|
Czy jesteś zadowolony/zadowolona ze swojej pracy (również finansowo). |
Tak, zawsze takiej chciałem/chciałam. |
|
20% |
[ 8 ] |
Nie, ale nie mogę nic z tym zrobić. |
|
15% |
[ 6 ] |
Tak, ale chcę zmienić na lepszą. |
|
20% |
[ 8 ] |
Nie, ale chcę znaleźć lepszą. |
|
25% |
[ 10 ] |
Nie interesuje mnie to. |
|
17% |
[ 7 ] |
|
Wszystkich Głosów : 39 |
|
Autor
|
Wiadomość |
WZBG
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 12:24, 27 Gru '17
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Norwegia nie jest rajem dla pracowników. Odwiedzamy Polaków, którzy zorganizowali jeden z najdłuższych strajków w tym kraju 26.12.2017 MARTYNA KOŚKA
Gdy pracodawca zmienił zasady pracy, nie rzucili papierami i nie przenieśli się gdzie indziej. Podjęli rokowania, a gdy to nie rozwiązało problemu, sięgnęli po rozwiązanie prawie niespotykane w norweskich firmach – zastrajkowali. Kilka tygodni po zakończeniu odwiedziliśmy jego uczestników, by porozmawiać o jednym z najdłuższych strajków pracowniczych w Norwegii.
- Zadaliśmy kłam przekonaniu, że Polacy na emigracji nic innego nie robią, jak tylko kopią pod sobą dołki. My się zjednoczyliśmy i wystąpiliśmy przeciwko pracodawcy. Zrobiliśmy to nie tylko dla siebie, ale też dla tych, którzy przyjdą do pracy w firmie po nas. Nie ma zgody na oszukiwanie i nieuczciwość – mówią Polscy pracownicy przetwórni ryb, którzy w październiku zakończyli strajk przeciwko niezgodnym z prawem zasadom pracy.
Powody, dla których przyjechali do Norwegii, są właściwie takie same: ani „rzucić wszystko i wyjechać gdzieś daleko”, ani potrzeba życia blisko natury, wśród fiordów, ale pieniądze. Piotr mówi, że przyjechał, by spłacić długi. Oddał wszystko, ale w Norwegii pozostał. Krzysztof nie miał problemów finansowych, ale denerwowała go sytuacja w polskich firmach. Chciał pracować inaczej. Dziś pracuje w administracji zajmującej się przetwórstwem ryb firmie Norse Production.
W firmie pracuje bardzo wielu Polaków. Są też pojedynczy Słowacy czy Litwini, ale to pracownicy z Polski wykonują najcięższe prace. Do 2015 r., kiedy w Norwegii wprowadzono minimalne stawki godzinowe, Polacy byli bardzo pożądani. Moi rozmówcy mówią, że zaczynali od stawki 90 koron norweskich za godzinę (obecnie koronę można kupić za 43 grosze, ale gdy chłopaki przyjechali do Norwegii, przelicznik był bardziej korzystny). To znacznie mniej niż za tę samą pracę dostawali Norwegowie. Od ponad dwóch lat jest lepiej, przestali się czuć jak tania siła robocza.
- Kiedy pojawiliśmy się w firmie, pokazaliśmy, że można pracować inaczej – szybciej, wydajniej, dokładniej. Tutaj nikt nie pośpiesza pracowników. Skoro pracuje z taką, a nie inną szybkością, to pewnie znaczy, że to jego maksymalne tempo pracy – i co, jeśli zmuszany do szybszej pracy, ulegnie wypadkowi? – mówi Krzysztof Jedlikowski, jeden z liderów strajku.
- My o tych niuansach po przyjeździe nie wiedzieliśmy, więc robiliśmy to, co nam każą – i to z największą wydajnością. Każdemu zależało na pracy, więc się nie stawialiśmy – dodaje Mariusz Czwórnóg. – Dopiero z czasem dowiadywaliśmy się, czego pracodawcy robić nie wolno.
Chcesz przystąpić do związku zawodowego? Droga wolna, ale pracy może już nie być
W listopadzie 2016 r. załoga dowiedziała się, że pracodawca zmienił na ich niekorzyść rotacyjny system pracy. Mieli pracować przez 5 tygodni, a następnie mieć 3 tygodnie wolnego, które mogli wykorzystać na wyjazd do Polski. Praca w takim systemie oznaczała jednak niższe wynagrodzenie, które pod znakiem zapytania stawiało sens pobytu w Norwegii. Jedynym wyjściem była praca po nawet 17 godzin dziennie.
Umowy, które narzucił pracodawca, nie gwarantowały minimalnej liczby godzin na pełnym etacie. Mogło się więc okazać, że pracownicy przyjdą do zakładu, przepracują cztery godziny – i za tyle dostana wynagrodzenie.
Bergen Stara część miasta własne
Podziel się
Przetwórnia ryb, w której zorganizowano strajk, znajduje się niedaleko Bergen
- To był dla nas sygnał, że trzeba się zapisać do związków zawodowych i walczyć – opowiada Mariusz. – Tutejsze związki zawodowe tym się różnią od polskich, że nie działają w zakładach pracy, ale na zewnątrz, więc są niezależne, a nie siedzą u szefa w kieszeni. Są mocniejsze niż w Polsce, mają znacznie więcej narzędzi.
Gotowość przystąpienia do związku zadeklarowało 87 pracowników. Ostatecznie wycofało się kilkunastu, którzy mieli umowy na czas określony. Pracodawca jasno dał im do zrozumienia, że nie przedłuży z nimi umów, jeśli przystąpią do związków.
- Pamiętam takie spotkanie, kiedy jeden z menedżerów powiedział, że nikt siłą nas tu nie trzyma i w każdej chwili możemy odejść, a na nasze miejsce w każdym momencie można przywieźć kontener Polaków. Dokładnie tych słów użył: kontener Polaków – mówi Maciej Marwicz.
Norweski strajk w niczym nie przypomina polskiego
Strajk rozpoczął się, gdy trwające miesiącami negocjacje prowadzone przez związki zawodowe nie przyniosły rezultatów. Prawo norweskie zabrania strajku okupacyjnego. Protestujący muszą znajdować się poza terenem firmy i nie wolno im utrudniać pracy w zakładzie. Przez pięć tygodni protestujący zajmowali więc chodnik prowadzący do zakładu. W tym czasie nie wolno im było wejść do środka – musieli wcześniej zabrać nawet swoje rzeczy z szafek.
- W pierwszych dniach wejścia do firmy pilnowała specjalnie wynajęta do tego ochrona. To śmieszne, bo stanowiły ją dwie dziewczyny – opowiada ze śmiechem Sebastian. Jesienią nikomu jednak do śmiechu nie było.
Łukasz opowiada, że w ostatnim tygodniu strajku wypadał mu wcześniej zaplanowany urlop. Bił się z myślami, czy jechać, ale wygrała tęsknota za domem – jego rodzina mieszka w Polsce i bardzo rzadko się widują.
- Wróciłem, ale nie mogłem sobie znaleźć miejsca w domu. I wtedy moja żona, która przez tyle tygodni mnie nie widziała, powiedziała, że byłbym głupi, gdybym teraz odpuścił.
Spakował się i kupił bilet lotniczy do Norwegii na następny dzień.
- Kiedy zobaczyłem w kolejce do odprawy kolegę z zakładu, który też skrócił urlop, poczułem wielką siłę. Dzięki temu strajkowi poczuliśmy, że naprawdę możemy na sobie polegać. Choć pracowaliśmy ze sobą niekiedy od kilku lat, to właśnie ta sytuacja sprawiła, że wytworzyły się prawdziwe więzi – opowiada.
„Pojechali do pracy, a chcą kasy za nic” – pisali niektórzy polscy internauci
Protesty pracowników zdarzają się w Norwegii bardzo rzadko, nic więc dziwnego, że sprawą szybko zainteresowały się media - i norweskie, i polskie. Norwegowie stali murem za Polakami. Nierówne traktowanie z jakiegokolwiek powodu jest tam bardzo źle widziane, więc walka o równe traktowanie spotkała się z przychylnością relacjonujących sprawę dziennikarzy i internautów. Co innego polscy internauci.
- Wielokrotnie czytaliśmy o sobie, że jesteśmy roszczeniowi – mówi Piotr. – Przyjechaliśmy, to mamy pracować i siedzieć cicho. Wydaje mi się, że takie nieprzychylne komentarze pisali ludzie, którzy nie wiedzą, jak wygląda praca w przetwórni ryb.
Automatyzacja? Nie w tej firmie
Nie dostaliśmy zgody na wejście na teren fabryki. Szkoda, bo chcieliśmy pokazać, jak wygląda codzienna praca. Mogę jedynie zapytać o to moich rozmówców.
- To nie łatwa praca, zwłaszcza w tej fabryce. Mamy kontakt z ludźmi z innych fabryk i wiemy, że są bardziej zmechanizowane. U nas większość pracy odbywa się manualnie. Wygląda to tak: przypływa statek. Nie ciężarówka, bo nie mówimy o tonie czy dwóch ryb, ale 200 tonach. Następnie są wpompowywane do specjalnych siatek umieszczonych w morzu i stamtąd są pompowane na teren fabryki. W kolejnym kroku są rażone prądem i patroszone – opowiadają.
Która część pracy jest najtrudniejsza? Piotr mówi, że może nie tyle najtrudniejsza, co najcięższa, jest praca na terminalu, bo polega na przerzucaniu pudeł ważących 35 kilogramów na wysokość 210 cm. I tak przez 16 godz.
Wychodzi około 80 pudełek na godzinę.
To jeszcze nie koniec
Protest wsparły również inne związki zawodowe. Ich udział okazał się kluczowy. Pracodawca przez 5 tygodni nie zgadzał się uwzględnić żądań załogi i przystąpił do rozmów dopiero, gdy – pod naciskiem właśnie związków – współpracujące z przetwórnią firmy zagroziły, że przestaną dostarczać komponenty, na przykład pudełka do pakowania ryb.
Bergen Stara Część Miasta własne
Pytam, czy są zadowoleni z wynegocjowanego układu zbiorowego.
- Pewnie, że układ mi się podoba, szkoda tylko, że choć upłynęły dwa miesiące, dokument nadal nie funkcjonuje – komentuje Sebastian. – Nasz menedżer twierdzi, że firma nie jest gotowa na wdrożenie układu, na przykład system informatyczny jeszcze nie jest dostosowany.
W firmie wszystko jest zatem po staremu: pracownicy pracują w systemie pięciu tygodni pracy i trzech wolnych. Dodatkowo uczestnicy strajku skarżą się, że są dyskryminowani. Nie dostają dobrze płatnych nadgodzin, za to członkowie załogi, którzy w strajku nie uczestniczyli, regularnie pracują dodatkowe godziny. Prawdopodobnie wkrótce więc do sądu trafią dwie sprawy: o zobowiązanie pracodawcy do wdrożenia układu zbiorowego i właśnie o nieuczciwe traktowanie związkowców.
