchłonąć.
Pojawiła się we mnie głęboka chęć, aby wybiec z pokoju, wyjść na otwarty teren, ponieważ dusiłem się. Było tego za wiele! Zabijało mnie to! Gdybym jeszcze kilka chwil pozostał, udusiłbym się, tak by to wyglądało. Wybiegłem z pokoju, prosto na ulicę. Po prostu była wielka chęć znalezienia się pod niebem z gwiazdami, drzewami, ziemią...chęć bycia z naturą. Natychmiast takie wielkie zjawisko. Nawet niebo jest za małe na to wielkie zjawisko. Ono jest większe niż niebo. Nawet niebo nie może być jego granicą. Poczułem się swobodniej.
Poszedłem do najbliższego ogrodu. Był to zupełnie nowy chód, jakby znikła grawitacja. Szedłem albo biegłem, albo unosiłem się w powietrzu, trudno to było ocenić. Nie było grawitacji. Nie czułem swego ciężaru, jakby unosiła mnie jakaś energia. Byłem w rękach jakiejś innej energii.
Po raz pierwszy mnie byłem samotny, po raz pierwszy nie byłem indywidualnością, kropla wpadła do oceanu. Teraz cały ocean był mój, byłem oceanem. Nie było ograniczeń. Pojawiła się ogromna siła, jakbym mógł zrobić, co tylko zechcę. Nie było mnie, była tylko ta siła.
Wszedłem do ogrodu, do którego chodziłem codziennie. Ogród był zamknięty na noc. Było późno, prawie pierwsza w nocy. Ogrodnicy pewnie mocno spali. Musiałem wejść jak złodziej, wspiąć się na bramę. Coś ciągnęło mnie do ogrodu. Nie mogłem się powstrzymać. Po prostu unosiłem się z prądem tego, co się działo.
To właśnie mam na myśli, gdy wciąż powtarzam: "Unoś się z prądem rzeki, nie walcz z rzeką". Byłem odprężony, pozwalałem na to, co się działo. Nie było mnie, "było" to, możesz nazwać to Bogiem - Bóg tam był. Wolę nazywać to "to", gdyż Bóg to też słowo wymyślone przez człowieka, które zostało zbrukane nadmiernym używaniem, zostało zbezczeszczone przez wielu ludzi. Chrześcijanie, hindusi, mahometanie, księża i politycy - wszyscy zepsuli to piękne słowo. Będę więc nazywał to "to". To było, a ja unosiłem się razem z tym...jak na fali.
Kiedy wszedłem do ogrodu, wszystko stało się świetliste, wszędzie tylko błogość, błogosławieństwo. Po raz pierwszy zobaczyłem drzewa, ich zieleń, życie i płynące w nich soki. Cały ogród spał, drzewa też. Ale ja widziałem cały ten ogród żywy, nawet małe źdźbła trawy były tak piękne.
Rozejrzałem się. Jedno drzewo było ogromnie świetliste - maulshree. Przyciągało mnie do siebie. Nie wybrałem go, to Bóg je wybrał. Podszedłem do tego drzewa i usiadłem pod nim. Gdy tak siedziałem, wszystko zaczęło się uspokajać. Cały wszechświat stał się błogosławieństwem.
Trudno powiedzieć, jak długo byłem w tym stanie. Gdy wróciłem do domu, była czwarta rano, musiałem więc być tam przynajmniej trzy godziny, ale trwało to w nieskończoność. Nie miało to nic wspólnego z czasem zegarowym. Było bezczasowe.
Te trzy godziny stały się całą wiecznością, nieskończoną wiecznością. Nie było czasu, nie było jego wpływu, tylko dziewicza rzeczywistość, niezepsuta, nietknięta, niemierzalna.
Tego dnia coś się stało, co trwa dotąd, nie jako ciąg dalszy, ale wciąż jest gdzieś w tle wszystkiego. Nie jest to coś trwałego, dzieje się to raz po raz w każdej chwili. To cud każdej chwili.
