CEL UŚWIĘCA TRUPY
by Jerzy Ulicki-Rek » 19 May 2010 12:24 am
CEL UŚWIĘCA TRUPY
2010-05-16
I po co te nerwy, pomówienia, domniemania, snucie najbardziej absurdalnych hipotez oraz szczucie Polaków "prawdziwych" przeciwko "nieprawdziwym", realizowane skutecznie przez żydowskich agitatorów? Od momentu wysłuchania pierwszej informacji o katastrofie pod Smoleńskiem do chwili obecnej nie miałem i nadal nie mam cienia najmniejszych wątpliwości, kto zabił Lecha Kaczyńskiego. Moja, niczym niewzruszona, odpowiedź brzmi: on sam. A ściślej - zabiła go iście chazarska nienawiść do Rosjan i przekonanie, że przy użyciu polskich szabas-gojów da jej w Katyniu upust daleko większy, niż wtedy, gdy ruszył na odsiecz żydowskim namiestnikom Gruzji, cokolwiek pochopnie przekonanym o powodzeniu swojej akcji zbrojnej przeciwko Rosji.
Niestety, nie wyszło. "Rzeczpospolita" straciła urzędującego prezydenta, a wraz z nim blisko setkę towarzyszących mu osób. Skłamałbym pisząc, że wszystkich żałuję w równym stopniu. A już w najmniejszym dowódców poszczególnych wojsk, którzy uznali za konieczne podlizać się swojemu zwierzchnikowi i zameldować w komplecie na pokładzie tego samego samolotu.
Jako były żołnierz służby zasadniczej, który spełnił swój patriotyczny obowiązek na początku lat 70-ych ubiegłego wieku w jednostce łączności Marynarki Wojennej w Wejherowie, nigdy nie darzyłem specjalnym szacunkiem kady zawodowej lecz widzę, że trepy NATO-wskie są jeszcze bardziej tępe od trepów z Układu Warszawskiego. Pierwsi do defilad, pokazówek i odznaczeń, ostatni do porządnego szkolenia i wysiłku w doskonaleniu wojskowego rzemiosła. Nic dziwnego, że w chwilach krytycznych - takich choćby jak moment lądowania TU-154 pod Smoleńskiem - naszym wybitnym pilotom, co to "i na drzwiach od stodoły polecą", pozostaje jedynie wzywanie imienia Pana Boga. Niestety, zwykle nadaremno...
Oczywista oczywistość winy Lecha "Spieprzaj Dziadu" Kaczyńskiego w dokonaniu zbiorowego samobójstwa na rosyjskiej ziemi stoi w jawnej sprzeczności wobec narastającego amoku sPiSkowców, umiejętnie podsycanego przez medialne imperium o. Rydzyka oraz agitacyjne gudłajstwo (Wildstein, Pospieszalski, Janecki, Sakiewicz, Ziemkiewicz) z nieograniczonym dostępem do publicznej telewizji i radia. Nie ma dnia, abym w swojej poczcie elektronicznej nie otrzymywał coraz bzdurniejszych hipotez mających przekonać, że za katastrofą pod Smoleńskiem stoi putinowska bezpieka.
Gdy jednak próbuję podążyć tym tropem, wysuwając domniemanie, że FSB, i owszem, mogła maczać palce w kwietniowej tragedii lecz tylko jako podwykonawca działający na zlecenie służb znacznie bardziej wpływowych, szczególnie Mossadu, wówczas sPiSkowcy nabierają wody w usta i patrzą na mnie jak na kogoś, kto w praktycznej interpretacji spiskowej teorii dziejów posuwa się stanowczo za daleko.