Pytałam wszystkim moich rozmówców, czy nie rozważali najprostszego rozwiązania, czyli po prostu rzucenia pracy. - Problemy trzeba rozwiązywać, a nie od nich uciekać. My sobie odpuścimy, ale na nasze miejsce przyjdą inni Polacy, którzy zostaną skonfrontowani z tymi samymi problemami. Trzeba tę sprawę doprowadzić do końca – deklarują zgodnie. | https://finanse.wp.pl/norwegia-nie-jest-.....581633153a
_________________ Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
WZBG
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 00:35, 30 Gru '17
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Zawód? Dyrektor. Dlaczego awans w Polsce stał się prawie niemożliwy? 29.12.2017 MAGAZYN DGP
Era spektakularnych awansów z lat 90. się skończyła. źródło: ShutterStock
Rynek pracy przypomina społeczność, która reglamentuje awans. Kto źle zacznie zawodową ścieżkę, może utknąć na marginesie.
Czy ma pan doświadczenie w korzystaniu z komputerów? – zapytał rekruter podczas rozmowy o pracę (i to na stanowisko menedżerskie) w dużej firmie informatycznej. – Nieszczególnie – odpowiedział kandydat. – Zna pan język angielski? – Nie, na studiach uczę się niemieckiego i rosyjskiego. – OK. Kiedy może pan zacząć?
W ten sposób ponad dwadzieścia lat temu mój kuzyn, student piątego roku w SGH, dostał pierwszą pracę. W latach 90. transformujący się rynek bardzo potrzebował specjalistów. Wielkie kariery leżały na ulicach, więc wystarczyło się schylić (zdobyć wyższe wykształcenie) i podnieść nagrodę trafiającą się od losu (etat w dużej firmie, często zagranicznej i na kierowniczym stanowisku). Awans zawodowy i społeczny można było osiągnąć w krótkim czasie.
Ale pracownicze eldorado szybko się skończyło. Dziś podobne rozmowy kwalifikacyjne to już przeszłość. Polski rynek pracy w wielu punktach jest identyczny z tymi funkcjonującymi w innych średnio lub wysoko rozwiniętych krajach. Liczą się na nim nie tylko wykształcenie, doświadczenie i predyspozycje osobiste, lecz także wiek, płeć, stan zdrowia, pochodzenie społeczne i etniczne, majętność. Zdrowy, pochodzący z zamożnej rodziny mężczyzna około trzydziestki ma nieporównywalnie większe szanse na zawodowy sukces niż niezamożna dwudziestolatka z orzeczeniem o lekkim stopniu niepełnosprawności. Nawet jeśli oboje są tak samo wykształceni i mają takie same predyspozycje do wykonywania konkretnej pracy. Dodatkowo na te zależności nakładają się jeszcze nasze narodowe cechy – skłonność do nepotyzmu, tworzenie zamkniętych korporacji zawodowych z ograniczonym dostępem dla nowych kandydatów, ustawowe regulowanie zasad wykonywania wielu zawodów, konstruowanie biurokratycznych procedur awansu, niechęć do lepszego traktowania osób wyróżniających się, zawiść. Podobne znaczenie ma też praktyka obsadzania intratnych stanowisk publicznych lub w państwowych spółkach osobami z partyjnego nadania. Jak pokazują ostatnie przykłady, zasada ta ugruntowała się na dobre.
To wszystko powoduje, że kariera od pucybuta do milionera w Polsce nie jest łatwa, a polscy pracownicy podzielili się na kasty menedżerów, specjalistów, prekariuszy.
– Rynek stał się dużo mniej elastyczny. Uwidoczniło się wiele szklanych sufitów, czyli barier utrudniających awans. No i wciąż pokutuje w Polsce mentalność, którą najlepiej oddaje cytat z filmu „Poszukiwany, poszukiwana”, czyli „mąż jest z zawodu dyrektorem” – wskazuje Krzysztof Kosy, psycholog pracy z Uniwersytetu Warszawskiego.
Kluczem do awansu przestało być wykształcenie, za to pojawiło się nowe kryterium pogłębiające podziały na rynku – rodzaj podstawy zatrudnienia (umowa o pracę, cywilnoprawna, o pracę tymczasową itp.). Pokonanie tych przepaści nie będzie łatwe.
Na szczycie
Analiza krajowego rynku pracy pod kątem możliwości awansu nie jest prosta. Brakuje rzetelnych badań na dużą skalę, które ukazywałyby dynamikę zmian w tym zakresie. Najbardziej miarodajne wydają się raporty płacowe przygotowane przez podmioty specjalizujące się w HR (sugerują, ile osób mogło otrzymać awans, choćby w wymiarze finansowym). Z tego przygotowanego przez firmę Hays wynika, że podwyżki powyżej 5 proc. wynagrodzenia otrzymało w zeszłym roku 19 proc. pracowników. Pensja co drugiej osoby (54 proc.) wzrosła jedynie nieznacznie (do 5 proc.), a co czwartej – pozostała bez zmian. Mogłoby się wydawać, że w dobie rynku pracownika (firmy coraz częściej narzekają na brak rąk do pracy) podwyżki będą bardziej spektakularne. Tymczasem z badań wynika, że w tym roku podwyżki powyżej 5 proc. planuje jeszcze mniej firm (15 proc.; 59 proc. chce podwyższać pensje maksymalnie do 5 proc., a 26 proc. – w ogóle nie przewiduje wzrostu płac). Ciekawe informacje wynikają też z badania trendów na rynku pracy. Brak możliwości rozwoju zawodowego to druga najczęściej wskazywana przez pracowników przyczyna, która zachęca ich do zmiany miejsca zatrudnienia (po zbyt niskim wynagrodzeniu, a zdecydowanie przed charakterem pracy, lokalizacją firmy i kontaktami z przełożonymi oraz współpracownikami). Jeden na trzech pracowników uznał, że jego pracodawca nie zapewnia mu szansy na dalszy rozwój zawodowy.
Bardziej specjalistyczne badania dotyczące awansu przeprowadza się za granicą. Firma WorldatWork sprawdza na przykład, ile szczebli awansu zawodowego jest w stanie jednorazowo „przeskoczyć” pracownik przy jednej promocji (w badaniu uczestniczy ponad 500 firm ze wszystkich kontynentów). Dane z ostatnich lat nie są zbyt optymistyczne dla osób liczących na spektakularne kariery. W 2016 r. nieograniczony awans był możliwy w 6 proc. firm (w 2014 – 13 proc., spadek o 53,8 proc.), jednorazowy skok o trzy szczeble w górę – w 2 proc. firm (w 2014 r. – w 5 proc.; spadek o 60 proc.), a maksymalnie dwa stopnie można było jednorazowo pokonać w 35 proc. przedsiębiorstw (w 2014 r. – 43 proc., spadek o 18,6 proc.). W ostatnich dwóch latach wyraźnie wzrósł za to odsetek firm, w których jednorazowo można awansować tylko o jeden szczebel (z 40 proc. do 57 proc.; wzrost o 42,5 proc.). Czy oznacza to, że same firmy postanowiły przystopować i nie umożliwiają już swoim pracownikom szybkich promocji?
– Era spektakularnych awansów z lat 90. się skończyła. Ale firmy przyjmują różne modele zarządzania zasobami ludzkimi. Niektóre obsadzają wolne stanowiska jedynie poprzez awans wewnętrzny, najczęściej ze względów bezpieczeństwa, bo chcą chronić w ten sposób know-how lub tajemnice przedsiębiorstwa. To sprzyja rozwojowi zawodowemu osób już zatrudnionych. Ale są też takie, które uważają, że dla dobra firmy konieczne jest ściąganie do niej nowych pracowników lub cykliczna wymiana kadr, a jeszcze inne decydują się na taki krok, jeśli na rynku pojawi się interesujący kandydat – tłumaczy dr Kazimierz Sedlak, prezes firmy doradczej Sedlak & Sedlak, specjalizującej się w HR.
W zależności od stosowanego modelu firmy przyczyniają się zatem albo do poszerzania grona osób o wyższych kwalifikacjach, albo wzmacniają podział na zwykłych pracowników i odrębną kadrę wyższego szczebla. – Największą barierą do pokonania w trakcie zawodowej kariery jest awans ze specjalisty na menedżera. W Polsce ma on szczególne znaczenie, bo wiąże się nie tylko z większym prestiżem, lecz najczęściej także ze znaczącą podwyżką wynagrodzenia. Jeśli ktoś przekroczy ten szczebel i zostanie członkiem kadry zarządzającej, to zazwyczaj utrzymuje się w tej grupie zawodowej na dłużej, nawet po zmianie miejsca pracy. Rzadko zdarzają się powroty na stanowiska niezwiązane z zarządzaniem – wskazuje dr Krzysztof Kosy.
Potwierdza to Wioletta Podstawka, dyrektor ds. strategicznych klientów firmy Hays. – Najskuteczniejszym sposobem na pokonanie tego szczebla jest znalezienie patrona, tzn. osoby, która widzi w pracowniku potencjał, którego nawet on sam nie dostrzega. Bez takiego wsparcia awans na menedżera jest trudny – podkreśla.
Co nas dzieli
Warto zadać sobie zatem pytanie: co decyduje o tym, że dany pracownik trafia do konkretnej kasty pracowniczej? – Najważniejszym determinantem jest wiek. Powszechnie przyjmuje się, że jeśli np. ktoś nie awansował na stanowisko menedżerskie do 35. roku życia, to inwestowanie w rozwój takiej osoby nie ma już sensu. Pozbawia się ją więc znaczących szans na osiągnięcie takiego szczebla kariery – tłumaczy Krzysztof Kosy.
Podkreśla, że to pokłosie ery transformacji. W latach 90. powszechna była opinia, że osoby starsze nie mają odpowiednich kwalifikacji (np. nie znają angielskiego, nie potrafią obsługiwać komputera itp.) i nie są przygotowane do wykonywania pracy w gospodarce wolnorynkowej (są przyzwyczajenie do PRL-owskiego etosu pracy). – Te stereotypy wciąż są powszechne – dodaje ekspert.