Od tamtej nocy nigdy już nie byłem w ciele. Unoszę się wokoło niego. Stałem się ogromnie potężny, a równocześnie bardzo kruchy. Stałem się bardzo silny, ale nie jest to siła Muhammada Alego. Nie jest to siła skały, ale kwiatu róży, kruchego w jego sile, wrażliwego i delikatnego.
Skała będzie zawsze, kwiat może w każdej chwili odejść. Jednak kwiat jest silniejszy od skały, ponieważ jest bardziej żywy. Albo siła kropli rosy na źdźble trawy lśniąca w porannym słońcu - tak piękna, tak cenna, a w każdej chwili może się ześliznąć. Jest tak niezrównana w swoim wdzięku, ale gdy przyjdzie delikatny powiew wiatru, kropla rosy może spłynąć po źdźble, zniknąć na zawsze.
Buddowie mają pewną siłę, która jest nie z tego świata. Ich siłą jest miłość...jak kwiatu róży lub kropli rosy. Ich siła jest bardzo krucha, wrażliwa. To siła życia, nie śmierci. Ta siła nie zabija, ale stwarza. Nie jest to siła przemocy i agresji, ale współczucia. Nigdy więcej nie byłem w ciele. Po prostu unoszę się wokoło niego. To dlatego mówię, że to był ogromny cud. Z każdą chwilą jestem zaskoczony, że nadal żyję, a powinno mnie tu nie być. W każdej chwili powinienem odejść, a nadal tu jestem. Co rano otwieram oczy i mówię: "Więc znowu tu jestem?" Wydaje się to prawie niemożliwe. Ten cud trwa.
Parę dni temu ktoś powiedział: "Osho, stajesz się tak kruchy, delikatny, wrażliwy na zapachy oliwki do włosów i szamponów, że pewnie nie będziemy mogli cię zobaczyć, dopóki wszyscy nie będziemy łysi". Nie ma nic złego w łysinie, łysina jest piękna! Tak jak czarne jest piękne, tak samo łysina jest piękna. Taka jest prawda i trzeba o tym pamiętąć.
Jestem kruchy, delikatny i wrażliwy, i w tym tkwi moja siła, Jeśli rzucisz kamieniem w kwiat, kamieniowi nic się nie stanie, ale kwiatu już nie będzie. A jednak nie możesz powiedzieć, że kamień jest silniejszy niż kwiat. Kwiat odejdzie, ponieważ był żywy. Z kamieniem nic się nie stanie, ponieważ kamień jest martwy. Kwiat odejdzie, bo nie ma mocy niszczenia. Kwiat po prostu zniknie i ustąpi miejsca kamieniowi. Kamień ma siłę niszczenia, ponieważ jest martwy.
Pamiętaj od tamtego dnia nigdy tak naprawdę nie byłem w ciele, łączy mnie z nim tylko delikatna nić. Jestem cały czas zaskoczony, że w jakiś sposób Całość chce, abym tu był, ponieważ nie trzymam się tu własną siłą. Nie jestem tu już z mojej woli. To wola Całości mnie tu utrzymuje, pozwala mi pozostać odrobinę dłużej na tym brzegu. Może całość chce przeze mnie dzielić się czymś z tobą.
Od tamtego dnia świat jest nierzeczywisty. Objawił się inny świat. Gdy mówię, że świat jest nierzeczywisty, nie mam na myśli, że te drzewa są nierzeczywiste. te drzewa są absolutnie prawdziwe, ale nierzeczywiste jest to, w jaki sposób ty je widzisz. Nie są one nierzeczywiste, istnieją w Bogu, w absolutnej rzeczywistości, ale przez to, jak je widzisz, nigdy ich nie zobaczysz. Widzisz coś innego, miraż. Tworzysz wokół siebie swój własny sen i dopóki nie zostaniesz przebudzony, dalej będziesz śnił. Świat jest nierzeczywisty, gdyż świat, który znasz, jest światem twoich snów. Gdy sen odpadnie i spotkasz bezpośrednio świat, który istnieje, pojawi się ten prawdziwy świat.
Nie ma dwóch oddzielnych rzeczy - Boga i świata. Bóg jest światem, jeżeli masz oczy, czyste oczy, bez kurzu swoich snów, bez mgły, Jeśli masz czyste oczy, wyrazistość spojrzenia i postrzeganie, jest tylko Bóg.