A niby dlaczego? Stara maksyma łacińska - niemal zawsze sprawdzalna w praktyce wymiaru sprawiedliwości - mówi, że ten popełnił zbrodnię komu przyniosła korzyść (w oryginale: "Cui prodest scelus, is fecit"). Dla Rosji śmierć prezydenta RP, znanego wprawdzie ze swojej organicznej nienawiści do tego państwa, lecz nie mającego żadnych szans na reelekcję byłaby rozwiązaniem najgorszym z możliwych. Widać to zresztą teraz, po zmasowanych atakach rusofobów - głównie antysłowiańskiego, czyli żydowsko-chazarskiego chowu - na naszego wschodniego sąsiada. W tych atakach nie brak nawet plugawienia pamięci około 600 tysięcy Rosjan poległych na obcej dla siebie ziemi w walce z Niemcami, którzy co przypominam wielu durniom, zwłaszcza "repatriantom" zza Buga - nie wysyłali Polaków do Kazachstanu lecz do piachu, czyli ostatecznie i bezpowrotnie.
Z korzyściami dla Mossadu, a ściślej - jego syjonistycznych mocodawców, rzecz wygląda zgoła odwrotnie. W kontekście zbliżających się wyborów prezydenckich i ich spodziewanych wyników, żywy Lech "Spieprzaj dziadu" Kaczyński jawił się jako oczywisty trup polityczny. Co gorsze, ten sam los - po przegranych wcześniej wyborach parlamentarnych - czekał Prawo i Sprawiedliwość. Istniało zatem poważne ryzyko, że Platforma Obywatelska - również kontrolowana przez syjonistów - będzie miała za konkurenta nie jakąś kolejną mutację Unii Wolności (aby utrzymać szabas-gojów w przekonaniu, że demokracja ma się dobrze) lecz partię z dominującym elektoratem patriotycznym, w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Po prostu, ludzie pamiętający, wcześniejsze wyczyny PiS (zasadny skrót od Prowokacje i Spiski) oraz widzący, jak PO - silna trójwładzą premierowską, parlamentarną i prezydencką - bezkarnie realizuje cele żydokomuny niemieckiej, mogliby w końcu powiedzieć koczownikom i przybłędom "DOSYĆ!".
Katastrofa pod Smoleńskiem definitywnie likwiduje takie zagrożenie. Dotychczasowy prezydent, choć trup w sensie biologicznym zyskał na wartości wielokrotnie. Lech "Spieprzaj Dziadu" Kaczyński przeistoczył się cudownie w Lecha "Santo Subito" Kaczyńskiego. Notowania PiS i jego lidera Jarosława Kaczyńskiego, wyznaczonego na nowego pretendenta do urzędu prezydenta 3/4 RP, skoczyły w górę równie gwałtownie jak gwałtownie spadał na smoleński las TU-154. Wystarczyło umiejętnie wykorzystać typową dla Słowian uczuciowość, zaprzęgnąć do pracy dyspozycyjnych agitatorów (także w sutannach) i nagle - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - najbardziej zażydzona z istniejących partii, stała się partią najbardziej "polską i patriotyczną". Przypominam jeszcze raz sPiSkowcom: ten popełnił zbrodnię, komu przyniosła korzyść.
Osobnego potraktowania wymaga analiza zaskakującej zmiany stosunku wielu setek tysięcy obywateli RP - etnicznych Polaków nie wyłączając - do Lecha "Spieprzaj dziadu" Kaczyńskiego. Ta zmiana - widoczna bezpośrednio, na własne oczy i uszy - pozwala mi lepiej zrozumieć fenomen fascynacji oraz stawiania na piedestały niejakiego Józefa Piłsudskiego, litewskiego przybłędy z pochodzenia, który przez wnikliwych badaczy historii (nie mylić z "historykami") znany jest m.in. jako agent austriacko-niemiecki o pseudonimie "Ziuk", tchórz (dezercja przed Bitwą Warszawską), zakompleksiony żołdak (samozwańczy awans na marszałka) i usłuszne narzędzie żydomasonerii (m.in. przewrót z maja 1926).