Kolejnym kryterium jest płeć. Kobiety rzadziej zajmują wyższe stanowiska (według badania firmy doradczej Grant Thornton stanowią one obecnie 40 proc. kadry zarządzającej w Polsce) i zarabiają średnio o 20,6 proc. mniej niż mężczyźni. Badania Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych (IPiSS) potwierdziły, że mają one też mniejsze szanse na obejmowanie wyższych stanowisk. Jedynie 26 proc. pracownic oraz 42 proc. pracowników uważa, że w ich firmach awans jest dostępny dla kobiet i mężczyzn na równych zasadach (badanie objęło 4,1 tys. zatrudnionych). W powszechnym obiegu używane są już pojęcia „szklany sufit” lub „lepka podłoga”, które określają sytuacje, w których pracujące kobiety nie mają szans na wyższe stanowisko i rozwój zawodowy (są to bariery „niewidzialne”, bo najczęściej formalnie tłumaczy się je innymi względami niż płeć).
Istotne ograniczenia w awansie nie muszą jednak dotyczyć wyłącznie osobistych cech pracownika. Niektóre wynikają z prawa. Tak jest np. w przypadku zawodów regulowanych, czyli takich, które można wykonywać dopiero po spełnieniu ustawowo określonych wymogów (np. ukończenie odpowiedniego kierunku studiów, praktyki zawodowej lub aplikacji, zaliczenie egzaminu zawodowego lub korporacyjnego, wpisanie do odpowiedniego rejestru po dokonanej weryfikacji umiejętności itp.). W Polsce jest ok. 350 takich profesji (począwszy od adwokata, a skończywszy na starszym rybaku rybołówstwa morskiego). Pod tym względem jesteśmy liderami w UE (dla porównania w Wielkiej Brytanii jest ich 216, a w Niemczech tylko 149; przeciętnie w krajach UE ok. 170–180). Teoretycznie regulacje te mają uniemożliwiać podejmowanie ważnych profesji przez osoby bez odpowiednich kwalifikacji. W praktyce prowadzą do ograniczenia konkurencji na rynku i dostępu do usług, wzrostu ich cen i spadku jakości. Utrudniają też przekwalifikowanie oraz rozwój zawodowy dopasowany do potrzeb rynku i wzmacniają nepotyzm oraz kastowość rynku pracy – synowi prawnika łatwiej jest dostać się do palestry, w której funkcjonuje już jego ojciec lub matka, a córce lekarza – otrzymać staż lub rezydenturę. Dodatkowo ogromnego znaczenia nabierają decyzje podejmowane w okresie kształcenia, gdy przyszły pracownik nie do końca wie, jaką profesją chce zająć się w dorosłym życiu. Jeśli wcześniej nie wybierze odpowiedniej szkoły lub kierunku studiów, może być mu bardzo trudno zrealizować późniejsze marzenie o wykonywaniu ulubionej profesji.
Podobnym ograniczeniem są też sztywne zasady awansu obowiązujące przede wszystkim u pracodawców publicznych. Teoretycznie takie wewnątrzzakładowe procedury mają ograniczać nepotyzm i zatrudnianie osób bez kwalifikacji, ale z poparciem dyrektorów urzędów lub prezesów państwowych firm. Jak pokazały ostatnie przykłady, nie są pod tym względem skuteczne, a jednocześnie wywołują negatywny efekt – z powodu często uwzględnianego w tych regulacjach wymogu odpowiedniego stażu awans otrzymuje niekoniecznie najlepszy, lecz najdłużej zatrudniony pracownik (podobny problem dotyczy systemów premiowania w instytucjach publicznych).
Odrębnym i stosunkowo nowym determinantem jest też podstawa zatrudnienia. W ciągu ostatnich dwóch dekad doszło do znaczącego wzrostu liczby osób zatrudnionych na określony czas (terminowe umowy o pracę) lub praktycznie bez żadnych gwarancji co do stabilności źródeł zarobkowania (zlecenia, dzieła, samozatrudnienie). Łącznie jest ich ok. 3,4 mln. Niektóre osoby chcą wypełniać obowiązki w taki sposób (np. wykonujący wolne zawody, freelancerzy oraz lepiej zarabiający, którzy unikają w ten sposób wyższych obciążeń podatkowych i składkowych). Część jest jednak do takich kontraktów przymuszana – godzi się na gorsze warunki zatrudnienia, bo nie jest w stanie uzyskać zatrudnienia na stałe (umowy o pracę na czas nieokreślony; to tzw. prekariusze). Takie warunki zatrudnienia też mają wpływ na przebieg zawodowych karier – pracodawcy rzadziej awansują osoby, które nie są na stałe związane z firmą. Wydłuża się więc czas oczekiwania na wyższe stanowiska.
– Zatrudniający traktują umowy terminowe jako przedłużony okres próbny. Chcą w ten sposób sprawdzić, czy dana osoba spełnia oczekiwania firmy, jest kreatywna i czy warto inwestować w jej dalsze zatrudnienie – tłumaczy prof. Stanisława Borkowska, kierownik Zakładu Zarządzania Zasobami Ludzkimi IPiSS.
Czasem ten okres zawieszenia może być bardzo długi. Z danych Państwowej Inspekcji Pracy wynika, że co czwarta sprawdzona w 2016 r. terminowa umowa o pracę była zawarta na okres 3–5 lat (wskaźnik ten i tak się poprawił w porównaniu z poprzednimi latami, bo w 2016 r. wprowadzono limit czasu trwania takich kontraktów, po upływie którego przekształcają się one w te na czas nieokreślony). Dodatkowo – jak wskazują badania – umowy te są częściej pułapką niż wstępem do satysfakcjonującej kariery. Potwierdzają to badania przeprowadzone m.in. we Włoszech i w Niemczech. W Polsce jest podobnie. W ramach badania POLPLAN sprawdzano cyklicznie sytuację zawodową osób, które w 2008 r. były zatrudnione na niestabilnych kontraktach. Okazało się, że 5 lat później bezterminowy etat zyskał tylko co trzeci zatrudniony w takiej formie. 60 proc. nadal wykonywało obowiązki na dotychczasowych umowach, które nie gwarantują im stałego źródła zarobków i o 30 proc. zwiększają ryzyko ubóstwa. Osoby młodsze częściej są zagrożone dalszym pozostaniem w tej formie zatrudnienia (41,4 proc.), a starsze – późniejszym bezrobociem (24,7 proc.). Jak się okazuje, wydostanie się z kasty najgorzej traktowanych pracowników nie jest łatwe. Zwłaszcza że receptą na to przestało być już ukończenie studiów.
– Wraz z upowszechnieniem edukacji wyższej zdewaluował się tytuł magistra oraz stopień doktora. Dziś dyplom uczelni ma relatywnie niewielki wpływ na karierę zawodową, ułatwia najczęściej jedynie podjęcie pierwszej pracy. Nierzadko zdarza się, że osoba, która już na studiach podejmuje zatrudnienie, rezygnuje z nauki. Dodatkowo w przeciwieństwie np. do USA lub Francji w Polsce nie ma wybitnie elitarnych uczelni, których ukończenie gwarantuje zawodowy sukces. Nie wykształciła się też tradycja współpracy absolwentów danej placówki i wspierania się nawzajem już po ukończeniu nauki – zauważa Krzysztof Kosy.
Dodatkowo edukacja na wyższym poziomie wiąże się z kosztami, co wpływa na utrwalanie kast pracowniczych i dziedziczenie zawodowego statusu. Dla przykładu dodatkowe zajęcia pozaszkolne dla dzieci opłacają najczęściej rodzice należący do wyższej kadry zarządzającej, specjaliści (69 proc.) oraz pracownicy średniego szczebla i drobni przedsiębiorcy (52 proc.). W przypadku robotników odsetek ten wynosi już tylko 33 proc., a rolników – tylko 10 proc.
[...] | http://forsal.pl/praca/wynagrodzenia/art.....zliwy.html
_________________ Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
WZBG
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 16:21, 01 Sty '18
Temat postu: |
|
|
salariat - warstwa społeczna, którą stanowią pracownicy, głównie umysłowi, pobierający pensję - SJP PWN
Cytat: | Woś: Uber to symbol batalii o przyszłość kapitalizmu. Doprowadzi do końca salariatu? 01.01.2018 MAGAZYN DGP
Siedziba firmy Uber w San Francisco źródło: Bloomberg autor zdjęcia: David Paul Morris
Uber jest firmą transportową. Obowiązują ją więc takie same reguły, jak inne firmy transportowe w krajach członkowskich Unii Europejskiej. Tak orzekł tuż przed świętami Trybunał Sprawiedliwości UE. Werdykt jest istotny nie tylko ze zwyczajnego konsumenckiego punktu widzenia.
Etat. Prawo pracy. Związki zawodowe. Państwo opiekuńcze. To wszystko wielkie XX-wieczne wynalazki będące fundamentami społecznego ładu. Wszystkie były gwarancjami salariatu. Od czterech dekad ta twierdza jest oblegana przez przeważające siły wroga
Uber już dawno stał się symbolem batalii o przyszłość kapitalizmu.
Firma powstała w Kalifornii niecałą dekadę temu. Jest być może najbardziej rozpoznawalnym przedstawicielem najnowszej generacji technologicznych start-upów. W San Francisco stworzono innowacyjną aplikację mobilną, która umożliwia dużo prostsze kojarzenie podaży taksówek z popytem na przewóz. Uniwersalność technologii sprawiła, że przed Kalifornijczykami nie było w zasadzie żadnych barier i ich ekspansja mogła być globalna. I taka była. W 2014 r. Uber pojawił się również w Polsce. Dziś chwali się, że z jego usług korzysta 1,5 mln konsumentów.
„Nieszczęście” Ubera polega na tym, że powstał za późno. Gdyby zaczął działać dekadę wcześniej, dziś mógłby być jedną z supergwiazd globalnej gospodarki. W jednym szeregu z wielką czwórką zwaną czasem GAFA (Google, Amazon, Facebook, Apple). Prowadziłby badania nad sztuczną inteligencją albo latającymi samochodami. Może kupiłby „New York Timesa” lub wszystkie lotniska Grecji. Albo znalazł jeszcze inny pomysł na wydanie nadwyżkowych miliardów dolarów, z którymi najwięksi zwycięzcy neoliberalnej zglobalizowanej gospodarki nie bardzo mają dziś co zrobić. Ale Uber powstał po kryzysie 2008 r. w zupełnie zmienionym otoczeniu ideowym. Pośród pytań o to, czy neoliberalny model zglobalizowanej gospodarki i nieustannego cięcia kosztów jest do utrzymania. Dziś te pytania są coraz bardziej retoryczne. Bo rozwinięty świat nie jest gotów na kolejną globalną firmę technologiczną z Kalifornii, która wysysa soki życiowe z realnych gospodarek całego globu.