Gdzieś Bogiem jest zielone drzewo, gdzieś indziej Bogiem jest świecąca gwiazda, kukułka, kwiat, dziecko albo rzeka - tylko Bóg jest. Kiedy zaczynasz widzieć, tylko Bóg jest.
Wszystko co teraz widzisz, nie jest prawdą, jest projektowanym kłamstwem. takie jest znaczenie mirażu. Kiedy zobaczysz, nawet na ułamek sekundy, gdy zdołasz zobaczyć, pozwolisz sobie zobaczyć, wszędzie znajdziesz ogromne błogosławieństwo - w chmurach, słońcu i na ziemi.
To piękny świat. Ale ja nie mówię o twoim świecie, mówię o moim świecie. Twój świat jest bardzo brzydki, tworzy go jaźń, twój świat jest światem projekcji. Używasz prawdziwego świata jako ekranu i rzutujesz na niego swoje pomysły.
Gdy mówię, że ten świat jest prawdziwy i ogromnie piękny, że jest nieskończenie świetlisty, jest światłem i rozkoszą, świętowaniem, mam na myśli mój świat - albo twój świat, jeżeli porzucisz swoje sny.
Tej nocy stałem się pusty i stałem się pełny. Stałem się nie-egzystencjalny, tej nocy stałem się egzystencją. Umarłem i odrodziłem się. Ale ten, kto się odrodził, nie ma nic wspólnego z tym, który zmarł, nie ma tu ciągłości. Na powierzchni wygląda na to, że ciągłość trwa, ale tak nie jest. Ten, który umarł, umarł zupełnie, nic z niego nie pozostało.
Poznałem wiele innych śmierci, ale w porównaniu z tą nic one nie znaczyły, były śmierciami częściowymi.
Czasami umiera ciało, czasami umiera część umysłu albo część ego, ale osoba pozostaje. Wiele razy odnawiana, ozdabiana, odrobinę zmieniana tu i tam, ale pozostaje, ciągłość trwa.
Tej nocy śmierć była totalna. Była to randka ze śmiercią i z Bogiem równocześnie.
Oświecenie to bardzo indywidualny proces. Ta indywidualność staje się przyczyną wielu problemów. Przede wszystkim nie ma stałych etapów, przez które trzeba koniecznie przejść. Każdy przechodzi inne etapy, ponieważ każdy w ciągu wielu żywotów zebrał różne uwarunkowania.
Nie chodzi więc o oświecenie, ale o uwarunkowania, które cię ukształtują. Każdy ma inne uwarunkowania, więc ścieżki dwóch osób nigdy nie będą takie same. Dlatego wciąż podkreślam, że nie ma autostrady, są tylko ścieżki, a i te nie są przygotowane. By je odnaleźć, musisz nimi przejść. Tworzysz je, gdy nimi podążasz. To twoje przejście tworzy ścieżkę.
Mówi się, że ścieżka do oświecenia jest jak lecący ptak: nie zostawia żadnych śladów, nikt nie może podążyć śladami ptaka. Każdy ptak musi stworzyć własne ślady, ale znikną one natychmiast po jego przelocie. Podobnie nie może istnieć przywódca i wierny. To dlatego mówię, że ludzie tacy, jak Jezus, Mojżesz, Mahomet, Krishna, nic nie wiedzą o oświeceniu - ci, którzy mówią: "Uwierz mi i idź za mną".
Gdyby poznali, takie słowa byłyby niemożliwe. Kto stał się oświecony, ten wie, że nie pozostają żadne ślady, więc nawoływanie: "Pójdźcie za mną" jest po prostu absurdalne.
To, co stało się ze mną, nie musi stać się z nikim innym. Możliwe, że można zachować normalność i nagle stać się oświeconym.
Jeżeli w pokoju będzie pięćdziesięciu ludzi i wszyscy pójdą spać, każdy będzie miał własny sen. Nie możesz śnić wspólnego snu, to niemożliwe. Twój sen będzie tylko twój, a mój będzie tylko mój, będziemy w innych miejscach, w innych snach. Ja się obudzę w pewnym etapie mojego snu, ty w pewnym etapie swojego. Jak mogą one być takie same?