Pozostając odporny na żydowską agitację, czuję się w obowiązku przypomnieć Polakom oczadziałym - przyjmijmy, że chwilowo - przez sPiSkowców, oczywiste FAKTY. Otóż, niepodważalną i - niestety - nieodwracalną zasługą Lecha Santo Subito Kaczyńskiego jest m.in.:
Po pierwsze:
Ratyfikowanie Traktatu Lizbońskiego, likwidującego ostatecznie resztki suwerenności Polski i oddającego ją w pacht żydo-masonom z Brukseli. Teraz mamy np. prezydenta UE, o którego wyborze nie decydowali nawet europarlametarzyści, cóż zatem mówić o szeregowych Europejczykach. Kto tego nie pamięta, ten żyd lub szabas-goj z obrzezanym mózgiem.
Po drugie:
Skuteczne - przy użyciu spolegliwego narzędzia o personaliach Marek Jurek - wniesienie pod obrady Sejmu i przegłosowanie uchwały gwarantującej Żydom przekazanie polskiej ziemi. Wprawdzie jej wartość ma wynieść "tylko" jedną piątą z 65 mld dolarów, jakich żądają od nas hochsztaplerzy ze Światowego Kongresu Żydów lecz kto powiedział, że na tym skończą? Przy okazji - czym wytłumaczyć chwalenie się tym rabunkiem przez Lecha "Santo Subito" Kaczyńskiego podczas jego wizyt w Izraelu i USA? Kto tego nie pamięta, ten żyd lub szabas-goj z obrzezanym mózgiem.
Po trzecie:
Aktywny współudział w likwidacji polskiej armii na rzecz stworzenia zawodowych najemników - bandytów opłacanych z naszych pieniędzy po to, aby napadać na kraje, które nigdy Polsce nie zagrażały (Irak, Afganistan). Realizacja żydowskich geszeftów także w tym wypadku okazała się dla nowego lokatora Wawelu ważniejsza od bezpieczeństwa Polski. Kto tego nie pamięta, ten żyd lub szabas-goj z obrzezanym mózgiem.
Po czwarte:
Wstrzymanie ekshumacji Żydów, zamordowanych w 1941 roku w Jedwabnem. Przypomnijmy, że głupszy z bliźniaków uczynił to jeszcze jako prokurator generalny RP. Powód? Otóż istniało realne "zagrożenie", że czaszki ofiar będą nosiły ślady postrzałów z broni, którą dysponowali tylko Niemcy. Dzięki decyzji Lecha "Santo Subito" Kaczyńskiego obowiązującą pozostała wersja o mordzie dokonanym przez Polaków, szeroko rozpowszechniana w świecie przez żydowskie media i wykorzystywana przez syjonistów do lansowania tezy o polskim antysemityźmie. Nie tylko zresztą przez syjonistów. Dość wspomnieć wystąpienie urzędującego wówczas prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego vel Stolzmana, który obciążył tą zbrodnią Polaków i w naszym imieniu przepraszał za nią syjonistów. Kto tego nie pamięta, ten żyd lub szabas-goj z obrzezanym mózgiem.
Po piąte:
Przypisywanie zbrodni katyńskiej nie jej faktycznym realizatorom, czyli żydom z NKWD (na czele z jego szefem Ławrientijem Berią) lecz Rosjanom przy jednoczesnym przemilczeniu daleko większych i okrutniejszych zbrodni dokonanych na Polakach przez Ukraińców (Wołyń) i Litwinów (Ponary). To kolejny przykład bardzo kiepsko skrywanej, typowo chazarskiej nienawiści Lecha "Santo Subito" Kaczyńskiego do Rosjan. Kto tego nie pamięta, ten żyd lub szabas-goj z obrzezanym mózgiem.