Uber szybko stał się symbolem nowego zjawiska zwanego gig economy. Czyli ekonomią chałtury. Jej zwolennicy argumentowali, że oto na naszych oczach dokonuje się postęp. Trzymając się przykładu Ubera – stare korporacje taksówkowe przegrywają w starciu z serwisem internetowym, który łączy klienta i kierowcę. Tak jak wcześniej Google rozprawił się z prasą, a Amazon z księgarniami. Ale Uber szedł jeszcze dalej. Pokazał, że jego celem jest nie tylko eliminacja zbędnych pośredników pomiędzy podażą (taksówką) a popytem (klientem). Zakwestionował samą zasadę, że mamy tu do czynienia z tradycyjną pracą taksówkarza. Coraz bardziej lansując pomysł, że w gruncie rzeczy chodzi tu o skojarzenie dysponującego akurat wolnym czasem i ochotą na przejażdżkę wolnego kierowcy z klientem.
W ten sposób Kalifornijczycy zaczęli się zbliżać do złamania bariery salariatu. A więc modelu pracy zarobkowej, który był wielką cywilizacyjną zdobyczą XX-wiecznych ruchów pracowniczych. Salariat to przekonanie, że pracownik nie jest maszyną, którą można wyłączyć albo przenieść w stan uśpienia, gdy nie ma chwilowo popytu na jej pracę. Salariat to umowa między pracą a kapitałem. Pracownik zyskuje dzięki niej fundamentalną egzystencjalną pewność, że jutro też będzie miał zarobek. W zamian obiecuje, że się jutro w tejże pracy pojawi. To zaprzeczenie XIX-wiecznej praktyki, iż codziennie rano pod bramą fabryki kłębiły się tłumy głodnych i zdesperowanych najemników. A pracodawca co dnia wybierał sobie spośród nich tylu, ilu było mu akurat potrzeba – i płacił im grosze. A reszta odchodziła z niczym.
Etat. Prawo pracy. Związki zawodowe. Państwo opiekuńcze. To wszystko wielkie XX-wieczne wynalazki będące fundamentami społecznego ładu. Wszystkie były gwarancjami salariatu. Od czterech dekad ta twierdza jest oblegana przez przeważające siły wroga. Związki rozbito w latach 80., zarzucając im anachroniczność i nadmierne uprzywilejowanie. Dekadę później zaczęło się okrajanie państwa opiekuńczego. Pod pretekstem pustek w publicznych kasach – a przecież te same kasy opróżniono z powodu obniżek podatków. Prawo pracy zaczęto obchodzić na początku XXI w. poprzez rozpowszechnienie tzw. umów pozakodeksowych, u nas znanych jako śmieciówki.
Uber poszedł jeszcze dalej. Swoim modelem chciał naruszyć ostatni włosek, na którym trzyma się jeszcze współczesny salariat. Jeśli ów pęknie, to czeka nas powrót do czasów sprzed salariatu. Do relacji panujących w XIX w. To znaczy świata, w którym albo masz trochę kapitału i obracasz nim, by się utrzymywać, albo go nie masz i jesteś pracownikiem luźnym. Formalnie wolnym. A w praktyce zawieszonym w próżni. Nikt tu nie będzie w ciebie inwestował ani cię szkolił. Nikt nie będzie sobie zawracał głowy twym urlopem albo prawem pracy. Skutki dla społeczeństwa? Rewolucyjne. Ot, choćby skutkujące niemożnością utrzymania dominujących wciąż na Zachodzie systemów emerytalnych opartych na międzypokoleniowej solidarności. Które są wszak w rozwiniętych gospodarkach od dekad bardzo mocno sprzęgnięte ze stałą pracą.
Steven Hill napisał książkę „Raw Deal. How the »Uber Economy« and Runaway Capitalism Are Screwing American Workers”. Co można tłumaczyć jako „Krzywy interes. Jak »gospodarka Ubera« robi amerykańskich pracowników w konia?”. Hill pisze w niej, że postępująca uberyzacja będzie prowadziła do rozbijania produkcji na coraz mniejsze kawałki. Tak się bowiem bardziej opłaca. Im mniej skomplikowany kawałek, tym taniej można go nabyć na rynku pracy. A jak to zrobić najtaniej? Po prostu nie zatrudniać nikogo na stałe, lecz do wykonania konkretnego „dzieła”. I tu w sukurs przychodzi gig economy, której zwolennicy głoszą, że przecież dostawca może je wykonać w czasie wolnym.
Stąd już tylko krok do sytuacji, w której każdy z nas pracuje 24 godziny na dobę. A granica pomiędzy „pracą” i tym, co „po pracy”, się zaciera. Oczywiście nie dla wszystkich. Na bycie offline będą mogli sobie pozwolić tylko najbardziej zasobni w kapitał. A reszta? Tej – z powodu braku stałego zatrudnienia – nie będzie stać na luksus odrzucania ofert. Tak oto zbliżamy się do świata, gdzie każdą minutę naszego życia zaczynamy traktować jak towar. Odwracając słynne utopie Marksa czy Keynesa, którzy marzyli o wyzwoleniu szarego człowieka z kieratu codziennego zarobkowania.
Oczywiście nie jest tak, że Uber to cały rynek pracy. A jego powodzenie lub porażka będzie miało decydujący wpływ na naszą przyszłość. Firm działających na podobnej zasadzie podgryzania salariatu jest na świecie wiele. I cały czas powstają nowe. Ale Uber jest symbolem. I dlatego niedawne orzeczenie unijnego trybunału jest tak ważne.
Z Uberem było tak, że próbował wchodzić na europejskie rynki, wykorzystując wszelkie możliwe kruczki prawne. Na przykład przekonując, że wcale nie jest firmą transportową tylko technologiczną. W związku z tym nie musi spełniać wymogów, które obowiązują inne przedsiębiorstwa przewozowe. Może więc oferować usługę pracy niewykwalifikowanych „wolnych” kierowców. Niszcząc nieuczciwą konkurencją uregulowany (i lepszy dla pracownika) sektor przewozów tradycyjnych.
Na tego typu trik poskarżyli się taksówkarze z Barcelony i wygrali. Orzeczenie TSUE zmusi Ubera, by przynajmniej na tym polu nie korzystał nadmiernie ze swojego uprzywilejowania. Aby trochę znormalniał. Wtedy proszę bardzo – niech sobie funkcjonuje. Ale w ramach salariatu.
Jedna bitwa nie oznacza jednak, że kończy się wojna o przyszłość pracy. Z tego frontu przyjdzie jeszcze nadać niejedną dramatyczną korespondencję. | http://forsal.pl/praca/aktualnosci/artyk.....pinia.html
_________________ Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
WZBG
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 10:15, 03 Sty '18
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Francja: policjanci ochraniający willę prezydenta protestują przeciwko złym warunkom pracy 02.01.2018
Dostępu do toalet i ogrzewanych budek strażniczych domagają się funkcjonariusze policyjnej formacji Compagnies Républicaines de Sécurité, którzy 24 godziny na dobę ochraniają willę Emmanuela Macrona w nadmorskim Le Touquet - informuje portal huffingtonpost.fr.
Emmanuel Macron Foto: ETIENNE LAURENT / AFP
Już od kilku miesięcy policja krytykowała warunki, w jakich muszą pracować jej pracownicy, ochraniający dom prezydenta nawet wtedy, gdy głowa państwa nie jest w nim obecna.
29 grudnia jeden z policjantów miał schronić się przed deszczem i wichurą w radiowozie, zaparkowanym tuż obok jego stanowiska. To zachowanie, choć związek zawodowy policjantów uznaje je za zgodne z przepisami, sprowadziło na funkcjonariusza kłopoty. Francuski związek zawodowy policjantów napisał na Twitterze, że musiał on tłumaczyć się przełożonym w raporcie, i że grożą mu konsekwencje służbowe.
Ta sytuacja wywołała protesty związkowców policji - informuje portal huffingtonpost.fr.
(MS)
Na podstawie: huffingtonpost.fr | http://wiadomosci.onet.pl/swiat/francja-.....om/gb1v1yf
_________________ Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
WZBG
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 23:37, 08 Sty '18
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Mit pracowitości obalony. Najlepsi pracownicy potrafią ograniczać liczbę wykonywanych zadań [OPINIA] 8.01.2018 Bloomberg
praca, stres, zmęczenie źródło: ShutterStock
- Drużyna piłkarska USA bije świat pod względem wybiegania. Płynie z tego także nauka dla biznesu - pisze w felietonie dla Bloomberga Jerry Useem.
Podczas piłkarskich MŚ 2014 w Brazylii pomocnik USA Michael Bradley wypracował statystyki, które wprawiły ludzi w zachwyt: pokonał najdłuższy dystans spośród wszystkich graczy. W ciągu trzech meczy Bradley przebiegł w sumie 23,4 mile, co wynika z zapisu mikro nadajnika zamontowanego w jego obuwiu, podczas gdy jego zespół był najlepszy w całym turnieju pod względem „wskaźnika pracy”, mierzącego ruch graczy na minutę, czyli innymi słowy „wybiegania”.
Komentatorzy New York Times’a, U.S. News i NBC Sports byli pod wrażeniem. Nie wspominając o tym, że najniższą wartość tego wskaźnika spośród ofensywnych graczy zanotował Lionel Messi, najbardziej wartościowy zawodnik turnieju i superstrzelec z Argentyny.
Wydaje się dziwne, że największy piłkarz na świecie spędza większość gry na poruszaniu się w tempie golfisty. A także to, że wspomniani ruchliwi Amerykanie nie zakwalifikowali się nawet na MŚ w 2018 roku.
Mające się wkrótce ukazać wyniki badań przeprowadzonych przez urodzonego w Norwegii badacza biznesu Mortena Hansena potwierdzają jednak tezę mówiącą, że osoby pracujące najwięcej nie są tymi, które pracują najlepiej. Rodzi ona interesujące pytanie: czy ceniony przez Amerykanów pośpiech może być przyczyną zawodowych niepowodzeń?
Hansen, profesor zarządzania na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, właśnie zakończył 5-letnie badanie amerykańskich pracowników. Główny wniosek z niego, przedstawiony w jednym z wywiadów, jest taki: „najlepsi pracownicy w badanej grupie pracują mniej”.
Nie chodzi o to, że odnoszący największe sukcesy ludzie nie pracują ciężko, chociaż zazwyczaj nie są osobami, które spędzają najwięcej godzin w pracy. Chodzi natomiast o to, że wykonują mniej czynności i zdają się posiadać lepszy mechanizm decyzyjny w zakresie tego, co warto robić.
Hansen zaangażował do badania 4964 osoby (menedżerów sklepów, fabrycznych brygadzistów, przedstawicieli handlowych i jednego krupiera z kasyna w Las Vegas) by zaobserwować pracownicze nawyki ich szefów, podwładnych oraz samych badanych.