Oświecenie to nic innego jak przebudzenie. Dla człowieka oświeconego wszystkie nasze żywoty to tylko sny. Mogą być dobre albo złe, koszmary albo sny bardzo dore i piękne, ale wszystkie są tylko snami.
Zawsze możesz przebudzić się w każdej chwili. Czasem możesz podjąć wysiłek, aby się przebudzić. Możesz mieć sny, w których próbujesz krzyczeć, ale nie jesteś w stanie. Chcesz przebudzić się i wstać z łóżka, ale się nie udaje, całe twoje ciało jest jakby sparaliżowane.
Rano budzisz się i śmiejesz się z tego, ale w śnie nie było z czego się śmiać. Wszystko było naprawdę poważne. Ciało było prawie martwe, nie mogłeś poruszać dłońmi, mówić ani otworzyć oczu. Wiedziałeś, że wszystko skończone! Rano na nic nie zwracasz uwagi, nawet się nie zastanawiasz nad tym, co się działo. Wiesz, że to był sen i traci to znaczenie. Obudziłeś się i nie ma znaczenia, czy był to dobry sen czy zły.
To samo jest z oświeceniem. Wszystkie metody są po to, aby stworzyć sytuację, w której twój sen zostanie przerwany. Dopóki jesteś przywiązany do snów, przyjdą inne, jeden za drugim. Gdy śpisz głębokim snem, przyjdą kolejne. Ale wszystkie metody są po to, aby tobą wstrząsnąć, abyś się przebudził. Nie ma znaczenia, kiedy się to stanie.
Tak więc moje "załamanie i przełom" nie muszą zdarzyć się każdemu. Tak stało się ze mną. Były ku temu powody. Pracowałem w samotności nad sobą, bez przyjaciół i innych podróżujących, bez komuny. gdy podejmujesz tę pracę w samotności, musisz wpaść w wiele tarapatów, gdyż są chwile, które można nazwać ciemnymi nocami duszy. Tak ciemnymi i niebezpiecznymi, że wygląda na to, że to twój ostatni oddech, jakby nadeszła już śmierć. To doznanie powoduje załamanie nerwowe.
W obliczu śmierci, gdy nikt cię nie wspiera i nie dodaje odwagi...nie ma nikogo, kto powiedziałby, żebyś się nie martwił, że to wszystko minie...Albo: "To tylko koszmar, ranek jest już blisko. Im ciemniejsza noc, tym bliższy wschód słońca. Nie martw się". Nie ma nikogo, komu można byłoby zaufać, kto tobie zaufa - i to był powód załamania nerwowego. Nie było ono szkodliwe, wyglądało tak wtedy, ale ciemna noc szybko minęła i nastał wschód słońca, a załamanie stało się przełomem.
U każdego będzie działo się to inaczej. Tak samo jest po oświeceniu: ekspresja oświecenia będzie inna i to też tworzy wielkie trudności.
To pierwsze stworzyło wielką trudność. Gdybym miał stworzyć jakąś religię, jej podstawą byłoby to, że ktokolwiek, kto staje się oświecony, najpierw musi przejść załamanie nerwowe, dopiero potem może nastąpić przełom. Tak powstają wszystkie religie: jednostki narzucają swe przeżycia całej ludzkości, nie uwzględniając niepowtarzalności każdego człowieka. Po oświeceniu jest taki sam problem. Mahavira był nagi, dlatego wierni Mahaviry od dwudziestu pięciu wieków, ci którzy idą za nim w najwyższym stopniu oddania, też są nadzy. Nagość stała się absolutnie konieczna. Dżiniści nie uznają Buddy za oświeconego, ponieważ on nie jest nagi! Przeżycie pojedynczego człowieka stały się uniwersalnym wyznacznikiem - to także jest błędne.
To, co stało się z Mahavirą, było jego własnym rozkwitem. Naprawdę był jednym z najpiękniejszych ludzi kiedykolwiek żyjących i szkoda byłoby, gdyby używał ubrania. Jego ciało było po prostu godne oglądania.