Niestety, nie wiemy o wszystkich antypolskich dokonaniach "wielkiego patrioty i Polaka". Niektóre wypływają dopiero teraz. Ot, choćby w kondolencjach wystosowanych przez naczelnego rabina RP, który nie tylko nazwał L. Kaczyńskiego wielkim przyjacielem Żydów ale także - o czym nie wiedziałem - przypomniał jego jednoznaczny sprzeciw wobec międzynarodowej rezolucji potępiającej zbrodnie Izraela w Strefie Gazy. Uczynił to - podkreślmy - jako jedyny spośród przywódców państw europejskich.
Niech nikt, a zwłaszcza sPiSkowcy, nie próbuje też przekonać mnie do L. Kaczyńskiego jako katolika. Zbyt dobrze pamiętam jego rechot i oklaski w warszawskim kościele, gdy usłyszał o rezygnacji abp. Wielgusa z kierowania archidiecezją warszawską. Z katolicką wiarą - mimo usilnych wysiłków żydowskich przechrztów robiących za duszpaszterzy - nie da się także pogodzić wprowadzonej przez eks-prezydenta uroczystości corocznego zapalania w Belwederze menory, symbolu żydowskiej nienawiści do nie-żydów oraz pisemnie wyrażonej radości z okazji reaktywowania w Polsce żydo-masońskiej loży Bnai Brith, szczególnie zasłużonej w bezwzględnym zwalczaniu katolicyzmu.
I jeszcze jedno. Drugorzędna to wprawdzie rzecz, zwłaszcza w zestawieniu z jawnie antypolskimi działaniami Lecha "Santo Subito" Kaczyńskiego lecz ilekroć słyszę o nim jako człowieku miłym, ciepłym i życzliwym ludziom tylekroć otwiera mi się w kieszeni scyzoryk. Czyżby słynne "spieprzaj dziadu" adresowane do warszawskiego emeryta lub określanie dziennikarki mianem "czerwonej małpy" było wytworem wrażych knowań Putina i jego służb?
Swoją drogą, co za sukinsyn podmienił nam w Smoleńsku prezydenta 3/4 RP? Z Warszawy wyleciał mściwy, małostkowy kurdupel bezwzględnie realizujący żydowskie geszefty, Wrócił natomiast
wielki mąż stanu, Polak, patriota i katolik, godny miejsca na Wawelu. Czyżby naprawdę w VIP-owskiej kabinie TU-154 zadziałały jakieś silne pola magnetyczne? Jeśli tak, sPiSkowcy mają nad czym pracować. A może po prostu doszło do cudownej galwanizacji trupa i zainplantowania mu cech, niezbędnych dla osiągnięcia zamierzonego celu. Wszak ten uświęca wszystko. Zwłaszcza, gdy stawką jest sprawa żydowska.
Henryk Jezierski
P.S.
Jestem często nagabywany o swoje preferencje wyborcze na dzień 20 czerwca br. Zaręczam, że są przewidywalne i w pełni tożsame z głoszonymi od wielu lat poglądami. W pierwszej turze zagłosuję na Andrzeja Leppera, nie tyle jako człowieka i polityka (tu na moje komplementy liczyć nie może) lecz jako reprezentanta partii, której antypolskich działań przypisać nie sposób. Będzie to także forma obywatelskiego protestu przeciw manipulacjom zarówno instytucji państwowych (vide: PKW), jak i mend medialnych oraz polityków żywotnie zainteresowanych, aby przez koszerne sito nie przeszedł choćby jeden goj. Oczywiście, szanse Leppera na drugą turę są iluzoryczne lecz każdy wynik powyżej 1 proc. będzie tutaj pokazaniem efektownego "wała" samozwańczej elicie.
W rundzie drugiej, zwłaszcza z udziałem B. Komorowskiego i J. Kaczyńskiego (ostatnio wielkiego "przyjaciela" Rosjan), reprezentujących dwa - pozornie zwalczające się - kibuce w ramach tej samej gminy, głosu najzwyczajniej nie oddam. Także wówczas, gdyby do takiego kroku namawiał Lepper. Mówiąc krótko - na żydów nie głosuję, bo nie kolaboruję.