Okazało się, że niektóre osoby, które wykonywały relatywnie niewiele zajęć, osiągały słabe wyniki. Najlepsi pracownicy również wykonywali ich relatywnie niewiele, jednak zdawali się posiadać talent do rozpoznawania, jak unikać robienia nieistotnych czynności, by obsesyjnie koncentrować się na kluczowych zadaniach. Podobnie jak w przypadku Messiego, któremu długie okresy bezczynności pomagają koncentrować się na wybuchowych sprintach w kierunku bramki przeciwnika, wspomniane korporacyjne ideały były zdolne do wykazania się niezwykłą energią do wykonywania ważnych działań dzięki temu, że nie brały udziału w zbędnych spotkaniach, nie podejmowały niektórych inicjatyw i nie tworzyły niepotrzebnych podcastów.
Pomysł oszczędzania energii brzmi w środowisku korporacyjnym jak herezja. Zapracowana osoba to osoba odnosząca sukcesy – powtarzano nam wielokrotnie, a członkowie drużyn sportowych mówią „tak, oraz…”.
Sprawia to, że mówienie „nie” staje się umiejętnością samą w sobie.
W mającej się wkrótce ukazać książce „Great at Work” Hansen daje przykłady tego, jak najlepsi pracownicy unikają rozpraszających zadań bez antagonizowania szefów i kolegów. Przytacza przypadek Jamesa, młodszego konsultanta ds. zarządzania, który gdy został poproszony o dodanie kolejnej pozycji do swojej listy zadań, potrafił odmówić bez użycia słowa „nie”. Zrobił to, mówiąc szefowi, że dodanie kolejnego zadania osłabi jego koncentrację na niezwykle ważnym projekcie fuzji. Pozostawił faktyczną decyzję przełożonemu, wzmocnił swój wizerunek osoby decyzyjnej i zredukował obciążenie pracą bez uszczerbku na kapitale społecznym.
- Pytanie „czy jesteś dostępny?” jest tym, na które nigdy nie należy odpowiadać – mówi Hansen.
Wytrzymanie zewnętrznej presji to połowa sukcesu. Druga część odnosi się do odporności na wewnętrzną presję.
Aby zilustrować to zagadnienie Hansen przytacza w książce historię Susan Bishop, menedżerki z branży rekrutacyjnej, która nauczyła się opierać pokusie zadowalana każdego klienta. Zaczęła od decyzji o odrzucaniu wszystkich zadań spoza jej specjalności - firm medialnych - i zaprezentowała nowe założenie swoim pracownikom. Dodało jej to odwagi, żeby odrzucić ofertę od Coca Cola Co., która dotyczyła poszukiwania kandydatów na wyższe stanowiska kierownicze spoza sektora medialnego, chociaż zrobiła to „z drżeniem kolan i spoconymi dłońmi” – napisał Hansen.
Takie historie oczywiście niekoniecznie czegokolwiek dowodzą. Hansen przyznaje, że nie można wykluczyć odwrotnej zależności – Lionele Messi tego świata mogą wybrzydzać, bo są gwiazdami, a nie na odwrót.
Najbardziej prawdopodobne jest, spekuluje Hansen, że przyczyna i skutek idą w parze. Strategicznie selektywni pracownicy mają przewagę. Budują sobie silną pozycję, co rozszerza ich możliwości. Dokonywanie transakcji otwiera drzwi do prowadzenia konferencji, które tworzą możliwość prowadzenia kursów online. Selektywność staje się wraz z umacnianiem pozycji coraz ważniejsza.
- Jeśli nie jesteś ostrożny, możesz rozszerzyć zakres swoich obowiązków do tego stopnia, że ucierpi jeden z obszarów kluczowych do osiągnięcia sukcesu – mówi Hansen.
Pośpiech może być cnotą. Ale trudno jest zapobiec temu, by stał się imadłem. | http://forsal.pl/praca/aktualnosci/artyk.....zadan.html
_________________ Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
WZBG
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 09:38, 17 Sty '18
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Skazani na część etatu. Rośnie odsetek osób pracujących na pół gwizdka [MAPA] 16.01.2018 Dziennik Gazeta Prawna
Pracujący w Polsce na część etatu w porównaniu z UE źródło: Dziennik Gazeta Prawna
Odsetek Polaków, którzy decydują się na pracę na pół gwizdka, powoli rośnie. Ale i tak jest prawie trzy razy mniejszy niż średnio w Unii Europejskiej.
Spośród ponad 16 mln zatrudnionych Polaków w drugim kwartale ubiegłego roku tylko nieco ponad 1,2 mln pracowało w niepełnym wymiarze czasu. To tylko o 96 tys. więcej niż w roku poprzednim – wynika z badań aktywności ekonomicznej ludności prowadzonych przez GUS.
Zajęcie „na pół gwizdka” miało u nas tylko 6,7 proc. pracowników w wieku 15–64 lata. W Unii Europejskiej wskaźnik ten wynosi średnio 19,5 proc. A według danych Eurostatu rekordzistką pod tym względem jest Holandia – na część etatu pracowało tam aż 49,9 proc. zatrudnionych.
Nasi pracodawcy tworzą stosunkowo mało takich miejsc pracy. Potwierdzają to m.in. dane z portalu Pracuj.pl. W pierwszych trzech kwartałach ubiegłego roku zamieszczono na nim 408,5 tys. ofert zatrudnienia, ale zaledwie 2,8 tys. na część etatu. Wolno przybywa ich też w urzędach pracy. – W ubiegłym roku mieliśmy takich ofert niespełna 7,3 tys. To tylko 300 więcej niż w roku poprzednim – informuje Irena Lebiedzińska, dyrektor PUP w Opolu.
Pracujący w Polsce na część etatu źródło: Dziennik Gazeta Prawna
– Pracodawcy tworzą niewiele takich miejsc pracy, bo są one relatywnie droższe i wymagają większego wysiłku. Zatrudnienie na przykład dwóch osób na pół etatu jest na ogół kosztowniejsze niż jednej osoby na cały etat. Głównie dlatego, że trzeba poświęcić więcej czasu na m.in. rozliczanie ich pracy czy wyznaczanie zadań – ocenia Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Ponadto sektor usług jest w naszym kraju mniej rozwinięty niż w starych krajach Wspólnoty, a właśnie w tym dziale gospodarki pracy na część etatu jest najwięcej.
Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Plus Banku, zwraca też uwagę, że w Polsce nie ma zbyt wielu chętnych do pracy w niepełnym wymiarze.
– Z badań wśród osób poszukujących zatrudnienia wynika, że większość obawia się, iż przy skróconym czasie pracy będą mieć tyle samo obowiązków co na pełnym etacie mimo zmniejszonego wynagrodzenia – twierdzi.
Maliszewski spodziewa się jednak wzrostu liczby pracujących na część etatu. Pracodawcy z powodów demograficznych już mają kłopoty ze znalezieniem pracowników, a gospodarka rośnie. Będą musieli więc szukać kandydatów wśród studentów, rodziców wychowujących małe dzieci i seniorów.
A dla godzących naukę albo obowiązki rodzinne z pracą, zatrudnienie w niepełnym wymiarze jest z pewnością atrakcyjne. | http://forsal.pl/praca/aktualnosci/artyk.....-mapa.html
_________________ Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
WZBG
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 12:19, 19 Sty '18
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Największe miasto w Ameryce Płd. jest sparaliżowane. Trwa strajk pracowników metra 18.01.2018 PAP
Sao Paulo;Brazylia źródło: ShutterStock
Strajk pracowników metra w Sao Paulo przeciwko planom jego dalszej prywatyzacji spowodował w czwartek całkowity chaos komunikacyjny w tym największym mieście Brazylii i całej Ameryki Południowej.
Decyzja o 24-godzinnym strajku podjęta w środę wieczorem przez związek zawodowy pracowników metra unieruchomiła pociągi na pięciu z sześciu linii dwunastomilionowej metropolii zwanej stolicą gospodarczą Brazylii. Ruch utrzymano tylko na jednej linii, która już została sprywatyzowana.
Do strajku doszło, choć Regionalny Sąd Pracy nakazał związkowi zawodowemu pracowników metra utrzymanie ruchu "przynajmniej 60 proc. pociągów".
Brazylijska metropolia została praktycznie zablokowana przez samochody i przepełnione do granic możliwości autobusy. Na ulicach powstały kilkukilometrowe korki. Władze miejskie zmuszone były na dzień strajku zawiesić system przemiennego dopuszczania do ruchu samochodów osobowych o tablicach rejestracyjnych kończących się na cyfry parzyste i nieparzyste.
Dyrekcja publicznych kolei podziemnych w Sao Paulo ogłosiła, że uczestnikom strajku odliczy ten dzień od zarobków. Jednocześnie zaprzeczyła informacjom, według których zamierzała oddać w prywatne ręce całe przedsiębiorstwo. "Planujemy jedynie sprywatyzowanie dwóch kolejnych linii metra" - wyjaśnia komunikat ogłoszony po rozpoczęciu strajku. | http://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artyk.....paulo.html
Cytat: | W Chinach brakuje rąk do pracy 04.08.2017 Sebastian Stodolak
Chiny przechodzą spowolnienie gospodarcze, jednocześnie notując niskie bezrobocie. Jak wytłumaczyć tę tajemnicę? Brakiem rąk do pracy! Wszyscy, którzy mieli wyemigrować ze wsi do miast, już to zrobili. Teraz trzeba zwiększyć produktywność pracowników – przekonuje prof. Yang Du, chiński ekonomista.
Yang Du (Fot. Instytut Badań Strukturalnych)
Obserwator Finansowy.pl: Chiny mają za sobą imponujące lata wzrostu, ale po 2008 roku coraz więcej rys pojawia się na tym pięknym obrazku kwitnącej gospodarki. Spore problemy pojawiają się np. na rynku pracy. Czy może pan je scharakteryzować?
Główny problem to dostępność siły roboczej. Chiny są najludniejszym krajem globu i kiedyś nie mieliśmy z tym problemu. Ludzie migrowali ze wsi do miast, zapewniając podaż pracy dla przemysłu. Ta migracja wciąż się odbywa, w zeszłym roku osiągnęła poziom 169 mln ludzi, tyle że przestała rosnąć. W ostatnich latach wzrost migracji ze wsi do miast spowolnił do 0,3 proc., co oznacza, że tak naprawdę ci, którzy mieli wyemigrować, już wyemigrowali. Dalsza migracja wewnętrzna nie rozwiąże problemów z podażą pracy.
Starzejące się społeczeństwo też pewnie w tym nie pomaga.
Oczywiście. Wszyscy wiedzą, że Chiny miały politykę populacyjną, jaką miały, i że to nie pomaga w rozwoju…
To słynna polityka 2+1 jest odpowiedzialna za problemy demograficzne Chin?