Był synem króla, a jego ojciec był wielce zainteresowany sztuką indyjskich zapasów i przygotowywał do nich Mahavirę. Chciał, by jego syn został mistrzem całego kraju. Mogło tak się stać, bo jego ciało było niemal stalowe. Tak go wychowywano, że przez całą dobę, dzień po dniu, poświęcał się jednej rzeczy - dążeniu do mistrzostwa kraju w zapasach. Jego ciało było do tego przygotowane. Miało odpowiednie proporcje, dbano o każdy jego cal. Trenowali z nim wielcy zapaśnicy, masowali go, uczeni dawali mu zioła i leki, był więc przygotowany na każdy możliwy sposób. I wtedy Mahavira wyrzekł się świata. Zamiast zostać zapaśnikiem stał się człowiekiem medytującym, A gdy dostąpił oświecenia, zrzucił ubranie. Miał tylko jedno ubranie, którego używał do osłaniania ciała, a po oświeceniu, gdy schodził ze wzgórza, żebrak poprosił go, żeby mu coś dał, bo było zimno, a on nie miał nic. Mahavira popatrzył na siebie: miał tylko jeden szal, rozdarł go więc na dwie części, jedną dał żebrakowi, a połowę zatrzymał dla siebie. Nie wystarczyło to do okrycia ciała, a gdy schodził ze wzgórza w dolinę, tkanina została pochwycona przez kolce krzewów różanych. Mahavira spojrzał i roześmiał się: "Tego już za wiele! Nigdy nikomu niczego nie odmówiłem, więc i ty możesz zatrzymać tę połowę. Dla mnie i tak jest bezużyteczna. Szkoda, że zostawiłem temu żebrakowi tylko połowę, bo co on z nią zrobi? Nie okryje się, skoro i mnie się to nie udało. Zatrzymaj więc ją. Może będzie tędy przechodził i weźmie sobie drugą część szaty". I tak Mahavira stał się nagi.
Cieszył się porannym słońcem i chłodnym powietrzem w gorącym kraju, w najgorętszej części Indii, w Bahirze. Czuł się tak lekko, że pomyślal: "Co mi więcej potrzeba?" Nigdy nikogo o nic nie prosił. Dawał wszystko, o co ktokolwiek poprosił, ale sam nigdy nikogo o nic nie prosił. Pozostał nagi. To nie musi być etap przez, który każdy oświecony musi przejść. Budda nigdy nie był nagi, Lao Tzu ani Kabir też nie.
Dla religii było to wielkim problemem. Religie nie mogą zaakceptować innych oświeconych z błahych przyczyn - ponieważ oni nie pasują do ich wyobrażeń. Musisz pasować do jakiejś koncepcji, a ta koncepcja wywodzi się od ich założyciela. A ponieważ nikt nie może do niej pasować, każdego innego uznaje się za nieoświeconego.
Oświecenie jest bardzo indywidualną pieśnią, zawsze nieznaną, zawsze nową, zawsze jedyną w swoim rodzaju. Nigdy się nie powtarza. Dlatego nigdy nie porównuj dwóch oświeconych ludzi, bo będziesz musiał skrzywdzić jednego, drugiego albo obu. I nie miej żadnej koncepcji. Pamiętaj tylko o tych bardzo płynnych cechach. Mówię "płynne cechy", a nie jakieś ustalone wyznaczniki.
Każdy oświecony ma pewną głęboką ciszę, prawie namacalną. Ci którzy są otwarci i przyjmujący, w jego obecności stają się cisi. Ma on wielkie zadowolenie bez względu na to, co się zdarza.
Człowiek oświecony nie ma już żadnych pytań - nie chodzi o to, że zna wszystkie odpowiedzi, tylko że wszystkie pytania się rozpłynęły. W tym stanie całkowitej ciszy, nie-umysłu, może on odpowiadać na każde pytanie z ogromną głębią. Nie potrzebuje przygotowania. On sam nie wie, co powie, przychodzi to spontanicznie, czasami zaskakuje sam siebie. Nie oznacza to, że ma w sobie gotowe odpowiedzi. Nie ma żadnych odpowiedzi. nie ma żadnych pytań. Ma po protu jasność, światło, które może zostać skupione na dowolnym pytaniu i nagle jasne stają się wszystkie implikacje tego pytania oraz wszystkie możliwości jego odpowiedzi.