H. Jezierski.
Wolna Polska zaczyna sie tutaj
........................
Tym, którzy uwazaja, ze okoliczno¶ci smierci L. Kaczynskiego sprawily, ze ja takze poddalem sie stadnemu oglupieniu i zmienilem swoja opinie o bli¼niakach, polecam felieton sprzed ponad trzech lat, patrz
http://www.jezierski.pl/strona.htm?id=580. Podtrzymuje wszystkie zawarte w nim tezy, a nawet jestem do nich jeszcze bardziej przekonany.
H.Jezierski
"WARTO BYĆ POLAKIEM,
ZWŁASZCZA WŚRÓD PRZYBŁĘDÓW
2007-05-02
Pierwsza część tytułowej tezy, jakkolwiek oczywista dla każdego Polaka z krwi, kości i duszy (czytaj: nie tylko po mieczu i kądzieli ale także po wierze, języku, historii oraz dumie narodowej wypływającej z wszystkich wymienionych "parametrów") jest coraz częściej używana i nadużywana przez politycznych hochsztaplerów usiłujących zbijać kapitał na deklarowanym - bo przecież nie faktycznym - związku ze społeczeństwem, które chcą okraść, ogłupić i przyporządkować własnej nacji.
Niech nikt nie myśli, że sięgnę tutaj po przykład "najwybitniejszych z Polaków" w rodzaju Władysława Bartoszewskiego czy Bronisława Geremka. To byłoby zbyt proste, znacznie poniżej intelektualnych możliwości przeciętnego Polaka (bez cudzysłowu). Chociaż... Nie od rzeczy przy tej okazji wydaje się zaakcentowanie wyjątkowej bezczelności obydwu ww. obywateli PRL/RP narodowości żydowskiej. Żaden z nich nie potrafi do dzisiaj wypowiedzieć poprawnie po polsku choćby jednego zdania, preferując charakterystyczny dialekt żydłacząco-memłający. A przecież jedzą polski chleb od lat z górą siedemdziesięciu. Ba, określenie "jedzą" wydaje się wyjątkowo nie na miejscu, zważywszy uzyskiwane przez obydwu koczowników plemiennych przywileje, apanaże, honoraria, splendory, tytuły, ordery i funkcje. Oni po prostu zażerają się polskim chlebem, za nic mając odrobinę szacunku dla narodu, któremu to wszystko zawdzięczają.
Mimo wszystko, stawiam sobie dekonspiracyjną lub - jak kto woli - lustracyjną poprzeczkę znacznie wyżej. Odpuszczam Bartoszewskiego i Geremka na rzecz obywateli PRL/RP z absolutnie najwyższej półki - prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Jarosława Kaczyńskiego. Zwłaszcza, że obydwaj co rusz podkreślają, że "warto być Polakiem".
Sęk w tym, iż tutaj same deklaracje nie wystarczą. Polskość bowiem to określenie narodowości, a tej nie uzyskuje się z samego faktu posiadania obywatelstwa RP, czy - wcześniej - PRL. Przypisane konstytucją prawa obywatelskie dla marszałka Rokossowskiego lub piłkarza Olisadebe wcale nie są równoznaczne z obowiązkiem uznawania ich za Polaków. Takie same zasady kwalifikowania dotyczą Kaczyńskich i faktu tego nie są w stanie zmienić nawet rekomendacje "Gazety Polskiej" czy Radia Maryja.
Moi anonimowi informatorzy podający się za "narodowców" co rusz przysyłają na adres "MOTO" ulotki z których wynika, że tak naprawdę Kaczyńscy to Żydzi o nazwisku Kalkstein, koszerni zarówno ze strony matki (w judaizmie rzecz najważniejsza), jak i ojca, byłego lektora PZPR na Politechnice Warszawskiej.