Częściowo i raczej historycznie. Spadek dzietności w latach 80. XX wieku był właśnie jej wynikiem. Ale od lat 90. XX wieku dzietność spada z innego powodu. Po prostu Chińczycy się bogacą i zarabiają więcej, co sprawia, że ich czas jest wart więcej. Rosną więc koszty alternatywne posiadania kolejnego dziecka. Trzeba dokonywać wyboru między kolejnym dzieckiem a komfortem życia i ten wybór jest obecnie relatywnie trudniejszy. I zmiana tego nastawienia jest obecnie jednym z głównych zadań polityki gospodarczej.
A jaka jest właściwie dzietność w Chinach? Zastępowalność pokoleń nie jest zapewniona?
Niestety, nie. Dzietność szacuje się na poziomie 1,5-1,6 dziecka na kobietę w wieku rozrodczym. Chiny się starzeją, liczba ludzi w wieku produkcyjnym spada i musimy znaleźć nowy sposób na to, by zapewnić paliwo dla rozwoju gospodarczego. Nawiasem mówiąc, mamy jednocześnie do czynienia z ciekawym efektem związanym z deficytem pracy: mimo spowolnienia gospodarczego mamy niską stopę bezrobocia. To dość zaskakujące, że te dwa zjawiska mogą współwystępować.
Są już jakieś pomysły, jak wybrnąć z pułapki? W Europie problemy z podażą pracy rozwiązuje się, przyjmując imigrantów, np. w Polsce Ukraińców. W Chinach także spotkałem spore grupy obcokrajowców, np. Afrykanów. Czy imigracja zalepi dziury na chińskim rynku pracy?
(śmiech) Oczywiście, że… nie! Chiny mają 1,4 mld mieszkańców i zapotrzebowanie na pracę liczone w dziesiątkach milionów. Cóż nam da przyjęcie 200 tys., miliona czy dwóch milionów imigrantów? To błąd statystyczny. Są inne drogi do naprawy sytuacji. Na przykład w Chinach zaledwie 60 proc. ludzi w wieku produkcyjnym pracuje i szuka pracy. Reszta jest nieaktywna. Trzeba zwiększyć poziom partycypacji w rynku pracy. Zwiększenie go np. o 1 proc. przekłada się na zwiększenie liczby pracowników o 9 mln. To byłoby dopiero coś. Dobrze byłoby także zmniejszyć różnicę w poziomie aktywności zawodowej mężczyzn i kobiet.
Tak, to w Polsce także jest problemem. Czy w Chinach macie płacę minimalną?
Od 1994 roku tak, ale różną dla poszczególnych regionów i miast.
Może to ona wpływa na niską aktywność zawodową, wyłączając sporą grupę pracowników z rynku pracy już na starcie?
Byłoby to możliwe, gdyby podnoszono ją na ślepo, bez brania pod uwagę wzrostu produktywności w gospodarce. Nie robimy takich rzeczy.
Związki zawodowe nie domagają się regularnego i istotnego podnoszenia płacy minimalnej?
Nie, a właściwie to nie mają na to zbyt dużego wpływu. Wie pan, najważniejsza dla naszej sytuacji gospodarczej jest obecnie produktywność w gospodarce. Trzeba zwiększyć produktywność tych pracowników, którzy już są na rynku pracy.
Jak?
Nowe technologie, inwestycje w kapitał, który zastąpi pracowników wykonujących niewykwalifikowane prace, przesuwając ich do tych bardziej wymagających…
Na świecie automatyzację postrzega się coraz częściej jako zagrożenie, a nie szansę…
Nie w Chinach. Wiadomo, że krótkookresowo to może przełożyć się na jakieś zwolnienia, a z całą pewnością długofalowy i mocniejszy efekt polegać będzie na zwiększeniu produktywności na jednego pracownika, a to oznacza większe zyski firm i w efekcie większe zarobki tego pracownika.
Czy system edukacyjny w Chinach poradzi sobie z zadaniem wykształcenia wyspecjalizowanych pracowników?
Nasz system nie jest idealny, ale np. w zakresie szkolnictwa wyższego naprawdę sporo zrobiliśmy w ciągu ostatnich dwóch dekad. Jego jakość bardzo wzrosła. Ale to logiczne – jeśli chce się mieć dobrych inżynierów, trzeba mieć dobre politechniki. Teraz Chiny stoją przed koniecznością wymianą silnika chińskiej gospodarki – dotąd rozwijaliśmy się dzięki taniej niewykwalifikowanej sile roboczej, teraz chcemy się rozwijać dzięki relatywnie taniej sile wykwalifikowanej.
Tania siła robocza w Chinach już nie jest tania.
Właśnie o to chodzi. Koszty zatrudnienia pracowników niewykwalifikowanych bardzo wzrosły. Już nie tekstylia, ale sektory nowych technologii będą napędzać Chiny. Na kilku rynkach jesteśmy już w czołówce, na przykład cyfryzacja naszego społeczeństwa jest bardzo szybka i dogłębna. Możesz wyjść na miasto tylko z telefonem, bez portfela i dzięki aplikacjom możesz zamówić taksówkę, zapłacić na bazarku za owoce, przelać pieniądze za pobyt w hotelu itd.
Pewnie słynnemu WeChatowi?
Między innymi. Inny prężnie rozwijający się rynek to online shopping. Ludzie nawet w terenach wiejskich korzystają z tej formy zakupów – zarówno jako sprzedający, jak i kupujący. Podsumowując, nowe technologie w Chinach, automatyzacja, roboty są bardzo mile widziane.
Wróćmy do kosztów pracy. Co je tak mocno wywindowało?
Właśnie między innymi deficyt siły roboczej. Niestety, nie szło to w parze w odpowiednim stopniu ze wzrostem produktywności. Jeśli porównamy Chiny z Europą, Japonią, Koreą, Stanami Zjednoczonymi, zderzając koszty z produktywnością, to u nas ten stosunek nie jest korzystny.
A czy w Chinach problemem w tym kontekście jest to, co w Europie, czyli rosnące pozapłacowe koszty pracy?
Nie powiedziałbym, że to jest wielkim problemem. Klin podatkowy wynosi w Chinach średnio ok. 40 proc.
To chyba sporo.
Ale tu ważne jest słowo „średnio”, ponieważ nasz system podatków i składek odprowadzanych od wynagrodzenia jest bardzo zróżnicowany. Rząd centralny daje ogólne wytyczne co do tego, ile poszczególne rządy lokalne powinny pobierać podatków, czy co do tego, jak powinny kształtować swoje systemy świadczeń socjalnych. Jest tutaj naprawdę sporo autonomii i swobody, system ubezpieczeń społecznych jest niezintegrowany i nie ma charakteru ogólnokrajowego. Na pewno trzeba w przyszłości zapewnić podstawowe ubezpieczenie wszystkim w ujednolicony sposób.
Czy wobec tego należy oczekiwać, że koszty ubezpieczeń społecznych w Chinach wywindują ogólne koszty zatrudnienia jeszcze bardziej?
Cóż, z jednej strony na pewno tak będzie, ale jeśli dobrze zaprojektujemy ów system i skutecznie wcielimy go w życie, to może przyczynić się on do poprawy produktywności i koniec końców efekt netto może być pozytywny. Tyle że tu trzeba naprawdę sporo wysiłku na etapie projektowania tego systemu.
Na przykład żeby uniknąć błędów, które popełniono na Zachodzie?
Zachód, zwłaszcza Europa, i Chiny to dwie różne rzeczywistości ze względu na różnicę w poziomie rozwoju gospodarczego. Chiny nie miały wcześniej w ogóle żadnej siatki zabezpieczeń społecznych i dopiero teraz zaczynają ją tworzyć. Europa z kolei stworzyła ją dawno i wręcz przeholowała, ludzie bywają chronieni aż za nadto, co stwarza teraz różnego typu problemy.
W porządku. Ubezpieczenia społeczne w Chinach mogą zwiększyć produktywność. Na Zachodzie są obciążeniem. Automatyzacja w Chinach oliwi gospodarkę, zwiększając przy okazji wynagrodzenia. Na Zachodzie ludzie się jej boją. To faktycznie inny świat. Ale chyba już problem nierówności dochodowych dotyczy także was?
Ale także w zupełnie inny sposób. To prawda, że nierówności dochodowe są i stanowią problem także w Chinach, ale ten problem nie rośnie, a maleje. Jeśli porównamy prędkość wzrostu płac niewykwalifikowanych robotników, a więc najbiedniejszych pracujących, ze wzrostem płac pracowników wykwalifikowanych, to ten pierwszy jest szybszy. Logiczne więc, że skoro biedni bogacą się szybciej niż zamożni, nierówności powoli się zmniejszają. Pokazuje to także zresztą wskaźnik Giniego, który przestał rosnąć.
Czy w Chinach łatwo o karierę od pucybuta do milionera? Macie dużą mobilność społeczną?
Mówiąc szczerze, nie zajmowałem się tymi kwestiami i… nie wiem.
Rzadko słyszy się „nie wiem” z ust ekonomisty.
Cóż, tu łatwo mi się przyznać do niewiedzy, bo to raczej tematyka socjologiczna. (śmiech)
Rozmawiał Sebastian Stodolak
prof. Yang Du – ekonomista z pekińskiego Instytut Populacji i Ekonomii Rynku Pracy oraz Chińskiej Akademii Nauk Społecznych.
Rozmowa została przeprowadzona dzięki uprzejmości Instytutu Badań Strukturalnych. | https://www.obserwatorfinansowy.pl/temat.....-do-pracy/
_________________ Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
WZBG
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 13:37, 27 Sty '18
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Chiny: W miastach najniższe bezrobocie od 15 lat. Ale wciąż trzeba więcej miejsc pracy 26.01.2018 PAP
Klientka w supermarkecie w Pekinie sięga po swoją ulubioną zupę instantźródło: Bloomberg autor zdjęcia: NATALIE BEHRING
Stopa bezrobocia w chińskich miastach spadła w 2017 roku do 3,9 proc. i była najniższa od 15 lat, ale w tym roku pracy będzie potrzebowało 15 mln Chińczyków – powiedział w piątek rzecznik ministerstwa zasobów ludzkich i bezpieczeństwa socjalnego Lu Aihong.
W chińskich miastach powstało w ubiegłym roku rekordowe 13,51 mln nowych miejsc pracy, o 370 tys. więcej niż w roku poprzednim – podkreślił Lu, cytowany przez chińskie media. Ocenił, że w tym roku sytuacja na rynku pracy „skomplikuje się” ze względu na „liczne wciąż znaki zapytania dotyczące wzrostu gospodarczego w kraju i za granicą”.
W 2018 roku na rynek pracy w chińskich miastach wejdzie 15 mln osób, w tym rekordowa liczba 8,2 mln absolwentów opuszczających mury uczelni wyższych oraz miliony mieszkańców wsi, którzy przeniosą się do większych miejscowości w poszukiwaniu zajęcia – zaznaczył Lu.