Czasem pytasz o coś, a człowiek oświecony odpowiada coś innego. Zdarza się tak, ponieważ nie jesteś świadomy implikacji własnego pytania. On nie odpowie tylko na twoje słowa. Odpowie "tobie". Odpowie umysłowi, który wyprodukował pytanie. Wiele razy zrozumiesz swoje pytanie po raz pierwszy wtedy, gdy otrzymasz na nie odpowiedź, ponieważ nie byłeś świadomy tego wymiaru, nie zdawałeś sobie sprawy ze swojego własnego umysłu, z własnej nieświadomości, z tego, skąd pojawiły się słowa.
Człowiek oświecony nie ma odpowiedzi, nie ma świętych pism ani cytatów. Jest po prostu dostępny, odpowiada jak lustro, z pewną intensywnością i totalnością.
Dlatego są to płynne cechy, a nie kryteria. Nie patrz na drobiazgi, na to, co je albo w co się ubiera, gdzie żyje - to nie ma znaczenia. Po prostu patrz na jego miłość, na jego współczucie i ufność. Nawet jeśli nadużyjesz jego ufności, nie zmieni to jej. Nawet jeśli nadużyjesz jego współczucia, oszukasz jego miłość, nie będzie to miało znaczenia - będzie to twój problem. Jego ufność, współczucie i miłość pozostaną takie same.
Jedynym staraniem takiego człowieka jest to, jak sprawić, by inni ludzie dostąpili przebudzenia. Bez względu na to co robi, jest to jedynym celem każdego jego działania - jak sprawić, by ludzie byli coraz bardziej przebudzeni, bo przez przebudzenie poznał najwyższą błogość życia.
Dołączył: 22 Sty 2011 Posty: 144
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 20:37, 24 Lip '12
Temat postu:
o matko kochana!!!
chemik87, ja Cie bardzo proszę, nie cytuj moich wypowiedzi z czasów, kiedy odmóżdżyłam się do tego stopnia, poza którym jest już tylko obłęd
"oświecenie"=cofnięcie się w rozwoju umysłowym do takiego etapu okresu prenatalnego, w którym zaczynają kształtować się pierwsze komórki mózgowe nic tylko praktykować medytacje, a potem mantrować "a guuuu, a giiiii"
Dołączył: 23 Lut 2009 Posty: 940
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 21:04, 24 Lip '12
Temat postu:
Cytat:
"oświecenie"=cofnięcie się w rozwoju umysłowym do takiego etapu okresu prenatalnego, w którym zaczynają kształtować się pierwsze komórki mózgowe nic tylko praktykować medytacje, a potem mantrować "a guuuu, a giiiii"
wreszcie znalazł się ktoś, kogo naprawdę oświeciło
_________________ nie konwersuje z babochłopami.
*miarą twojej wiedzy jest zasięg twojej intuicji* astrit
Dołączył: 08 Gru 2007 Posty: 133
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 18:44, 25 Lip '12
Temat postu:
Aza napisał:
o matko kochana!!!
chemik87, ja Cie bardzo proszę, nie cytuj moich wypowiedzi z czasów, kiedy odmóżdżyłam się do tego stopnia, poza którym jest już tylko obłęd
"oświecenie"=cofnięcie się w rozwoju umysłowym do takiego etapu okresu prenatalnego, w którym zaczynają kształtować się pierwsze komórki mózgowe nic tylko praktykować medytacje, a potem mantrować "a guuuu, a giiiii"
Pani od 10:07 w białej koszulce chyba daje popis tego o czym jest mowa Nie zaprzeczaj chociaż, że to nie Ty z tych starych czasów Jak Lesio Maleszka zostawiłaś po sobie ślady i zostałaś rozszyfrowana po e-mailach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa) Strona: « 1, 2
Strona 2 z 2
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz moderować swoich tematów