Przyjmuję te informacje w dobrej wierze, choć dla żydowskości Kaczyńskich znajduję potwierdzenie przede wszystkim w ich wyborach politycznych, bardzo łatwych do rozszyfrowania i udokumentowanych m.in. takimi faktami jak działalność w KOR, kolaboracja z komunistycznymi oprawcami (Jaruzelski, Kiszczak) przy "okrągłym stole", wstrzymanie ekshumacji w Jedwabnem czy wyjątkowa łatwość w podejmowaniu decyzji o wysyłaniu polskiego "mięsa armatniego" do Iraku i Afganistanu.
Pod względem genealogicznym najważniejsi obywatele RP też nie za bardzo mają się czym chwalić. W specjalnym dodatku do żydokomunistycznej "Polityki" przedstawia się ich jako potomków rodów rosyjskojęzycznych z Odessy i Galicji, nie wykluczając wariantu białoruskiego. Ot, na moje wyczucie internacjonalizm typowy dla koczowników plemiennych określanych mianem tzw. Żydów chazarskich, masowo najeżdżających wschodnie rubieże niegdysiejszej "Rzeczypospolitej Obojga Narodów".
Jest jeszcze ślad najbardziej wiarygodny, bo pochodzący ze specjalnego informatora prasowego wydanego przy okazji ubiegłorocznej, majowej wizyty Papieża Benedykta XVI w Polsce. Tego rodzaj wydawnictwa podlegają kontroli zarówno ze strony kościelnej, jak i rządowej. Jadwiga Kaczyńska, matka prezydenta i premiera, przedstawiona jest tam jako reprezentantka "spolonizowanej rodziny litewskiej". Kłóci się to wprawdzie z jej wizerunkiem fizycznym (takie "Litwinki" spotkać można było najczęściej wśród żydowskich "elit" dawnego ZSRR), rodowym nazwiskiem jej matki (Fyuth) oraz faktem pracy naukowej w Instytucie Badań Literackich PAN, okraszonej wydaniem monografii żydomasona Jana Józefa Lipskiego ale niech tam...
Przyjmijmy zatem wariant z Litwą, jako ziemią rodową Jadwigi Kaczyńskiej i jej przodków. Sęk w tym, że akurat tam, po zawarciu unii polsko-litewskiej, najłatwiej było można uzyskać status "polskiego szlachcica". Bez względu na to, czy było się Litwinem czy też Żmudzinem, Żydem, Tatarem lub Rusinem. Praktycznie wystarczyło przyjąć chrzest, aby dołączyć do szlachty i to szlachty nie byle jakiej, bo herbowej. Cóż z tego, że zazwyczaj był to herb typu "rów przez dupę". Z czasem prozaiczne początki "stanu szlacheckiego" szły w zapomnienie na rzecz legend np. o bojarskiej przeszłości.
Zresztą, nawet gdyby ta bojarska przeszłość znajdowała odbicie w faktach, to i tak utożsamianie rodowodu litewskiego z polskością uznać trzeba za ewidentne nadużycie. Nie tylko dlatego, że Litwa to kraj mieniący się suwerennym, a na dodatek równoprawnym Polsce w strukturach unijnego kołchozu. Bezprecedensowa - nawet w zestawieniu z Katyniem - skala i okrucieństwo mordów dokonanych ponad 60 lat temu przez Litwinów na polskiej inteligencji (vide: Ponary pod Wilnem) jednoznacznie przekreśla jakiekolwiek manipulacje w tym względzie.
Obydwaj Kaczyńscy powinni być zatem bardziej ostrożni w szermowaniu swoją polskością i głoszeniu, że ich wersja RP jest najlepsza i jedynie słuszna. Polak z krwi, kości i duszy potrafi bowiem - jak nikt inny na świecie - oddzielić ziarno od plew. Ba, nie da się nawet złapać na "polskość" demonstrowaną w wymiarze pozapolitycznym. Gdy widzę osobników o jednoznacznie łajzowatych posturach, nigdy nie kojarzonych z jakimkolwiek sentymentem do sportu (czego nie sposób odmówić np. Kwaśniewskiemu czy Tuskowi), a teraz próbujących robić za super kibiców, to ogarnia mnie pusty śmiech. Zwłaszcza, że "kibicowanie" Kaczyńskich vel Kalksteinów dotyczy akurat tych dyscyplin, w których Polacy coś znaczą (skoki narciarskie, siatkówka, piłka ręczna) lub znaczyć mogą (piłka nożna).
