Ależ ty nic nie kumasz, dziecko.
Po pierwsze patrze na siebie krytycznym okiem regularnie - co najmniej tak często, jak często decyduje się na golenie, czyli średnio raz na tydzień
Po drugie, dragi ułatwiają mi życie; kawa z rana na pobudkę - blancik z wieczora na dobry sen... i jakoś daję radę, udaje mi się tym utrzymać szczęście życiowe, jak również świetną kondycję psychiczną.
Zawsze to lepsze niż wpierdalanie prozacu i pigułek nasennych - o wiele silniejszych dragów niż moje, ale jakże dziś powszechnie akceptowanych społecznie.
A po trzecie, jako zagorzały liberał społeczny (nie mylić z liberałem - tępym upr'owym kapitalistą), ja wcale nie chcę delegalizacji boksu - bo to, jak zgaduję, miałeś na myśli używając wyrażenia "zastanowić się o delegalizacji".
Powiem więcej: ja jestem za delegalizacją wielu obecnie istniejących delegalizacji - i długo bym je wymieniał...
Mówiłem natomiast, co dalej podtrzymuję, że jeśli prawo miałoby być być konsekwentne, to boks powinien zostać zdelegalizowany, gdyż jego uprawianie niewątpliwie prowadzi do uszkodzenia mózgu, a dalej przedwczesnej śmierci. Bo umówmy się; z rozpierdolonym mózgiem człowiek raczej długo nie pociągnie - a nawet jak pociągnie to będzie już bardziej warzywem niż jeszcze człowiekiem.
Aczkolwiek kontrargument byłby tu taki, że typ co się decyduje na karierę boksera najwyraźniej ma uszkodzony mózg już od początku - w czasie swojej kariery jedynie go dalej dobija.
Więc absolutnie nie wzywam do delegalizacji boksu - wręcz przeciwnie, od zawsze mówiłem, że człowiek musi mieć prawo do eutanazji. Uprawienia boksu jest de facto formą eutanazji - z tym że pacjent nie poddaje się jej z bólu życia, a z chciwości. Ale ja nie wnikam w motywy eutanazji, więc i nie widzę problemu - niech się zabija z jakiego powodu tam chce, choćby po to aby se sprawdzić co jest po drugiej stronie...
Co bynajmniej nie znaczy, że jara mnie oglądanie tumanów napierdalających się po łbach, aż do osiągnięcia świadomości byliny. Jakby boks przestał istnieć, to ja bym tego nawet nie zauważył.