Zwrócił też uwagę na coraz wyraźniejszą „strukturalną sprzeczność” pomiędzy podażą niewyszkolonej siły roboczej a popytem na pracowników wysoko wykwalifikowanych.
W 2017 roku w Chinach przebranżowiono 380 tys. pracowników przemysłu ciężkiego, w tym stalowego i węglowego, w rządowej kampanii mającej na celu ograniczenie nadwyżki mocy produkcyjnych w tych sektorach – powiedział rzecznik ministerstwa zasobów ludzkich.
Oficjalna stopa bezrobocia w Chinach utrzymywała się dotąd na stabilnym poziomie pomimo spadku tempa wzrostu gospodarczego w ostatnich latach oraz rządowej kampanii cięcia nadwyżek w niektórych branżach.
Jednak według części ekspertów oficjalne dane nie oddają w pełni faktycznej sytuacji na rynku pracy, gdyż uwzględniają tylko bezrobocie w miastach i nie biorą pod uwagę milionów robotników napływowych. Według niektórych szacunków rzeczywisty odsetek bezrobotnych może być dwa lub trzy razy większy niż ten podawany przez władze. | http://forsal.pl/swiat/chiny/artykuly/11.....pracy.html
_________________ Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
WZBG
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 12:11, 02 Lut '18
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Bezrobocie: Polska goni Holandię? Nie do końca 01.02.2018
Bezrobocie: Polska goni Holandię? Nie do końcaW Polsce brakuje promocji zatrudnienie na niepełny etat (Fot. Shutterstock)
Poland, Holland - brzmi podobnie i na pierwszy rzut oka bardzo podobnie wyglądają rynki pracy obu państw w ostatnich danych Eurostatu. Stopa bezrobocia w Polsce oraz w Holandii jest dokładnie taka sama - 4,4 proc. Niestety pozostałe parametry pokazują, jak wiele brakuje nam jeszcze do Holendrów.
Stopa bezrobocia, choć to bardzo wygodny miernik kondycji rynku pracy, informuje nas jedynie, jaki jest odsetek osób, które szukają płatnego zajęcia, do aktywnych zawodowo.
Nie dowiemy się jednak na tej podstawie np. jaki procent osób w wieku produkcyjnym ma zatrudnienie, a przecież to kluczowa informacja dla gospodarki.
Różnice - nie tylko w poziomie zatrudnienia - dobrze pokazuje zestawienie innych danych z Polski oraz z Holandii.
Publikacje Eurostatu za grudzień pokazują, że stopa bezrobocia w Polsce oraz w Holandii wynosi 4,4 proc. Dane są porównywalne, gdyż uzyskiwane dzięki tej samej metodologii - ankietom wśród gospodarstw domowych (ok. 30 tys.). W obu przypadkach uwzględnia się także efekt sezonowy na rynku pracy (zimą np. zmniejsza się aktywność rolnictwa czy budowlanki), co także umożliwia lepsze porównanie odczytów.
Ciekawi fakt, że bezrobocie wśród Polek jest nawet niższe niż wśród Holenderek i wynosi odpowiednio 4,5 oraz 4,7 proc. Inny interesujący element: w podziale na wiek bezrobocie osób starszych w wieku 50-64 lata jest wyższe w Holandii - 4,2 proc. niż w naszym kraju - 3,4 proc. (dane za III kw. 2017 r.). To jednak, co należy podkreślić, wcale nie oznacza, że zatrudnienie w obu krajach wygląda podobnie.
Zatrudnienie - olbrzymie różnice
Dane Eurostatu wskazują, że odsetek zatrudnionych w Holandii w wieku 15-64 lata na koniec trzeciego kwartału 2017 r. wynosił 76,3 proc. W Polsce było to 66,5 proc., czyli prawie 10 pkt proc. mniej.
10 pkt proc. na korzyści Holandii to diametralna różnica. Aby wyrównać wynik, Polska musiałaby zwiększyć zatrudnienie o 2,4 mln osób. Z kolei gdyby te 2,4 mln, obecnie bierne zawodowo, nagle zaczęło szukać pracy, to stopa bezrobocia skoczyłaby w Polsce z obecnych 4,5 proc. do ponad 16 proc., a liczba bezrobotnych podniosłaby się z ok. 800 tys. osób do 3,2 mln. To bardzo dobrze pokazuje skalę ukrytego w bierności zawodowej bezrobocia.
To młodzi najbardziej zaniżają wynik
Nie jest zaskakujące, że poważne różnice w poziomie zatrudnienia Polaków i Holendrów dotyczą osób w przedziale wiekowym 55-64 lata. U nas ten odsetek wynosi 49,4 proc. (niższy niż np. w Hiszpanii), a w Holandii - 66 proc. Od lat jednak kuleje nad Wisłą polityka senioralna w kontekście zatrudnienia osób starszych i utrzymywania ich aktywności zawodowej.
Pewną niespodzianką może być natomiast inna informacja. Według Eurostatu stopa zatrudnienia osób młodych (15-24 lata) w Polsce wynosi tylko 30 proc., a w Holandii - 64 proc. Oczywiście młodzi Holendrzy nie pracują na pełen etat i znaczna część z nich kontynuuje naukę (45 proc. osób w wieku 25-34 lata ma wyższe wykształcenie, czyli bardzo podobnie jak w Polsce). Może to oznaczać, że poza brakiem zachęt do systemowego wspierania w zatrudnianiu młodych (np. podatki), łączenie pracy z nauką w Polsce nie jest po prostu w modzie.
Lepiej dłużej, a mniej intensywnie
Inne poważne systemowe zaniedbanie polega na tym, że w Polsce brakuje promocji zatrudnienie na niepełny etat. W Holandii ponad 70 proc. kobiet pracuje w niepełnym wymiarze godzin, dzięki czemu łatwiej godzą obowiązki domowe z zawodowymi. W Polsce natomiast ten odsetek wynosi zaledwie 10 proc.
Mniejsza intensywność pracy prawdopodobnie pozwala także Holendrom dłużej utrzymywać się na rynku pracy, dłużej odkładać na emeryturę i cieszyć się jej względnie wysokim poziomem w relacji do ostatnich zarobków. Holendrzy są aktywni zawodowo przez równo 40 lat, Polacy przez 32,9. To olbrzymia różnica, która stanowi poważne wyzwanie, zwłaszcza dla możliwości zgromadzenia wystarczającego kapitału na jesień życia.
Marcin Lipka | http://www.pulshr.pl/rekrutacja/bezroboc.....50721.html
_________________ Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
WZBG
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 16:13, 07 Lut '18
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Pracownicza rewolucja w Niemczech? 28 godzin pracy tygodniowo i podwyżki pensji 7.02.2018
Metro w Berlinie, Niemcy. źródło: ShutterStock
IG Metall, największy związek zawodowy w Niemczech zrzeszający pracowników przemysłu, wynegocjował umowę, która daje pracownikom prawo do zmniejszenia liczby godzin pracy z 35 do 28 tygodniowo przez okres nawet do dwóch lat.
O sprawie informuje BBC.
Celem tych zmian jest zapewnienie pracownikom możliwości poświęcenia dodatkowego czasu swoim rodzinom, opiece nad dziećmi lub chorymi oraz osobami starszymi.
W zamian za elastyczność firmy będą mogły wydłużyć czas pracy do 40 godzin tygodniowo wobec osób, które się na to zgodzą.
Dodatkowo pracownicy objęci porozumieniem dostaną podwyżki wynagrodzenia o 4,3 proc., począwszy od kwietnia 2018 roku
Umowa swoim zasięgiem obejmie prawie milion pracowników w landzie Badenia-Wirtembergia. Skutki umowy mogą zostać rozszerzone na prawie 4 mln pracowników w Niemczech, którzy także domagali się zmian.
„Porozumienie to krok milowy w kierunku nowoczesnego, opierającego się o samostanowienie, świata pracy” – komentuje dla BBC lider IG Metall Joerg Hofmann.
Porozumienie wynegocjowane przez IG Metall może mieć duże konsekwencje w niemieckim świecie pracy. Podobnych zmian mogą bowiem domagać się teraz pracownicy budownictwa, branży telekomunikacyjnej czy chemicznej. | http://forsal.pl/praca/aktualnosci/artyk.....ensji.html
_________________ Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
WZBG
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 15:03, 08 Lut '18
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Mężczyźni w USA stronią od pracy. Z czego więc się utrzymują? 7.02.2018, Cinkciarz.pl
Spadająca aktywność zawodowa młodych mężczyzn pogarsza ogólną efektywność gospodarki źródło: ShutterStock
Ameryka, motor napędowy rozwoju świata i lider w wielu dziedzinach globalnej gospodarki, zmaga się z dość poważnym problemem. Okazuje się, że mężczyźni w USA nie garną się do pracy - pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
„Ameryka też się sypie”... chciałoby się zacytować słynne słowa piosenki Kazika. Literalnie może to nawet i prawda - Stany Zjednoczone potrzebują setek miliardów dolarów, jeśli nie kilku bilionów, na inwestycje infrastrukturalne. „Sypanie się” może mieć także zupełnie inne znaczenie. Dane pokazują, że mężczyźni w kwiecie wieku (25-54 lata) w znacznej części nie pracują, ani pracy nie szukają - są nieaktywni zawodowo, inaczej bierni.
USA na szarym końcu
Od ponad pół wieku aktywność zawodowa mężczyzn powyżej 15. roku życia w Stanach Zjednoczonych utrzymuje się w trendzie spadkowym. Jeszcze w drugiej połowie lat 50. odsetek aktywnych przekraczał 85 proc. Jednak od kilku lat pozostaje poniżej poziomu 70 proc., czyli najmniej w historii badań. Brak chęci do pracy lub jej szukania (bierność zawodowa) to w znacznym stopniu skutek zmian demograficznych.
Przy rosnącej średniej długości życia naturalne staje się, że coraz więcej starszych osób opuszcza rynek pracy. Warto jednak zauważyć, że aktywność jest bardzo niska również dla mężczyzn w wieku 25-54 lata (prime age). Przez 50 lat spadła ona o niespełna 10 pkt proc. i od kilku lat nie przekracza 89 proc. mimo silnego popytu na pracę w USA. Dodatkowo Stany zajmują trzecie miejsce od końca wśród krajów OECD (dane z 2016 r.) w rankingu aktywności. Dlaczego?
Powód I – wykształcenie
W opracowaniu Białego Domu z 2016 r. analizującym problem niskiej aktywności zawodowej mężczyzn zwraca się uwagę na różnice w wykształceniu. Aktywność osób z dyplomem uczelni wyższej pozostaje przez lata wysoka - od 94-96 proc. Wyraźne spadki widoczne są natomiast u tych, którzy zakończyli edukację na szkole podstawowej - obecnie w przedziale 82-83 proc, czyli mniej o 15 pkt proc. niż 50 lat temu.