Z drugiej strony, ta żydowska para dobrze wie, na czym można zrobić geszeft. I nie waha się zaryzykować nawet wariantu z postawieniem Kaczyńskiego - premiera na czele komitetu organizacyjnego finału futbolowych mistrzostw Europy. Finał dopiero w roku 2012, natomiast wybory parlamentarne już za dwa lata. Kalkulacja wydaje się prosta; miliony polskich kibiców raczej nie będą chciały ryzykować organizacyjnego bajzlu po ewentualnej zmianie władzy. Koszerny duet pozostanie zatem nienaruszony.
Tak będzie zawsze, jeśli nie zrozumiemy podstawowej prawdy: Skoro podkreśla się żydowskość osób kojarzonych pozytywnie, że wymienię np. Alberta Einsteina (fizyk) czy Artura Rubinsteina (pianista) to dlaczego nie zastosować tego samego klucza wobec osób publicznych, piastujących najwyższe funkcje lub uchodzących za niekwestionowane autorytety. Zwłaszcza w kraju, który a priori kojarzony jest z antysemityzmem i prześladowaniem osób innej narodowości niż polska, innego wyznania niż rzymskokatolickie i innych preferencji seksualnych niż naturalne, damsko-męskie.
Lech i Jarosław Kaczyńscy lokowani są aktualnie na pozycjach pierwszego i trzeciego obywatela RP. Dodajmy gwoli ścisłości, że formalnie drugie miejsce przypisane jest nowemu marszałkowi Sejmu RP Ludwikowi Dornowi, akurat Żydowi przechrzczonemu od niedawna na katolika, a i marszałek Senatu RP Bogdan Borusewicz też nie psuje tezy o żydowskim rodowodzie namiestników "Rzeczpospolitej" - jak często określają oni sami Polskę.
Od bliźniaków i ich wasali zależy czy pod skrótem RP będziemy rozumieli Rzeczpospolitą Polską czy Republikę Przybłędów. Póki co, potomkowie "spolonizowanej szlachty litewskiej" zdecydowanie mocniej realizują wizję drugiej wersji RP. To ich bandyckie prawo. Ale my, Polacy z krwi, kości i duszy nie musimy tego prawa przyjmować za swoje.
Rzeczywiście, warto być Polakiem. Tyle, że to wymaga przynajmniej odrobiny intelektualnego wysiłku i starannego przypatrywania się rodowodom, poglądom i czynom osób bardzo chętnie zaciągających się pod biało-czerwone sztandary, a następnie wznoszących je w miejscach, gdzie rozgrywane są interesy zupełnie innych nacji.
Henryk Jezierski
Gdańsk, 2 maja 2007
P.S.
Wymowną puentą do powyższego felietonu jest fragment dzisiejszej (o godz. 7.15) wypowiedzi prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Programie I Polskiego Radia:
"... to poczucie narodowe jest dzisiaj bardzo istotne. Poczucie nie nacjonalistyczne, w żadnym wypadku nie plemienne, natomiast to nie względy etniczne decydują o tym, czy ktoś jest, czy nie jest Polakiem..."
Jak zatem widać, pierwszy obywatel czwartej RP bezustannie i usilnie pracuje nad nowa definicją Polaka. Tylko czekać gdy wraz z innymi koczownikami plemiennymi ogłosi się Polakiem najczystszym, 24-karatowym."
Wolna Polska zaczyna sie tutaj.