Powód II – różnica pokoleniowa
Szczególnie interesująco przedstawia się porównanie aktywności pomiędzy pokoleniami. Dane Białego Domu pokazują, że aktywność 30-latków z każdą dekadą zauważalnie malała. Zatrudnienie lub chęć jego podjęcia dla najmłodszego pokolenia (1983-1992) jest o ponad 10 pkt proc. niższa niż dla osób urodzonych w latach 1933-1942.
Powód III – młodzi mają inne zajęcia niż praca
Pół biedy, gdyby bierność zawodowa wynikała z tego, że młodzi mężczyźni częściej wyręczają kobiety w obowiązkach domowych, pozwalając im rozwijać karierę zawodową. Tak jednak nie jest. W opracowaniu wiodącego think-tanku „Brookings Institution” na temat bierności zawodowej praktycznie nie ma różnic w czasie spędzonym z dziećmi czy na obowiązkach domowych pomiędzy mężczyznami aktywnymi i nieaktywnymi zawodowo.
Jest natomiast diametralna różnica w spędzaniu wolnego czasu. Bierni zawodowo młodzi mężczyźni na relaks czy odpoczynek (sen, telewizja, filmy, spotkania ze znajomymi) przeznaczają ok. 150 godzin tygodniowo. Aktywni zawodowo natomiast odpoczywają przez ok. 100 godzin tygodniowo. Czas zarezerwowany na pracę praktycznie jest więc w całości „spożytkowany” na relaks przez tych, którzy nie mają i nie szukają zatrudnienia.
Powód IV – duży odsetek w więzieniu
Wracając do wcześniej cytowanego opracowania Białego Domu (The Long-Term Decline Prime-Age Male Labor Force Participation”), należy także podkreślić wysoki odsetek Amerykanów w kwiecie wieku, którzy siedzą w więzieniach. W 2014 r. aż 1,1 mln mężczyzn w prime-age było za kratkami. To ok. 50 proc. więcej niż ćwierć wieku temu przy niewielkim wzroście populacji.
Odsetek więźniów w prime-age jest pięciokrotnie wyższy w Stanach Zjednoczonych niż średnio w OECD. W czasie odsiadywania wyroku to nie ma wpływu na aktywność zawodową (nie są oni zaliczani statystyk), ale później takie osoby mają problemy, by aktywnie uczestniczyć w życiu zawodowym, co już wpływ na dane ma.
Z czego się utrzymują?
Naturalnie nasuwa się pytanie, z czego utrzymują się gospodarstwa domowe, w których mężczyźni w kwiecie wieku nie pracują. Poza oszczędnościami czy dochodem współmałżonka opracowanie Białego Domu zwraca uwagę, że ponad 6 tys. dol. rocznie przekazywane jest tym rodzinom w formie różnego rodzaju zasiłków. Z kolei w tych gospodarstwach domowych, gdzie mężczyzna w sile wieku pracuje, transfery socjalne odpowiadają przeciętnie za ok. 1 tys. dol. dodatkowego dochodu.
Konsekwencje
Spadająca aktywność zawodowa młodych mężczyzn pogarsza ogólną efektywność gospodarki, a także skazuje ich na znacznie gorsze warunki życia na starość. Poważną kwestią są również różnego rodzaju uzależnienia (np. od leków opioidowych), które z jednej strony utrudniają wyjście z bierności zawodowej, a z drugiej mogą w nią popychać.
W pewnym stopniu zawodowa bierność Amerykanów może wynikać z systemowego podejścia w USA do pracy. Polityka niewielkiego wsparcia na starcie kariery (drogie studia, braki edukacji zawodowej) dla obywateli powoduje, że Stany zdecydowanie gorzej radzą sobie z rosnącą konkurencją światową w przemyśle niż np. Niemcy. Teraz te zaniedbania odbijają się czkawką właśnie w postaci zbyt wysokiej bierności zawodowej mężczyzn w kwiecie wieku. | http://forsal.pl/praca/aktualnosci/artyk.....ymuja.html
_________________ Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
Mirkas
Dołączył: 29 Sty 2014 Posty: 831
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 11:59, 13 Kwi '18
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Wyliczył, ile minimalnie pracodawca powinien płacić pracownikowi. Jego post wywołał burzę
Podobno punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – coś w tym jest, dlatego zawsze warto postawić się na miejscu tej drugiej osoby i spróbować wyobrazić sobie jej życie.
Andrzej z Gdańska chciał pomóc pracodawcom wyobrazić sobie, jakie wydatki ma na co dzień i dlaczego powinien zarabiać określoną kwotę. Jego post wywołał spore poruszenie.
Post uświadomił wielu osobom, że tak naprawdę zarabiają mniej niż powinni. Czy tak to powinno wyglądać?
Czytam że pracodawcy w Polsce mają problem, bo nie ma rąk do pracy – więc szukam pracodawcy, który ma taki problem z Gdańska lub okolic.
Ale mam wydatki więc:
Wynajęcie mieszkania 1 pokój z kosztami
1500 zł
Bilet miesięczny
200 zł
Wydatki na środki czystości i kosmetyki ( tak golę się i myję oraz piorę i zmywam naczynia )
100 zł
Wyżywienie 30 x 25 zł dziennie ( chyba nie jest to zbyt wygórowane )
750 zł
Telefon i internet ( TV nie oglądam )
100 zł
Kulturę i sztukę j***ć, chodzi o przeżycie
0 zł
Leki i inne medykamenty ( dentysta i takie tam pierdoły )
150 zł
Trzeba jeszcze odłożyć coś na czarną godzinę, dobrym zwyczajem jest to conajmniej 10% dochodu
czyli np. 200 zł
Tak więc minimum socjalne to
3100 zł netto
Każdy kto zarabia mniej jest niewolnikiem i żyje po niżej minimum socjalnego.
Udostępnijcie, pomóżcie mi znaleźć TEGO PRACODAWCĘ któremu brakuje rąk do pracy. |
https://popularne.net/wiadomosc-do-praco.....gn=net-pat
Każdy kto zarabia mniej niż 3100 zł netto jest niewolnikiem (chociaż tam chyba jest błąd, powinno być 3000, ale to szczegół). A tymczasem: minimalna pensja wzrosła w 2018 r. do 2100 zł brutto, czyli ok. 1530 zł netto (połowa tego).
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
de93ial
Dołączył: 17 Lip 2013 Posty: 3096
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 13:03, 13 Kwi '18
Temat postu: |
|
|
Każdy kto pracuje w ramach jakichkolwiek struktur "rządowych" regulujących w jakikolwiek sposób stosunek praca wynagrodzenie jest niewolnikiem.
Czy istnieje lepsze rozwiązanie? Na pewno i nie jedno, ale każde wymagałoby zmiany obecnego pasożytniczego systemu zniewolenia.
_________________ http://www.triviumeducation.com/
Punkt startowy dla wszystkich.
http://trivium.wybudzeni.com/trivium/
Wersja PL
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
Mirkas
Dołączył: 29 Sty 2014 Posty: 831
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 13:47, 13 Kwi '18
Temat postu: |
|
|
We klejonym przeze mnie powyżej wyliczeniu brak jeszcze niektórych podstawowych potrzeb/wydatków, np. odzież, obuwie, sprzęt domowy...
Dotyczy to kawalera, a co jak ktoś jeszcze ma dzieci, rodzinę na utrzymaniu?
I jak tu taki człowiek ma przeżyć do 1-wszego, albo 10-tego?
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
Ordel
Dołączył: 04 Lip 2009 Posty: 8682
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 14:55, 13 Kwi '18
Temat postu: |
|
|
Mirkas napisał: | We klejonym przeze mnie powyżej wyliczeniu brak jeszcze niektórych podstawowych potrzeb/wydatków, np. odzież, obuwie, sprzęt domowy...
Dotyczy to kawalera, a co jak ktoś jeszcze ma dzieci, rodzinę na utrzymaniu?
I jak tu taki człowiek ma przeżyć do 1-wszego, albo 10-tego? |
Andrzej z Gdańska trochę naciąga , wynajęcie jednego pokoju ( nie kawalerki , bo nie jest napisane , a jeden pokój też można przecież wynająć ) , to nie suma 1500 netto no chyba że w Śródmieściu , no i kawalerka też w tej cenie może być w Śródmieściu .
I tak jak @Mirkas zauważył gość nie wlicza drugiej osoby ( związku ) , życie z drugą osobą odpowiednio kosztuje , bo to trzeba gdzieś wyjść , to środki antykoncepcyjne kosztują , to jakiś drobiazg na poprawę samopoczucia itp, .Na szczęście System rozwiązał problem zaspokojenia pierwotnych potrzeb dając Ludzkości darmowe porno i zapierdalasz całe życie na ręczny , bez głębszych doznań jakie można mieć z drugą osobą i rosną takie ciołki .
Tak czy siak to co gość opisuje jest na granicy wegetacji , a wegetacja to nie życie . Na granicy piszę bo gość choć 200 stówy może sobie odłożyć np na buty .
I wracając do mieszkań , że wynajem jest taki drogi ( w dużych miastach ) . To jeszcze nie jest problem dlatego System może sobie pozwolić na te 1530 zł netto . Bardzo wielu ludzi mieszka z rodzicami do śmierci rodziców ( często są to stare mieszkania o większej powierzchni ) , jak i wiele osób dziedziczy mieszkania po dziadkach/rodzicach którzy dostali je od poprzedniego Systemu ( oczywiści w nowym Systemie trzeba było je wykupić , ale w porównaniu do kredytu na nowe mieszkanie , to są groszowe sprawy ) . Wychodzi na to że dzięki komuchom , kapitaliści dziś mogą pozwolić sobie na tak niskie płace .
Państwo weszło w konszachty z największą mafią jaką są deweloperzy i nie buduje konkurencyjnych mieszkań dla młodych , nie ty masz się wpierdolić w kredyt na 35 lat , a tak umoczony nie będziesz się wychylał , bo kredyt trza spłacać .
Pytasz @Mirkas jak tu przeżyć , kanapki można wpierdalać , coś ciepłego - dwie parówki ( 2zł) i zupka chińska za Zeta i masz zupę dnia , a jak cię stać na ser za 50 groszy to możesz sobie urozmaicić danie . Ja tam preferuje takie danie z dawnych czasów ;
4 parówki kroję i podsmażam , dodaje jedną lud dwie puszki groszku konserwowego z którego wcześniej odlałem wodę , do tego cały jeden mały keczup włocławek i jak kto lubi łagodny pikantny , trochę pieprzę do smaku i gra gitara . I to jest dobre pożywne żarełko .
_________________ https://www.youtube.com/watch?v=0K4J90s1A2M
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz moderować swoich tematów
|
|